Upokorzenie smakuje tak samo w ustach każdego człowieka.
Dość powiedzieć, że generalna próba Grunwaldu jednak się nie odbyła. Pomijając już fakt, że Wielki Książę Witold, czyli Zenon, oraz kilku rycerzy nie stawiło się wcale, reszta chłopców przybyła w tak opłakanym stanie, że nie można ich było pokazać gościom. Posiniaczeni, pobandażowani, oblepieni plastrami i utykający — w niczym nie przypominali świetnych rycerzy grunwaldzkich, a doktor obawiał się, i słusznie, że złośliwe języki gotowe są przypisać to ogólne inwalidztwo jego metodom wychowawczym. I tak podnosiły się protesty na „oficjalne bijatyki”, które urządza pod płaszczykiem uroczystości grunwaldzkich. Zresztą sam, po tym, co zobaczył w Ogrodzie, czuł się wybitnie źle. Dzielny aktywista obawiał się, że został zupełnie skompromitowany w oczach pani Bożeny. Rozdział XX Światek obudził się dopiero o dziesiątej. Nie chciał wierzyć własnym oczom, kiedy spojrzał na zegarek. To dlatego, że wczoraj późno poszedł spać, a potem nie mógł usnąć chyba do północy. Ubrał się szybko, umył jedną rękę i zjadł na stojąco śniadanie. Już chciał wybiec na ulicę, kiedy przypomniał sobie wczorajszy rozkaz Zenona, żeby nie wychodził z domu, póki go nie zawiadomią. Mogą być przecież aresztowani z powodu wczorajszej awantury z Bosmanem i plotek, jakie rozpuścili emeryci. Tak, to chyba racja... Światek westchnął ciężko i postanowił czekać cierpliwie na wiadomości. Ale upłynęła jedna godzina, druga, a nikt nie przychodził. Wreszcie koło pierwszej Światek nie mógł już dłużej wytrzymać i ostrożnie wyjrzał na ulicę, żeby zasięgnąć języka. Niestety, ulica była jakby wymieciona z chłopaków. Dopiero przed samą fabryką spotkał jakieś dwie kaleki w łachmanach, większą i mniejszą, podpierające się wzajemnie, o twarzach wyraźnie zdefasonowanych, i ku swojemu przerażeniu rozpoznał w nich braci Odjemków. Lecz w jakim pożałowania godnym stanie! Odjemek Mniejszy miał podbite lewe oko, a Odjemek Większy — prawe. Odjemek Mniejszy dla odmiany utykał na prawą nogę, a Odjemek Większy — na lewą. Lecz dzięki temu jakoś się prowadzili. I oni też pierwsi stali się w Osiedlu zwiastunami tubylczej klęski. — Co się stało? — wyjąkał Światek. — Jak wy wyglądacie? — Nie wiesz, klęszka... — wyseplenili, trzymając się za zęby. — Koloniszci pobili naszych w Ogrodże. Och, czo ża klęszka. Mówimy ci, Koloniszci gaży puszczali. — Co puszczali? — Gaży duszącze ż rozpylaczy. Wyższą techniką nasz pobili. — A gdzie Zenon? — Pewnie w niewoli. Wszyszczy szą w niewoli albo w ogóle polegli... — Odjemkowie otarli rękawami podbite oczy. Światek przygryzł wargi. — Więc to tak! — wykrztusił. — Więc wybraliście się beze mnie. — Nie żałuj, takie lanie i hańba... — Odjemkowie rozcierali napuchłe siedzenia. — Jak to, mam nie żałować? — wykrzyknął z rozpaczą Światek. — Może gdybym ja tam był, nie byłoby klęski. Dlaczego nikt mnie nie zawiadomił? — To wina Szuszuła. On był dyżurnym. Leniwy gryzoń! — wyseplenili. — Ale wy. Ale Zenon — rzekł ze łzami w oczach Światek. — Jak mógł Zenon beze mnie... po tym, co mi obiecał. — Nie było czaszu, wszyszczy się szpieszyli na bój... — odparli Odjemkowie. Światek przygryzł wargi. To tak. Po prostu zapomnieli... Nie było czasu... Więc tak mało dla nich znaczy... Rozgoryczony postanowił odszukać Zenona. * * * Po nieudanej próbie grunwaldczyków do Michała podszedł Susuł. Był bardzo czymś podniecony, a w jego okrągłych oczach odbijał się niepokój. — Michał, wiesz, że Zenona, Tadzika i Tomka nie ma jeszcze w domu? Michał skrzywił się nieprzyjemnie na wspomnienie Piratów. — Pewnie są u Bosmana i żądają wyjaśnień — uśmiechnął się złośliwie. — Nie. Nie ma ich u Bosmana ani w ogóle nigdzie. Ich matki są bardzo zmartwione. — No, to co ja na to poradzę. — Zapytaj Kszyka, może ich nie zwolnił z niewoli. Kszyk, na dźwięk swego nazwiska, podszedł do nich, a dowiedziawszy się, o co chodzi, powiedział: — Zwariowałeś, wszystkich jeńców musiałem od razu puścić, bo Otrębus mnie obsztorcował. — W takim razie, w takim razie muszą być jeszcze w czołgu — zasapał Susuł. — W czołgu? Co ty opowiadasz?! — uśmiechnął się z politowaniem Michał. — Zaraz, zastanówmy się, kto ich widział ostatni — powiedział Andrzej — ja ich w ogóle nie widziałem od czasu ataku na pokrzywy. — Ani ja — stwierdził Michał. — No, przecież mówię, że ja ich widziałem ostatni — zdenerwował się Susuł. — Schowali się w czołgu przed pościgiem, na moich oczach. — A potem nie widziałeś już ich? — Potem wzięliście mnie do niewoli. — Zaraz... poczekajcie! Andrzej popytał jeszcze swoich chłopców, ale żaden z nich nie wiedział nic o Zenonie i jego towarzyszach. — Może rzeczywiście zostali w tym czołgu — rzekł, wróciwszy do Michała i Susuła. — E, gadanie! — wzruszył ramionami Michał. — Może nie mogą wyjść, może skręcili nogi, a może... — Andrzej mrugnął porozumiewawczo do Michała. — Myślisz? — Michał przygryzł wargi. Dopiero teraz przypomniał sobie o włamywaczach. — W każdym razie Susuł ostatni widział Zenona w czołgu i od czołgu należałoby rozpocząć poszukiwania — dodał Andrzej. Po krótkiej naradzie postanowili natychmiast wyruszyć na tamto miejsce. Zresztą i tak mieli wieczorem pilnować Ogrodu. Sprawa włamania nie była przecież wciąż rozwikłana. Z powodu Piratów zbałaganili cały dzień i nie znaleźli podkopu, ale teraz może uda się nakryć drani, jak będą przechodzić przez mur. A potem... jeśli się pójdzie ich śladami... Kto wie? Nie tracili nadziei. * * * Wzięli latarki, gwizdki, straszak, noże i wyruszyli we trzech: Andrzej, Michał i Susuł. Wiedzieli, że muszą się spieszyć