Upokorzenie smakuje tak samo w ustach każdego człowieka.
Roślina upadła na pustynny piasek. Shannow skierował się z powrotem do domu. Usłyszał za plecami, jak Amaziga zmienia magazynek i rozległ się następny, przeciągły grzmot. Wszedł do pokoju i rzucił strzelbę na stół. - Do czego ona strzelała? - zapytała maszyna. - Do wysokiego kaktusa. - Saguaro - stwierdził mechaniczny głos. - Ile miał odgałęzień? - Dwa. - Potrzeba około osiemdziesięciu lat, żeby saguaro wyrosło jedno odgałęzienie. A mniej niż sekundy, żeby je zniszczyć. - Żal ci go? - spytał Shannow. - Po prostu stwierdzam fakt - odpowiedziała maszyna. - Ptak, którego pan widział, nazywa się sową-psotnicą. Występuje tu dość często. Na pustyni żyje wiele ciekawych ptaków. Lucas-człowiek spędzał wiele godzin na studiowaniu ich zwyczajów. Jego ulubionym ptakiem był dzięcioł złocisty. To pewnie on zrobił dziuplę, którą teraz zamieszkuje sówka. Shannow nie odezwał się. Patrzył na strzelbę. Czuł odrazę do tej broni. - Przyda się panu - powiedział Lucas. - Potrafisz czytać w myślach? - Oczywiście. Amaziga stworzyła mnie właśnie z powodu moich zdolności jasnowidzenia. Pożeracze to potężne bestie. Można je zabić tylko strzałem prosto w serce i to z broni dużego kalibru. Mają grube czaszki i pańskie rewolwery nic im nie zrobią. Co to jest? Trzydziestki ósemki? - Tak. - Amaziga kupiła dwie czterdziestki czwórki. Samopowtarzalne smith and wessony. Są w pudełku na podłodze. - Shannow przyklęknął i zajrzał do środka. Oksydowane rewolwery miały długie lufy i białe kolby. Wyjął je i zważył w dłoniach. - Każdy waży niecałe dwa i pół funta - poinformował Lucas. - Lufy mają siedem cali długości. Na stole są dwa pudełka amunicji. Shannow naładował broń i wyszedł na słońce. Amaziga właśnie wracała. Na płocie, jakieś trzydzieści stóp od niego, wisiał mały worek. Podeszła tam, wyjęła cztery puste puszki i rozstawiła je na parkanie mniej więcej co dwie stopy. Odsunęła się i krzyknęła do Shannowa, żeby strzelał. Uniósł prawe ramię, rewolwer huknął i puszka zniknęła. Strzelił z lewej ręki, ale chybił. - Proszę je przysunąć bliżej siebie - zawołał do Amazigi. Kiedy to zrobiła, znów wystrzelił. Lewa puszka spadła z płotu. - Jeszcze kilka - poprosił. Przeładował broń i zaczekał, aż Amaziga ustawi sześć nowych puszek. Teraz strzelał raz za razem, z obu rąk. Wszystkie cele zostały strącone z płotu. - I co o nich myślisz? - zapytała Amaziga, podchodząc do niego. - Doskonała broń. Jeden bije minimalnie w lewo, ale podobają mi się. - Sprzedawca zapewnił mnie, że zatrzymają szarżującego nosorożca. .. to takie wielkie zwierzę - dodała, widząc wyraz zdziwienia na twarzy Shannowa. Spróbował wsunąć rewolwery do swoich kabur, ale nie zmieściły się. - Nie przejmuj się - powiedziała Amaziga. - Kupiłam ci inne u Rawhide’a. - Zachichotała, ale Shannow nie zrozumiał, dlaczego. W domu rozwinęła brązowy papier i wręczyła mu czarny, ręcznie robiony pas z kaburami. Skóra była gruba i dobrej jakości, a sprzączka z błyszczącego mosiądzu. Wokół pasa tkwiły naboje. - Piękny - przyznał Shannow i zapiął pas na biodrach. - Bardzo piękny. Dziękuję pani. Skinęła głową. - Pasuje do ciebie, Shannow. Teraz muszę cię znów zostawić. Wrócimy o zmierzchu. Lucas zrobi ci odprawę. - Wrócimy? - zdziwił się Shannow. - Ja i Gareth. Jadę po niego. Weźmie udział w akcji. Odwróciła się i wyszła z domu bez dalszych wyjaśnień. Shannow patrzył, jak wchodzi do kamiennego kręgu. Tym razem nie rozbłysło światło; po prostu zniknęła. Shannow spojrzał na twarz na ekranie. - Jaką odprawę miała na myśli? - Pokażę panu drogę, którą musicie przebyć, a pan będzie musiał zapamiętać szczegóły. Niech pan siada i uważa, panie Shannow. Ekran zamigotał i po chwili ukazał się łańcuch górski porośnięty gęstym sosnowym lasem. Jacob Moon patrzył na wolno znikające mu z oczu kolorowe wozy. W ostatnim jechała wysoka, szczupła blondynka. Odchrząknął i splunął. Kiedy indziej od razu upomniałby się o nagrodę za uwolnienie jasnowłosego, młodego mężczyzny. Jak on się nazywa? Meredith? a nagrodą byłaby ona - Isis. Moon na ogół wolał grube kobiety, ale w tej dziewczynie coś go podniecało. I nawet wiedział, co: niewinność i delikatność. Zastanawiał się, czy to nie gruźliczka, bo miała nienaturalnie bladą cerę i z trudem wdrapała się do wozu. Odwrócił się i zajął ważniejszymi sprawami. Ciało Dillona leżało w zakładzie pogrzebowym, a Człowiek Jeruzalem wciąż był na wolności. Zapuścił się w góry. Ruszyli za nim tropiciele, ale zgubili ślad na pustyni. Shannow i jego towarzyszka wjechali konno do kamiennego kręgu ...i zniknęli. Jacob Moon wzdrygnął się. Czy ten człowiek to anioł? Czy ta cała żałosna Biblia to nie bajki, lecz prawda? Nie, to niemożliwe. Gdyby Bóg istniał, dawno by mnie ukarał