Upokorzenie smakuje tak samo w ustach każdego człowieka.
– Nigdy nie jebałem kóz. * * * Match siedział wraz z Jasonem na ławeczce pod ścianą. Splunął krwawą śliną. Zęby się ruszały, ale żadnego nie stracił. Sam się temu mocno dziwił. – No dobrze – odezwał się po chwili. – Parę spraw załatwiliśmy. Przepraszam was obu, i ani słowa więcej. – Pokręcił głową, krzywiąc się niemiłosiernie. – Jak zwykle wyszedłem na idiotę. – Miałeś już nic nie mówić – przerwał Jason nielitościwie. – To akurat wiemy. I nie posuwa nas to do przodu, skonstatował w duchu. Ale nie powiedział tego na głos. – Ano nie posuwa – rzekł Match ponuro. – Ani to, co robiłem ostatnio, nie posunęło również. A co robiłeś, pomyślał Jason. Włóczyłeś się bez sensu po lesie, zamiast siedzieć spokojnie w chacie. Taki już jesteś, wolisz najbardziej bezsensowne działanie od bezczynności. Dopiero po chwili dotarło do niego znaczenie tego, co właśnie usłyszał. – Co powiedziałeś? – wykrzyknął prawie. Match spojrzał na niego uważnie jednym okiem. Drugie zapuchło już tak, że pomiędzy powiekami nie została nawet szparka. – Zgodziłem się z tobą – odparł sarkastycznie. – Co, nie jesteś do tego przyzwyczajony, myślisz, że będę się kłócił? – Z czym się zgodziłeś? – naciskał Jason. Match pomilczał trochę. – Z tym, co powiedziałeś – mruknął w końcu. – Jason, to ja dostałem po łbie, nie ty. To dlaczego tobie odbija? – Ja nic nie mówiłem. Tylko pomyślałem... Zapadła cisza. * * * – Jason, może jednak nie zgłupiałem tak bardzo... Mina Jasona świadczyła, że nieco sceptycznie odnosi się do tego stwierdzenia. Ale słuchał dalej. – To nie było całkiem bez sensu, to moje łażenie po lesie. Wiesz, sam myślałem, że głupieję, że wariuję z tego wszystkiego. Jednak teraz wiem, że mam rację... – Match – przerwał Jason. – Spróbuj się skupić. Wiem, dostałeś po łbie, może ci być trudno. Ale uspokój się najpierw. W oku Matcha znów błysnął gniew i przez chwilę wyglądało na to, że rzuci się na Jasona. Basile przezornie podszedł bliżej, by w razie czego powtórzyć lekcję. Nie było takiej potrzeby. Match ochłonął bardzo szybko. – Masz rację, pieprzę bez sensu. Skąd możesz wiedzieć, nie odzywałem się do was już od... – Machnął ręką. – Nieważne. Głupi byłem, myślałem, że nie zrozumiecie. A to proste, Jason, oni tu są. – Urwał, czekając na efekt. Jason spojrzał porozumiewawczo na Basile’a. Match poczuł ciężką rękę na ramieniu. – Połóż się może na trochę – powiedział Jason. – Nie chce ci się rzygać czasem? Match, o dziwo, nie wybuchnął gniewem. Pokręcił głową, krzywiąc się nieco, gdy załomotało mu w skroniach. – Jason, Basile – zaczął powoli. – Posłuchajcie może. Spuściliście mi łomot, zgoda. – Ja cię nawet palcem nie tknąłem – zaprotestował Jason. Match uśmiechnął się krzywo. – Ale podpuszczałeś. Nieważne, nie o to chodzi. Basile, zabierz tę łapę, bo cię... – Uśmiechnął się szerzej. – Bo cię ładnie proszę. Olbrzym istotnie zabrał łapę z ramienia Matcha. Zawsze był czuły na prośby. – Jason, teraz przez chwilę serio. Nie pieprzy mi się we łbie, mimo że łomot dostałem niezły. I nie zwariowałem. Już wiem na pewno, że się nie myliłem. Oni tu są i to niedaleko. Może nawet teraz nam się przyglądają. Basile się zaniepokoił. Rozejrzał się czujnie dokoła, ale nie dostrzegł nic poza bezlistnymi drzewami i wszechobecną mgłą, unoszącą się z mokrego poszycia. – Eee, tego, a co mówią? – spytał niepewnie. – Nic nie mówią! – parsknął Match ze złością. – Tylko obserwują. Dopiero teraz dotarło do niego znaczenie tego, co usłyszał. – No nie – jęknął z rezygnacją. – Ty też, Jason? Też myślisz, że jednak zgłupiałem, słyszę głosy? Jason energicznie zaprzeczył. Przejdzie mu, miał nadzieję. – To dobrze – uspokoił się Match. – To nawet bardzo dobrze. Bo oni wiedzą. Tym razem Jason nie wytrzymał. Rozumiał wprawdzie, że w takich przypadkach nie należy zbyt gwałtownie się przeciwstawiać, raczej wysłuchać, a potem przez jakiś czas trzymać delikwenta w cieple i spokoju, z dala od ostrych narzędzi. Na przykład w obórce. Kiedy minie wstrząśnienie czaszki, powinno się polepszyć. Ale nie mógł się powstrzymać. – Match, na litość boską, jacy oni? Co wiedzą? Match popatrzył ze zdziwieniem. Jak ktoś może nie rozumieć tak prostych rzeczy. – Muszą wiedzieć, Jason! – rzucił z zapałem. – Muszą, to jest ich świat. Muszą znać... – Jacy oni? – jęknął Jason z rezygnacją. Ten chciał coś jeszcze dodać, ale zamilkł z wpółotwartymi ustami. Dotarło do niego, że mówi cokolwiek nieskładnie. – No dobrze – mruknął. – Postaram się od początku. Ale nie polewajcie mnie zimną wodą, dobrze? * * * – Starsze ludy, powiadasz. – Jason z zastanowieniem podrapał się po głowie. – Tak, starsze ludy. – Match był już całkiem spokojny, mówił rzeczowo i z sensem. – To przecież ich świat, my jesteśmy tu intruzami. I to szczególnego rodzaju, pomyślał, przypominając sobie ruiny, do których dotarł w poprzednich wędrówkach, butwiejące szkielety, ślady walk. Nie jesteśmy pierwszymi najeźdźcami. Przed nami byli inni. Na razie nie zastanawiał się, co z tego wszystkiego wynika, ani nawet, czyim był narzędziem, i czemu tak naprawdę miał służyć, exodusowi czy podbojom. Odegnał te myśli, teraz były nieistotne. Kiedyś można będzie do nich wrócić, ale najpierw trzeba przeżyć. – Wiem, Match... – Jason wpadł w tok jego myśli. – Mówiłeś już kiedyś o tym