Upokorzenie smakuje tak samo w ustach każdego człowieka.
Przynajmniej do czasu, aż nie będzie już z niego żadnego pożytku. — Tak, mój baronie - powiedział mentat i skierował się do sali operacyjnej. Krzyki nabrały wyższego, jakby kobiecego tonu. Baron słyszał syk przetnie oraz warkot piły i myślał o swojej świeżo „skróconej” zabaweczce, a także o tym, co zrobi z Yh’immem, kiedy minie już działanie środków znieczulających. A może medycy wzięli się do dzieła bez znieczulenia? Niewykluczone. Grube powieki Rabbana opadły na wpół przymknięte, on zaś wsłuchiwał się w odgłosy z niekłamaną rozkoszą. Gdyby to od niego zależało,”raczej wolałby zapolować na tego człowieka w rezerwacie Giedi Primy. Ale baron uważał to za nazbyt kłopotliwe: całe to uganianie się, tropienie, wspinanie po ośnieżonych skałach - znał lepsze sposoby na uprzyjemnienie sobie życia. A poza tym w kończynach i stawach barona nieustannie odnawiały się stany zapalne, w słabnących mięśniach chwytały go skurcze, ciało traciło sprawność. Już wiedział, jak się zabawi. Kiedy kikuty Yh’imma zagoją się już, będzie udawał przed samym sobą, że ten bezsilny kadłubek to sam Leto Atryda. To powinno być przyjemne. Nagle zdał sobie sprawę z tego, jakim idiotyzmem jest przejmowanie się porażką jednego pomysłu. Od niezliczonych pokoleń Har-konnenowie zakładali sidła na swych śmiertelnych wrogów, Atrydów niełatwo było jednak pokonać, szczególnie gdy za plecami mieli ścianę. Wrogość sięgała korzeniami aż do Wielkiej Rewolty, zdrady, oskarżenia o tchórzostwo. Od tamtych czasów Harkonnenowie nienawidzili Atrydów i vice versa. I tak już będzie zawsze. - Ciągle mamy Arrakis - powiedział baron - i chociaż ZNAH chce nas trzymać na swojej smyczy, a Padyszach Cesarz czujnie nam się przygląda, kontrolujemy produkcję melanżu. - Wyszczerzył zęby w uśmiechu, Rabban także, choć na twarzy tego drugiego był to niezwykle rzadki gość. W głębokich trzewiach ponurej i ciemnej twierdzy Harkonnenów baron poderwał w górę pięść. - Jak długo panujemy nad Arrakis, tak długo panujemy też nad swym losem. - Kilka razu stuknął zwiniętą w pięść dłonią w mięsiste ramiona bratanka. - Będziemy wyciskać przyprawę z piasków Arrakis tak długo, aż zostanie tam tylko smród i piach! We wszechświecie jest wiele nieujawnionych jeszcze, a więc i niewyobrażalnych źródeł energii. Macie je tuż przed oczami, ale nie potraficie zauważyć. Macie je w swoim umyśle, ale nie potraficie o tym pomyśleć. A ja potrafię! z Wykładów zebranych Tio Hol tzmana Na stanowiącej główną siedzibę Gildii Kosmicznej planecie Krzyżownik ten, który ongiś nazywał się D’murr Pilru, został posta-viony przed trybunałem Nawigatorów. Nie podano mu przyczyny, a niezależnie od całej swej intuicji i pojmowania wszechświata nie potrafił dociec, o co im mogło chodzić. Prócz D’murra nie powołano nikogo, żadnego z pilotów, którzy podobnie jak on uczyli się podróżować przez zakrzywioną przestrzeń. Na wielkim otwartym dziedzińcu okolonym karłowatą czar-notrawą wypełnione gazem przyprawowym pojemniki wysokiego trybunału stanęły w półkolu na kamiennych płytach porysowanych po setkach podobnych posiedzeń. Pośrodku, mniejszy i osamotniony stanął pojemnik D’mur-ra. Względnie nowicjusz, ciągle o niskiej randze pilota, zachował jeszcze większość z ludzkich kształtów. Członkowie trybunału - a wszyscy byli Sternikami, każdy we własnym pojemniku - mieli wielkie głowy i potwornie zmienione oczy, które spoglądały poprzez mgłę cynamonowego gazu przyprawowego. „Pewnego dnia i ja taki będę” - pomyślał D’murr. Kiedyś na taki widok cofnąłby się z przerażeniem, teraz wszystko wydawało mu się nieuchronne. Myślał o nowych rewelacjach, które jeszcze na niego czekają. Sędziowie Gildii przemówili do niego w swym skrótowym języku matematyki wyższego rzędu, przy czym słowa i myśli przekazywane były bezpośrednio poprzez tkankę samej przestrzeni, co było o wiele skuteczniejsze od jakiejkolwiek ludzkiej rozmowy. Ich rzecznikiem był Główny Instruktor, Grodin. - Byłeś poddany lustracji - oznajmił Grodin. Zgodnie ze starą procedurą instruktorzy Gildii umieszczali urządzenia rejestrujące w pomieszczeniu nawigacyjnym każdego liniowca i w każdym pojemniku nowego i nie sprawdzonego jeszcze pilota, a zapisy okresowo zabierano ze statków transportowych w którymś z portów i przesyłano na Krzyżownik. - Wszystkie materiały zbadano zgodnie z przepisami. - D’murr wiedział, że kierownictwu Gildii i ZNAH-u zależy na tym, aby były przestrzegane reguły nawigacji i bezpieczeństwa, nie uważał więc takich kontroli za nic nagannego. - Kontrolerzy Gildii z najwyższym niepokojem stwierdzili występowanie systematycznych przekazów do twojej kabiny nawigacyjnej, o których nie informowałeś swoich zwierzchników. Nadajnik brata! D’murr zachybotał się w pojemniku, przed oczami bowiem stanęły mu zawrotne możliwości kary i represji