Upokorzenie smakuje tak samo w ustach każdego człowieka.
.. — Cóż się tedy stało? — spytała pani Łącka zniecierpliwionym głosem. — Leżałam jeszcze w łóżku, — zaczęła pani Mniewska, — gdy przyszła moja pokojówka i powiada mi, że Ksawerka, numerowa z drugiego piętra, będzie wydalona. — Za co? — spytała pani Porecka. — To samo pytanie ja jej zadałam, — zaśmiała się pani Mniewska, — co tam ona zawiniła? Zarzucono jej, że podpatrywała i podsłuchiwała, ona zaś mszcząc się za wydalenie... W tej chwili przystąpił pan Jedliński do siedzących. Pani Mniewska nagle urwała, on jednak coś zasłyszał, bo rzekł z uśmiechem: — Pani mówi o Ksawerci... Znam dobrze tę historyę, ale chętnie posłucham nowej odmiany starych dziejów. Pani Mniewska zawahała się, ale zachęcona przez damy, mówiła: — Pokojówka opowiadała, że po dwa, po trzy razy dziennie listy nosiła... bardzo często kwiaty na dzień dobry... — No i odpowiedzi, — dodał pan Jedliński. — Mówiła też o wizytach... ale to już jej wymysł. — A tego, że klęczał, jęczał, błagał, — rzekł ze śmiechem pan Jedliński, — tego nie słyszała pani? — Wcale nie! I nie chcę, — dodała zagniewana pani Mniewska. — To źle, ja wiem dokładniej... Podeszła pani Łotuska i bardzo uprzejmie, z uśmiechem słodkim, mówiła : — Tak dobrze bawicie się państwo, że pozazdrościłam i przyszłam. — Bardzo prosimy... może pani usiądzie, — posunęła się pani Mniewska, — mówiliśmy o wydaleniu Ksawerki. — A tak, słyszałam. — Podobno ona pani usługiwała? — Tak jest. — I była pani z niej zadowolona? — Dosyć... tylko była zbyt narzucająca się z usługą i ciekawa. Nie mogłam listów zostawić. — One wszystkie takie, — rzekła z powagą pani Porecka, — to są płatne wrogi w domu. — Że też pani nie poskarżyła się w biurze zakładu, — odezwała się pani Mniewska, — taka służąca odczyta, nie zrozumie i narobi plotek. — Pani ma słuszność, już mi doniesiono, że rozgaduje o jakichś listach, kwiatach... — Czy prawdę mówiła? — Istotnie, raz czy dwa razy pan Szarocki przysłał mi swe poezye. — Czy ładne? — spytała Ryta. — Jak niektóre, — a chąc rozprószyć podejrzenia, dodała: — onegdaj wieczorem deklamował mi jeden wiersz... wydał mi się bardzo niezły. — Przynajmniej nie nudziła się pani, mając swego nadwornego poetę, — zaśmiała się pani Mniewska, — a my byłyśmy pozbawione tej przyjemności. — O, pan Szarocki wcale nie jest moim poetą, — zarumieniła się, — pisze dla wszystkich, jak każdy poeta. — Dlaczegóż nam nie czyta? — spytała Madzia. — Tego nie wiem. — Ach, gdyby on nam zadeklamował! — zrobiła Madzia minkę błagającą, — niech pani poprosi, on to zrobi! — Ależ nie wiem, on tak nie lubi publicznych występów, — mówiła niezdecydowana. — Cóż za publiczny występ? — zaśmiała się pani Mniewska, — on należy do naszego kółka, — patrzała na pana Szarockiego, który znudzony wyglądał przez poblizkie okno, — zresztą sama go poproszę, — wstała z kanapki i zawołała: — panie Szarocki! — a gdy się zbliżył, mówiła z przyjemnym uśmiechem: — pani Łotuska i my prosimy o ten wiersz, który pan deklamował wieczorem... w pokoju pani. — Jeśli pani Łotuska każe, — powiedział niezręcznie, jak każdy zakochany, — będę posłuszny, jakkolwiek z pewnem wzdraganiem, bo nie umiem deklamować. — Niechże pani każe, — zaśmiała się Madzia, — taka jestem ciekawa. — Nie mam prawa rozkazywać, — zarumieniła się, — mogę tylko prosić. — Słyszy pan! — zawołała wesoło pani Mniewska, — czekamy! — Wiersz nie mój, lecz jednego z Koryfeuszów nowej szkoły... oddaje jednak mój nastrój ducha. — Prosimy! Szarocki odrzucił ręką bujne włosy, odchrząknął i zaczął: „Rozsmęcila się we mnie błękitna żałoba I tyś nieszczęsna i ja — i my oba! Oboje zawiślim na przetwardej grani I wpadniem razem do łzawej otchłani, I jako gwiazdy kochają się w niebie, Tak pragnę ciebie! — To ładne ! — szepnęła Madzia z uznaniem, inne panie potakiwały, zaś pan Szarocki odetchnąwszy, deklamował: „Giewont się złoci, jak baśń Szeherazad I włosy twoje płoną niby róże. Wiem, że z tej drogi nie powrócę nazad, Lecz skonam smętny przy orkanów wtórze. Czy słyszysz moje rozełkania, duszo? Życie katuszą!" Skłonił się i chciał usunąć się na bok, gdy zasłuchana i rozkoszująca się wierszem tym pani Łotuska powiedziała tonem prośby: — Dalej, panie Henryku... o tem złocie, to takie ładne! Szarocki zawahał się chwilkę i mówił dalej z przejęciem: „Na nic mi życia radosne heroldy, Ni złoto Renu, ni brylantów piasek, Skarb mój złośliwe ukryły Koboldy I sam dziś jestem, jak w pustyni lasek. O, życie, życie! — sam jestem z mą duszą, Tyś jest katuszą! Wenecki doża, gdym na Canale Grande, Jeździł w marzenia łodzi do przystani, Niejednąm spotkał prasłowiańską Wandę, Lecz nie pisałem poematów dla niej; Bowiem mi zawsze było przeokropnie, A dzisiaj brutal jeno celu dopnie! To serca ropnie!" Skłonił się i usiadł, spojrzawszy powłóczyście na panią Łotuską. — Już koniec? — zawołała z żalem pani Mniewska, — jaka szkoda ! Czy naprawdę nic więcej? — Jest ostatnia jeszcze strofa, — powiedziała z radosną dumą pani Łotuska. — Prosimy!... Prosimy! Pan Szarocki z miną ofiary wstał, rękę oparł o poręcz krzesła i kończył: Gdzieś lam przy Morskiem szumią świerki ostre, I toń jeziora w słońcu się krysztali. Straciłem w fobie i brata, i siostrę, I łza mię w sercu rozełkana pali, Bo wiem, że jutro zanim wstanie słońce, Przyjdą w me progi dumne śmierci gońce Po życie żrące! — Dziękujemy panu za prześliczną deklamacye, — rzekła z godnością pani Porecka, — i mamy żal do pana, że tak rzadko słyszymy jego piękne poezye. Szarocki pokrył swą wielką radość z pochwały uśmiechem napoły ironicznym i powiedział: — Cieszy mnie, że prawdziwa poezya chociaż tą drogą zdobywa należne jej uznanie. — Ta powiedz mi pan, — odezwała się radczyni, — dlaczego wy wszyscy piszecie smutne wiersze ? — Dlaczego? — odparł Szarocki dumnie, — jaki jest nastrój serca, tak się pisze. — Ta co panu brakuje? — zaśmiała się, — jaki smutny nastrój? Jeść pan je, mieszka wygodnie, jest w co się ubrać, ot bieda nie dokucza żadna. No, a serce? — spojrzała przelotnie na panią Łotuską, — ono nie próżnuje, ta i poco te smutki? te śmierci? Ja tak myślę, że to udawanie. Ostatnie słowo, jak zwykle jakaś niemiła prawda, wzburzyło pana Szarockiego, zwłaszcza, że panie Porecka i Łącka przytakiwały temu zapatrywaniu radczyni. — Chlebojadom, — rzekł porywczo, — wystarczają wygody ciała, gdyż nie rozumieją głodu duszy, jej męki i tortury