Upokorzenie smakuje tak samo w ustach każdego człowieka.
— Słyszałeś może, wiele ich przyciągnęło? — Mówiono mi, że drugie tyle. Podobno dobrze zbrojni i chętni do walki. — Myślę, że chętniejsi bardziej do łyżki niż miecza! — Ulryk roześmiał się, a za jego przykładem poszli inni. — Nie umniejszaj ich znaczenia, mistrzu, bo wieści przynoszę ci pewne. Mówili mi to ludzie, których znam i wiem, że łgać nie lubią. Witoldowe wojsko jest liczne i dobrze uzbrojone. — Jak dobrze, to wiem lepiej niż ty, bośmy z nimi nieraz już walczyli! A powiedz ńo mi, jak to jest z tym mostem przez Wisłę, co mi tu o nim śpiewano z podziwieniem? Czy istotnie zbudowany w powietrzu? — W powietrzu nic krom ptaków przebywać nie może, toteż łgarstwo to wierutne. Most leży na krypach umocowanych kotwami do dna rzeki. Widziałem, jak przeprawiały się po nim bezpiecznie nie tylko rycerskie chorągwie, ale i ładowne wozy taborów. Wielki mistrz wybuchnął śmiechem i spojrzał na siedzących przy nim węgierskich panów. — Oto mi poseł! Miast prawdę nam rzec i jak należy opowiedzieć, co widział, bajkami nas częstuje! — Zmarszczył brwi i gniewnie spojrzał na Dobiesława. — Mówisz, że Władysław przeprawił się przez Wisłę, twierdzisz, że połączył się z Witoldem, a znów nasi godni wiary szpiedzy donoszą, że kniaź stoi nad Narwią nie śmiejąc jej przekroczyć, Władysław zaś jeszcze nie zdołał przeprawić się i dopiero szuka ku temu miejsca! Zbyt pochlebne wystawiasz świadectwo naszym nieprzyjaciołom, bym miał w nie uwierzyć, zważywszy, że ty jesteś Polakiem. Dobiesław spojrzał że zdumieniem na wielkiego mistrza, gdyż nie przypuszczał, że jego sprawozdanie nie znajdzie u niego wiary. Nie dał się jednak ponieść oburzeniu i odpowiedział spokojnie: — Twoja sprawa, miłościwy panie. Nie chcesz mi wierzyć, bo moje słowa nie są ci po myśli. Ale zaręczam ci, że nie ma kłamstwa w tym, com rzekł. Jeśli chcesz się upewnić, poślij innego, a on ci powie to samo. — Obejdzie się bez posłańców, bo zdarzenia prawdę nam objawią! — parsknął gniewnie Ulryk. Zabrał głos wielki komtur Kuno von Lichtenstein. — Może zrobimy tak, jak nam radzisz, Dobiesławie, nie czekając na te zdarzenia. Ale jeśliby okazało się, że nie dopisała ci pamięć albo źleś patrzył, wówczas jeszcze będziemy ze sobą mówić... — w głosie komtura zabrzmiała groźba. — Teraz zaś myślę, żeś zmęczony podróżą, toteż dłużej cię zatrzymywać nie będziemy. Dobiesław skłonił się wielkiemu mistrzowi, potem reszcie zebranych i krocząc bez pośpiechu skierował się ku drzwiom. Po jego wyjściu zaległo krótkie milczenie, które przerwał von Lichtenstein: — Uważałem, że lepiej będzie, jak pozostaniemy w swoim gronie. Bo nie widzi mi się, aby ten człowiek miał łgać przeciw faktom. Zbyt dużo słyszeliśmy o tym moście, by uważać go za bajkę. A skoro jest — taki lub inny — nie ulega dla mnie wątpliwości, że Władysław dokonał rzeczywiście przeprawy. Dobiesław mógł przesadzać, mówiąc o sile wojsk, bo istotnie w obozie trudno je rozeznać, ale zmyślać ani o moście, ani o tym, że widział Witolda, nie mógł! Baron Gara skinął głową potakując gestem. — Władysław będąc na lewym brzegu Wisły nie kazałby się szukać na prawym, bo to nie licuje z jego królewską powagą. — Wcale też inaczej nie sądziłem — przyznał Ulryk z kpiącym uśmiechem — ale to, co mówiłem, było dla jego uszu, nie waszych! Nie musi wiedzieć, jak w rzeczywistości osądzamy położenie! Z kolei zabrał głos wielki szpitalnik Werner von Tettingen. — To, że wojska polskie są już na prawym brzegu Wisły, musimy uznać za ustalone. Co zaś do Litwy, to przypominam sobie, że komtur Ragnety brat von Wallenfels już z końcem maja donosił, iż Witold zabronił bojarom nawet myśleć o pokoju, a w dwa tygodnie potem doniósł o wymarszu jego armii. W tymże czasie, a więc w połowie czerwca, komtur ostródzki pisał nam, że wojska litewskie są nad Narwią, i wyrażał nawet obawę, czy nie ruszą na niego. Teraz widzimy, że obie te wiadomości były prawdziwe, i znamy już cel tego marszu. — Czy aby na pewno? — odezwał się von Sayn, gospodarz zamku. — Przecież dwa dni temu dostaliśmy pismo królewieckiego komtura z wiadomością, że wielka litewska armia idzie od Jurnborga na Kłajpedę, paląc i niszcząc ziemię szałwińską. — A co wobec tego znaczą również i inne wieści? Mam na myśli te od von Badena z Człuchowa o wojskach z okolicy Łobżenicy i tych pod Bydgoszczą Jana Brzozogłowego? — wątpliwości von Sayna podzielił von Plauen. Wielki mistrz uniósł dłoń do góry na znak, że chce mówić. — Jak wiecie, i ja miałem te same wątpliwości, co spowodowało, że długo rozważałem, zresztą wspólnie z wami, jak przeciwdziałać groźbom, które wówczas wydawały się nam najbardziej realne, to znaczy uderzeniu na nas z dwóch stron: polskiego od zachodu i litewskiego od wschodu. Dlatego też uchwaliliśmy założyć główny obóz pod Swieciem, dlatego Kuchmeister stanął na granicy Nowej Marchii, a von Pinzenau, Schelborn i tu obecny von Plauen otrzymali odpowiednie siły dla bezpośredniej obrony Pomorza, a przynajmniej wstrzymania pierwszego uderzenia do czasu, aż nie wsparlibyśmy ich głównymi siłami spod Świecia. Obronę zaś granicy od strony Litwy objął sam marszałek Wallenrode, który zgrupował swoje wojska pod Działdowem i Lidzbarkiem. — Które teraz, dostały nieco roboty... — mruknął ironicznie von Lichtenstein. — Ale nie sam Wallenrode, bo temu już nakazałem pozostać na miejscu