Upokorzenie smakuje tak samo w ustach każdego człowieka.
Jak możemy oczekiwać, że rząd będzie zdolny należycie funkcjonować w tych ciężkich warunkach, skoro zamykamy ludziom zdolnym do rządzenia, doświadczonym w tym zakresie, drogę do opróżnionych stanowisk? - Ale to przecież pan Ryan jest prezydentem, czyż nie tak? - zapytał Barry, tonem wskazującym na to, że ledwie wierzy własnym uszom. - Barry, przecież on nawet nie wie, jak poprowadzić porządne śledztwo. Zastanów się nad tym, co wygadywał wczoraj. Ledwie tydzień minął, a on już wszystko wie. Czy można w coś takiego uwierzyć? - Kealty zadał to pytanie oskarżycielskim tonem. - Czy można w coś takiego naprawdę uwierzyć? Kto nadzoruje to śledztwo? Kto tak naprawdę je prowadzi? Komu melduje o jego postępach? I co, już, szast-prast i w tydzień zamknięte dochodzenie w tak skomplikowanej sprawie? Jak naród amerykański ma w coś takiego uwierzyć? Kiedy zamordowano prezydenta Kennedy'ego, śledztwo prowadził sędzia Sądu Najwyższego. A dlaczego? Bo wszyscy chcieli być pewni, że poprowadzi je jak należy, ot co. - Przepraszam, panie wiceprezydencie, ale pan nie odpowiedział na moje pytanie. - Barry, Ryan nigdy nie został wiceprezydentem, bo ja nigdy nie ustąpiłem. Stanowisko nie było wolne ani przez chwilę, a konstytucja pozwala na tylko jednego wiceprezydenta. On nawet nie złożył przysięgi wymaganej na tym stanowisku. - Ale... - Myślisz, że chcę tego, co robię? Nie mam wyboru. Jak można odbudować Kongres i rząd, opierając go na amatorach? Wczoraj wieczorem pan Ryan powiedział gubernatorom stanów, że chce, by mu przysłano ludzi bez doświadczenia w rządzeniu. Jak ludzie bez pojęcia jak się to robi mogą stanowić prawo? Barry, to jest mój pierwszy raz, kiedy popełniam samobójstwo na żywo w telewizji. Czuję się jak jeden z senatorów na rozprawie Andrew Jacksona. Spoglądam pod nogi, w otwarty grób mojej politycznej kariery, ale niech tam. Mój kraj liczy się dla mnie więcej od niej i jeżeli będzie trzeba, zrobię ten krok naprzód, bez wahania. To moja powinność. - Podniósł wzrok i skierował oczy prosto w obiektyw. Kamera powiększyła jego naznaczoną bolesną determinacją twarz. Niemal można się było dopatrzyć łez, gdy tak deklarował pełną samozaparcia miłość do ojczyzny. * * * - Zawsze dobrze sukinsyn wypadał w telewizji - mruknął van Damm. - Ludzie, nie mogę w to uwierzyć - ze zdumieniem westchnął Ryan. - Lepiej uwierz - odparł Arnie. - Panie Martin, czy możemy poprosić o pańską opinię? - Przede wszystkim niech ktoś uda się do Departamentu Stanu i rzuci okiem na papiery sekretarza Hansona. - FBI? - zapytał Arnie. - Tak - kiwnął głową Martin. - Nic na pewno nie znajdziemy, ale od tego trzeba zacząć. Potem trzeba sprawdzić dzienniki telefoniczne sekretariatu i notatki. Po nich przyjdzie kolej na przesłuchiwanie osób. I tu zaczną się problemy. Sekretarz Hanson i jego żona nie żyją. Prezydent z małżonką, oczywiście także. Ci ludzie mieli na ten temat najwięcej do powiedzenia. W tej sytuacji przewiduję, że nie uda nam się zebrać zbyt wiele poważnych dowodów w tej sprawie, a i poszlak chyba też. - Roger mówił mi... - zaczął Arnie. - To tylko pogłoski - przerwał mu Martin. - Mówi pan, że ktoś panu powiedział coś, co usłyszał od kogoś. Z tym do sądu nie możemy pójść. - Proszę kontynuować. - Panie prezydencie, nie ma przepisów regulujących taką sytuację, ani w konstytucji, ani w prawie stanowionym. - Tak, tak. - Ryan machnął ręką. - I orzeczenia Sądu Najwyższego też nie ma, wiem. - Po chwili kłopotliwego milczenia, dodał: - A co, jeżeli to prawda? - Panie prezydencie - odparł Martin - to, czy te twierdzenia są, czy nie są prawdą, jest w tej chwili bez znaczenia. Jeżeli mu udowodnimy, że kłamie, a na to się nie zanosi, to i tak na swój sposób wygrał. A skoro już mówimy o Sądzie Najwyższym, to nawet po odtworzeniu Senatu i przepchnięciu przez niego nominacji, co nigdy nie przebiegało bez zatargów i opóźnień, i tak wszyscy sędziowie będą się musieli odsunąć od tej sprawy, by uniknąć podejrzeń o osobiste zaangażowanie w sprawę, gdyż to pan podpisze ich nominacje. Tak więc ten problem nie ma możliwości rozwiązania na drodze prawnej. - Ale przecież nie ma żadnego prawa, które... - No właśnie. I to jest sedno sprawy. - Sędzia Martin zamyślił się. - Dobrze, prezydent lub wiceprezydent przestaje sprawować urząd z chwilą złożenia pisemnej rezygnacji. Złożenie pisemnej rezygnacji następuje z chwilą, gdy nadawca dostarczy w jakikolwiek sposób pismo do właściwego adresata. Tyle że adresat nie żyje i możemy z dużą dozą prawdopodobieństwa założyć, że dokumentu w jego biurze nie znajdziemy. Sekretarz Hanson bez wątpienia powiadomił telefonicznie prezydenta o złożeniu tak ważnego dokumentu... - Powiadomił - potwierdził van Damm. - ...ale prezydent też nie żyje i nie może tego potwierdzić. Jego zeznanie miałoby rozstrzygającą wartość, ale go nie otrzymamy. Czyli wracamy do punktu wyjścia. - Martinowi nie podobało się to, ale jednoczesne mówienie i analizowanie sytuacji było już wystarczająco trudne, żeby sobie tym nie zawracać głowy. To przypominało partię szachów na szachownicy bez linii, na której ktoś na chybił trafił porozrzucał pola. - Ale... - Tak, dzienniki sekretarek Hansona i prezydenta wykażą, że sekretarz dzwonił do prezydenta, świetnie. Tylko co powiedział sekretarz? Może tylko narzekał na złą redakcję dokumentu? Może zapowiadał, że jutro dostanie poprawiony dokument? To jest polityka, a nie prawo, panowie. Tak długo, jak Durling był prezydentem, Kealty musiał odejść z powodu... - Dochodzenia w sprawie seksualnego napastowania. - Arnie zaczynał rozumieć. - Właśnie. W swojej wypowiedzi nawet o tym wspomniał, więc bardzo zręcznie zneutralizował ten punkt zaczepienia. - Czyli wróciliśmy do punktu wyjścia - ocenił Ryan. - Tak jest, panie prezydencie. Ta uwaga wywołała słaby uśmiech. - Miło, że chociaż pan w to jeszcze wierzy. * * * Inspektor O'Day w towarzystwie trzech innych agentów z centrali FBI wysiadł z samochodu przed wejściem do budynku. Kiedy umundurowany strażnik pojawił się i zaczął protestować, O'Day machnął legitymacją i po prostu poszedł dalej. Zatrzymał się przed portiernią na dole i zrobił to samo. - Powiedz swojemu szefowi, że czekam na niego na siódmym piętrze - powiedział. - Gówno mnie obchodzi, co teraz robi - dodał, widząc, że strażnik zabiera się do protestowania. - Ma tam być i to zaraz. - Po czym, nie czekając na odpowiedź, wszyscy czterej agenci ruszyli do windy. - Ej, Pat, nie przesadzasz trochę? - zapytał jeden z nich, ale dopiero gdy zamknęły się drzwi w kabinie. Pozostali trzej byli funkcjonariuszami Biura Odpowiedzialności Zawodowej, komórki kontroli wewnętrznej FBI