Upokorzenie smakuje tak samo w ustach każdego człowieka.
Bo panienka na pewno już wtedy musiała być chora. Prawda, panie radco? – Tak, mój poczciwy przyjacielu! Ta myśl – to moja jedyna pociecha w nieszczęściu. Panna Ludwika nie była zła, tylko chora... Tymczasem pogoda zaczęła się zmieniać. Na horyzoncie gromadziły się ciężkie, fioletowe chmury zwiastujące bliską burzę. Zachodzące słońce złociło ich brzegi, przeświecające jaskrawożółtą barwą. Rysowały się coraz wyraźniej na jasnym, bladozielonym niebie. Zmierzch zapadał, po ogrodzie przesuwały się upiorne cienie. Wreszcie zerwał się silny wiatr, zaczął pędzić chmury przed siebie. Potem rozległ się nagle pierwszy huk gromu. 130 Bońcia, nie zważając na burzę, biegła do mieszkania Gerharda. Wichura szalała, smagała ją po twarzy. Jaskrawe błyskawice przecinały niebo. Po chwili spadły pierwsze ciężkie krople deszczu, który przeszedł w ulewę. Staruszka zdawała się nie czuć tego, chociaż była bez okrycia, bez chustki na głowie. Pędziła jak na skrzydłach, okrutny lęk dodawał jej siły. Zupełnie przemoczona przybyła wreszcie do mieszkania przybranego syna. Wpadła wprost do jego gabinetu. Gerhard, ujrzawszy ją w tym stanie, przeraził się. – To ty, matko? Jak ty wyglądasz? Co się stało? Bez tchu prawie opowiedziała mu wszystko. Gerhard słuchał uważnie, a na twarzy jego malowało się przerażenie. Wreszcie Bońcia zakończyła swoje sprawozdanie słowami: – A co najgorsze, że panna Ludwika powróciła z cmentarza bez Reginy. Zaraz po przybyciu do domu wydawała mi się dziwna, mam wrażenie, że zwariowała. Jestem niespokojna o dziecko, bo przecież nie wiadomo, do czego jest zdolna taka obłąkana... Dlatego też od razu przybiegłam do ciebie. Musimy poszukać Reni... Czerstwa, opalona twarz Gerharda powlokła się śmiertelną bladością. Z ust jego dobył się okrzyk rozpaczy. Jak szalony wybiegł z pokoju. Narzucił na siebie płaszcz, pochwycił z wieszaka pierwszy lepszy kapelusz. Birknerowa szła za Gerhardem, ledwie mogąc nadążyć za nim. – Matko, pobiegnę naprzód! Jeżeli możesz, pójdź za mną. Musimy dokładnie przeszukać całą drogę, prowadzącą na cmentarz... Przecież Regina nie mogła zniknąć bez śladu... Powiedziawszy to, wybiegł z mieszkania. Ledwie stanął na ulicy, gdy rozległ się głuchy huk grzmotu. Burza jeszcze nie przycichła. Gerhard jednak nie zważał na wicher, gromy i ulewę. Okrutny lęk ściskał mu serce. Biegł przed siebie, oszalały z rozpaczy. – Co się stało z moją ukochaną dziewczyną? Co mogło się z nią stać? Przez cały czas nie przestawało go dręczyć to pytanie. Przemoczony do suchej nitki, zgrzany, zdyszany wpadł wreszcie na wzgórze. Zatrzymał się na chwilę, zaczerpnął tchu, po czym dalej popędził przed siebie. Wreszcie stanął na pomoście, przerzuconym nad wąwozem. I oto nagle wydało mu się, że słyszy ciche wołanie o pomoc. Postąpił kilka kroków, zatrzymał się i spojrzał w głąb wąwozu. 131 Dreszcz wstrząsnął jego postacią. – Czyżby...? – szepnął przerażony – Czyżby to było możliwe...? Przechylił się głęboko przez poręcz i donośnym głosem zawołał: – Reniu! Reniu! Wołanie to było tak głośne, że nie zdołał go nawet zagłuszyć szum wichru i pluskanie rzęsistego deszczu. Po chwili usłyszał cichutką odpowiedź. Gerhard zaczął się rozglądać wokoło. Było już szaro, lecz mimo to oswoił się powoli z ciemnością. Wreszcie jego bystre oczy przeniknęły półmrok, panujący w jarze. – Reniu, gdzie jesteś? – zawołał Znowu odpowiedziało mu cichutkie wołanie. Rozpoznał teraz kierunek głosu. Regina musiała się znajdować gdzieś w pobliżu, lecz po przeciwnej stronie. Powoli, z bijącym sercem zaczął teraz obchodzić krawędź wąwozu. Rozglądał się, nadsłuchiwał, a co pewien czas wołał głośno: – Reniu! Reniu! Nagle zatrzymał się, rzucił się na mokrą ziemię. Tam, naprzeciwko, na stromym skalnym zboczu zauważył niewyraźne kontury postaci niewieściej. Zaplątała się widocznie w gąszczu krzewów, porastających bujnie ściany jaru. W Gerhardzie zamarło serce. – Reniu! – krzyknął przeraźliwie. Postać poruszyła się lekko. Później zabrzmiała cicha odpowiedź. Wreszcie usłyszał już zupełnie wyraźnie swoje imię. – Gerhardzie! Gerhardzie! Chwała Bogu, to głos Reginy. Jego ukochana Regina żyje! Zaczął teraz rozróżniać szczegóły, dzięki czemu mógł się zorientować w sytuacji. Regina nie runęła na szczęście na dno wąwozu. Splątany gąszcz krzaków i pnączy przytrzymał ją w połowie drogi. Wisiała mniej więcej w połowie wysokości skały. Gerhard wychylił się jeszcze bardziej. Teraz rozpoznawał także w mroku bladą twarz dziewczyny. Pełen zwątpienia rozejrzał się bezradnie wokoło. Co począć, jak pomóc Reginie? Gdybyż przynajmniej mógł natychmiast podążyć do niej i przekonać się, czy nie doznała żadnych 132 obrażeń! – Reniu, moja najdroższa Reniu! Czy mnie słyszysz? Usłyszał najpierw ciche, rozpaczliwe łkanie, a potem słowa: – Tak, Gerhardzie, słyszę cię doskonale. Pomóż mi, ach, pomóż! Gerhard pojął, ile Regina musiała przecierpieć w ciągu tych ostatnich godzin