Upokorzenie smakuje tak samo w ustach każdego człowieka.
Wacek zamyślił się. Siedział bez ruchu i patrzył przed siebie. Wreszcie odwrócił się do Ryby. - No, dobra - powiedział. - Pomogę ci dowiedzieć się czegoś o tym facecie, a potem tu wracam. 12 VII Jesteśmy już na wolności. Ucieczka z kliniki nie była wcale trudna. Jedynym problemem było zdobycie cywilnych ubrań. Wacek ogłuszył i rozebrał w kiblu dwóch sanitariuszy. Chcę go namówić, żeby pozostał ze mną na wolności. Teraz śledzimy tego faceta w meloniku. Ryba skończył pisać. Siedział z Wackiem na ławce przed punktem usług genetycznych "Genesis". Był wieczór. Słońce już zaszło, ale pomarańczowa zorza nad horyzontem dawała trochę światła. Powoli zapalały się latarnie. Nad wejściem migał kolorowy neon. Wacek trącił Rybę łokciem i zapytał po raz kolejny. - Naprawdę ten punkt usług genetycznych nic ci nie przypomina? - Nic. - Może chcesz wejść do środka? - Nie, to nie ma sensu. - W takim razie zobaczymy, gdzie on mieszka - zadecydował Wacek. W świetle zorzy jego zniszczona twarz przypominała zorane bruzdami pole. Długie, potargane włosy nadawały mu wygląd szamana. Chwilę siedzieli w milczeniu. - Oglądałem kiedyś w telewizji program o usługach genetycznych - przerwał ciszę Wacek. - Wiesz, że oni potrafią sklonować człowieka w pięć minut? Klon może być zaledwie o kilka lat młodszy od oryginału. Niefachowo nazywa się to pączkowaniem. Taki klon ma identyczny materiał genetyczny ze swoim ojcem. Są naprawdę identyczni, w podobnych sytuacjach zachowują się tak samo. Nawet mówią tymi samymi słowami. Raz był wypadek, że pewien człowiek postanowił się sklonować, aby mieć towarzysza, potem umarł na jakąś chorobę genetyczną. Wtedy ten klon postanowił się sklonować, żeby mieć towarzysza, potem też umarł. Wówczas ten następny klon również... Drzwi punktu usług otworzyły się. Pokazał się w nich Morschwick. Ryba wstał z ławki. - To on. - Poczekaj. Śledzić trzeba umiejętnie, żeby się nie połapał. Morschwick zszedł do metra. W ostatniej chwili wsiedli za nim do wagonu. Gdy kilka stacji dalej wysiadali, Marcina omal nie przycięły drzwi. - Proszę uważać! - zawarczał głośnik na peronie. - Za wypadki ponoszą winę pasażerowie. Ubezpieczenia nie są wypłacane. Zdezelowany wagon odjechał, a Ryba i Wacek szli za Morschwickiem przez jedną z biedniejszych dzielnic miasta. Obdrapane z tynku XX-wieczne kamienice, walające się wszędzie nieczytane, stare gazety, rzucane wiatrem po murach i chodnikach, sterty śmieci w bramach, do których lepiej nie wchodzić. Morschwick podszedł do drzwi klatki schodowej. - Poczekaj tu, Ryba - zarządził Wacek. Podbiegł do Morschwicka z papierosem, gdy ten wklepywał szyfr do domofonu i poprosił o ogień. Morschwick zapalił mu papierosa, a Wacek zerknął na wyświetlacz nad klawiaturą. Potem wrócił do Marcina stojącego w bramie sąsiedniej kamienicy. - Nazywa się Morschwick. Mieszkanie 247. Czy to coś ci mówi? - Nie, żadnego Morschwicka sobie nie przypominam - odrzekł Ryba zawiedziony, że pamięć nie wraca. - Może po prostu z nim porozmawiaj. Może on cię pamięta i powie, skąd go znasz. - Najpierw chciałbym zobaczyć jego mieszkanie, Wacek. Jeżeli tam nie znajdziemy niczego, co wróci mi pamięć, porozmawiam z nim. - Wejdziemy tam jutro, kiedy będzie w pracy. Teraz chodźmy się gdzieś przespać. - Wacek klepnął Rybę w plecy. - Jutro na pewno coś sobie przypomnisz. Następnego dnia, gdy tylko Morschwick wyszedł z domu, Wacek zabrał się za domofon. Ryba stał i patrzył, czy nikt nie nadchodzi. - Kiedy ostatni raz bawiłem się takim zamkiem - mówił Wacek wykręcając śrubki - był to najnowszy system. - Zdjął obudowę i zaczął przecinać przewody. - Teraz jest to chyba eksponat muzealny. Drzwi otworzyły się. Wacek przykręcił obudowę z powrotem i weszli do środka. - Co za dzielnica! Nawet windy nie ma! - 247 to chyba drugie piętro. Drzwi od mieszkania również nie sprawiły Wackowi trudności. W mieszkaniu panował potworny bałagan. Od dawna nieprane części garderoby porzucono w najdziwniejszych miejscach, sterty niemytych naczyń zawalały szafki, resztki jedzenia na podłodze nadawały pomieszczeniu specyficzny zapach, a idiotyczne ustawienie mebli utrudniało poruszanie się. - Ten twój znajomy nie należy do najschludniejszych - stwierdził Wacek obchodząc łukiem gacie zwisające z żyrandola. Marcin wskazał na odtwarzacz płyt analogowych. - Spójrz, co za staroć. - Dostałby za to kupę kasy w antykach. Marcin włączył adapter. Płyta zacięła się i było słychać powtarzający się fragment zwrotki. - ...śród drzew wszystko to w let śród drzew wszystko to w let śród drzew... Wyłączył. Wszedł do kuchni. Na stole leżała plastykowa torba z kanapkami. - Wacek. Właściwie to dlaczego tak nienawidzisz tej litery U? Nigdy o tym nie mówiłeś - rzucił w stronę pokoju grzebiąc w kredensie. Sam nie wiedział, czego szuka. - To stara historia... - zaczął Wacek, wchodząc do kuchni i nagle zobaczył torbę z kanapkami. - Cholera! Zostawił drugie śniadanie. Może tu jeszcze wró... Nie skończył myśli, gdy w drzwiach mieszkania stanął Morschwick. Wacek rzucił się na niego. Ciosem, jakiego nikt by się nie spodziewał po tak starym i zniszczonym człowieku, usunął gospodarza z drogi i już zbiegał w kierunku wyjścia. Morschwick zatoczył się i spadł ze schodów. Wylądował na półpiętrze. Leżał zgięty w pół, jego ciało przyjęło pozycję zbliżoną do litery U. Z nosa i ust leciała mu krew. Drzwi sąsiedniego mieszkania były uchylone, ciekawski obserwował tę scenę. Ryba zaszokowany stał w drzwiach. Chyba nie jest to najlepszy moment, żeby porozmawiać z Morschwickiem - pomyślał. Wyszedł na klatkę. Wtedy ciekawski sąsiad rzucił się na niego. - Mam go! Mam go, panie Morschwick! Niech ktoś zadzwoni na policję! - wrzeszczał wykręcając Marcinowi rękę. ,.. Nie podam daty tego zapisku, bo nie wiem, jaki mamy dziś dzień. Jest chyba listopad, może grudzień. Jakiś rok temu wypuścili mnie z domu dziecka. Zapomniałem już w ogóle o tym zeszycie i dzisiaj go znalazłem w kieszeni starego płaszcza. Teraz już nie myślę. Jestem narkomanem. Większość opuszczających dom dziecka popada w narkomanię. Taka tradycja. Byłem spokojny, używałem kwasu mrówkowego, ale diabeł chciał, żebym znalazł dzisiaj ten zeszyt. Wszystko przeczytałem i znowu zacząłem myśleć, zastanawiać się, spekulować. Przez pierwsze dwa lata pobytu w domu dziecka zapisałem wiele teorii na swój temat