Upokorzenie smakuje tak samo w ustach każdego człowieka.
Jedna transmisja sprzed dwunastu godzin była wszystkim, na czym wspierała nadzieje. Dlaczego nie było nic więcej? Signy musiała odbyć ten lot, z trzema osobami, być może przyzwoi- tymi, działającymi bez ukrytych motywów, ale czyż przyzwoici ludzie nie służyli mało przyzwoitym celom? — mówiąc, później, samym sobie 1 temu, kto ich oskarżał: ja tylko wykonywałem swoją pracę. A jeśli to poszukiwanie nie spełni nadziei, co było aż nazbyt możli- we? Anna na pewno znała kogoś, kto miał śmigłowiec czy łódź do wynajęcia. Dopiero teraz, po dojściu do tego wniosku, Signy mogła pozwolić sobie na fantazjowanie, że Jared jest zdrowy, syty, że znajdzie sposób, aby odzyskać wolność. — Koniec z ładną pogodą, ludziska — oznajmił Trent. — W McMur- do śledzą dla nas burzę, której skrajem lecimy. Burza uniemożliwi nam zbadanie części obszaru. — Cóż, może ten kłopotliwy przyjaciel Signy jest w prawym sekto- rze kwadratu poszukiwań — powiedział Alan. — Miejmy nadzieję. — Trent zniżył lot, by na coś popatrzeć, ale Signy zobaczyła tylko lód i wodę. Anna siedziała twarzą do okna, bez przerwy obserwując. Milczała od dłuższej chwili. — Jak długo możemy się rozglądać? — zapytała Signy. — Jeszcze jakiś czas — odparł Trent. W Lizbonie, w Palacio, nad centralną sceną, technicy umieścili hologram południowych szerokości. Ogromna czasza mapy poziomico- wej wisiała nad głowami delegatów jak dolna połówka rozciętego me- lona. Równoleżnik pięćdziesięciu stopni ciął południowy kraniec Ame- ryki Południowej. Poszarpana linia konwergencji antarktycznej opasy- wała granice zasięgu zimowego lodu, granice, które wyznaczały miejsce spotkania wód nagrzewanych przez słońce i chłodzonych przez lód, obszar bogaty w składniki odżywcze dla stworzeń morskich. Pilar osądziła, że efekt jest w porządku, taki sam widok oglądają ludzie w stacji kosmicznej, mając ziemię nad głowami. Daleko na zimnych morzach południowych, w prawdziwym czasie, floty rybackie przeczesywały antarktyczną strefę konwergencji, szuka- jąc słodkich miejsc, gdzie w danym sezonie żerowało najwięcej kryli. Na obracającej się powoli projekcji ponad głowami delegatów najbogat- sze ubiegłoroczne skupiska kryla zaznaczone były przejrzystymi prosto- kątami o barwie koralowej czerwieni, o barwie dobrze ugotowanych homarów. Pod hologramem tworzyły się i rozpadały przymierza. Pilar bez trudu rozpoznawała delegatów, którzy wcześniej wiedzieli o propozycji Wiel- kiej Brytanii. Mieli już przemyślane stanowiska, przygotowane oświad- czenia, za i przeciw, i ich zachowanie nie zdradzało zaskoczenia. Inni nie odrywali oczu od notebooków, wystukując prośby o instrukcje, dane, potencjalne strategie. Mięśnie Janiny były napięte, jednoznacznie świadcząc o zdenerwo- waniu. Pilar wytłumiła przesyłane przez nie sygnały i nadała rytmiczny biały szum, powtarzającą się serię spokojnych, kontrolowanych odde- chów. Janina wystukała na klawiaturze coś, co natychmiast skasowała. — Kochanie ty moje — odezwała się Pilar — ćwiczysz, o co masz zapytać Kaziego, czy co? [Janina] Nienawidzę go. — Nie, nie nienawidzisz. To biznes, Janino. Masz tylko zapytać go, podczas lunchu, co się, do cholery, dzieje. [Janina] Kazi, zostaliśmy wywaleni na zbity pysk? W ten sposób? — Niezbyt subtelnie. [Janina] Dowiem się, co się stało. Ci idioci tutaj ględzą i ględzą, w nieskończoność. — Ludzie Tanaki nadal wykorzystują nasze sugestie. — Głos Paula zdawał się dobiegać z przestrzeni nad głową Janiny. — Myślisz, że stwo- rzyli alternatywny program, aby sprzedać swoje nowe stanowisko? — A skąd ja, do diabła, mam wiedzieć? Paul, ty jesteś strategiem — warknęła Pilar. Przestraszyła się, że być może odezwała się zbyt ostro, że Paul znów zamknie się w sobie. — Stworzyli. Niech ich diabli. Tylko to ma sens. Paul mówił z takim przekonaniem. Dać mu parę minut, a zaplanuje dla Edges alternatywny scenariusz, który wystarczy zrealizować. W za- ledwie kilkaset niewiarygodnych roboczogodzin. Pilar musiała wierzyć, że Paul może to zrobić, że nie zacznie lewitować i nie powiększy niczyich problemów. Jared potrafiłby mu dociąć, potrafiłby go uspokoić. Jareda nie było. Boże, płaszczenie się przed ludźmi Tanaki będzie bolesne, cholernie bolesne