Upokorzenie smakuje tak samo w ustach każdego człowieka.
Atakiem na maskaradę. Skąd wiedzieliśmy, że o to właśnie chodzi, a wiedzieliśmy (tu „my” oznacza środowisko, z którym się identyfikuję i do którego mówię), zanim zaczęły docierać do nas teksty z Wybrzeża, zanim wieści z Gdańska i innych regionów kraju przedarły się przez bariery cenzury w oficjalnych komunikatach? Czuliśmy się włączeni w sieć intuicyjnej komunikacji społecznej. Nasze słowa wczoraj pomyślane – dziś kto inny wypowiadał głośno, jak gdyby je odgadł, lub jak gdyby to nam udało się odgadnąć jego wypowiedź jutrzejszą. Jakieś zdanie rozpoczęte w jednej części kraju – kończyło się i dopowiadało w innej części: samo? i dla wszystkich miało ten sam sens. I dalej: To, że można było telefonować do kolegi w Krakowie, Warszawie czy Wrocławiu i usłyszeć własną myśl w jego słowach lub przekazać w naszych słowach myśl przez niego właśnie podjętą, to było oczywiste. Ale sierpień łączył środowiska, rozcinał przegrody, rozlewał się gorącą masą słów odgadywanych tak samo i tak samo świeżych dla pracowników różnych branż, zawodów, uposażeń. Bez wątpienia najważniejszą sprawą – w tym słyszeniu i rozumieniu się mas i jednostek – stało się spotkanie dążeń robotników i inteligencji twórczej, pracowników nauki, ekspertów. Właśnie w pojęciu „ekspert” urealniła się łączność tych dwóch grup socjalnych. Utraciła fałszywe, sloganowe czy sentymentalne barwy, uzyskała treść pragmatyczną. Potrzebujemy was jako ekspertów, mówili robotnicy. Potrzebujemy znawców prawa, języka, organizacji życia, kultury. Tak pisałem w grudniu 1980 roku, w ogłoszonym w „Tekstach” (1981, nr 3) felietonie pt. Peiper o Solidarności. Że mój optymizm był naiwny? Zachwyt – zatrważająco młodzieńczy jak na czterdziesto-paroletniego człowieka? Retoryka – cokolwiek frenetyczna? Tak było. (Zauważcie: dwa ostatnie zdania w cytowanym fragmencie brzmią jak ukryty cytat z Majakowskiego.) Mitowi nie umkniesz. Dziś, gdy rozpadł się mit „Solidarności”, nie mogę powiedzieć, że nie widziałem symptomów antycypujących rozpad. Małostkowości naszych wodzów nie widziałem? Napięć, które musiały rozłamać ten blok, bo wynikały z nazbyt zasadniczych rozbieżności ideowych, światopoglądowych? Ależ widziałem, widziałem. I uznawałem to za najzupełniej nieistotne. Złota legenda przeminęła z Sierpniem, a ja wcale nie żałuję dni, które pozwalały mi czuć się cząstką zbiorowości szlachetnej, umiejącej zestrzelić myśli w jedno ognisko. Wszak to poczucie włączenia w gromadę myślącą tak samo, niemal oddychającą w tym samym rytmie, jest największą atrakcją mitu. 3. Dziś w Polsce można odnaleźć wszystkie możliwe postaci mitów i antymitów. Poprzestanę na wskazaniu trzech obszarów (lepiej powiedzieć: „otchłani”) – szczególnie wzburzonych i ludnych. 1. Otchłań narodowowyzwoleńcza. Tu usiłuje się wskrzesić mitologię arcy- i jednocześnie prapolską. Bywało tak i dawniej, na przykład w polskiej liryce emigracyjnej czasu drugiej 69 wojny światowej, w nurcie, który proponowałem kiedyś nazwać „tradycjonalizmem wojennym” (Lechoń, Wierzyński z tych lat). Dziś wojny nie ma (odpukać!), ale w wyobraźni wskrzesicieli mitów arcypolskich trwa gigantyczna krucjata; wskrzesiciele wierzą, że Zły został namierzony i pojmany; teraz trzeba egzorcyzmów, by sczezł. I przywołują na pomoc ojczyste legendy. 2. Otchłań kosmopolityczna. Właśnie tutaj chronią się uciekinierzy z otchłani narodowowyzwoleńczej. Poddają się zbiorowym urzeczeniom mitologii Polaka wyzwolonego (nareszcie!) z polskości. Zdążają w różnych kierunkach. (Świat stoi otworem.) Amerykanizują się, zniemczają, francuzieją, włoszą – co niekoniecznie znaczy opuszczenie kraju. Ten proces też nie jest nowy, choć nowe ma barwy (i szanse). 3. Otchłań mniejszościowa. Podczas gdy ludność obszaru narodowowyzwoleńczego tudzież kosmpolitycznego wierzy, że osiągnie sukces pod warunkiem, iż pozyska większość Polaków – w obszarze mniejszościowym (jak sugeruje sama nazwa) panuje pogląd, że być sobą, to być na marginesie: już to narodowym (odnaleźć się wśród polskich Ukraińców, Żydów, Ormian), już to religijnym (sekty), ideologicznym (feminizm), obyczajowym (żyjący „inaczej”), antropologicznym (transwestyci) itp. Oceniając zarysowany tutaj układ z punktu widzenia korzyści, jakie poszczególne ruchy (wyobraźni mitologicznej) mogą dać kulturze, należy powiedzieć, iż najwięcej nadziei rodzi otchłań trzecia, mniejszościowa, a to z tego względu, iż w historii odzywała się (stosunkowo) najrzadziej. Jej oferty wydają się najbardziej świeże i nieoczywiste. – No a pan, panie Balcerzan – ktoś mógłby zapytać – w której otchłani mitycznej pan się dziś znajduje? Skoro trzy przedstawione wyżej obszary aktywności mitotwórczej dostrzegam i rozróżniam, więc pewno w żadnym z nich mnie nie ma. Jak już pisałem, gdy w którymś z mitów tkwimy naprawdę głęboko, to nie mamy świadomości, iż to, w czym utkwiliśmy, jest mitem. Nie znam swojego dzisiejszego mitu. Przyjdzie czas, że poznam. Taki czas zawsze przychodzi. 4. Po przeczytaniu tego tekstu, wyłapaniu literówek, zasugerowaniu kilku skrótów, Bogusława (żona) mówi tak: – A ja ci powiem, w jakim mieszkasz micie. Wierzysz, że każdy winien robić swoje – nie oglądając się na koniunktury, a historia trud każdego z nas oceni sprawiedliwie. Kiedyś. To oczyszczone z sezonowych mitów Kiedyś stanowi twój mit. Poznań 1996 70 W szkole świata O poezji Wisławy Szymborskiej l. ŚWIAT: REWINDYKACJE LIRYCZNE Nietolerancje kultury. Jej sezonowe szowinizmy. Style, które nakazują redukcję i rozwijają się dzięki umiejętności tłumienia. Szkoły zapominania o „niecenzuralnych” realiach, o szczegółach uznanych za drugorzędne. Nakazy: przymknij na to oczy, zignoruj, pomiń. Jak w Pisaniu życiorysu: „Pomiń milczeniem psy, koty i ptaki, / pamiątkowe rupiecie, przyjaciół i sny”75. Poetka zastanawiająco często wraca do tego zjawiska. Często – jak na twórcę faworyzującego raczej różnorodność pytań i odpowiedzi niż ich stałość. Gromadzi świadectwa dyskryminacji, przygląda się różnokształtnym postaciom banicji