Upokorzenie smakuje tak samo w ustach każdego człowieka.
— Trudno jest o tej porze roku pokazać Europę, spróbuję jednak. Znowu ukazały się chmury. Niekiedy błysnęła gładka płaszczyzna, prawdopodobnie morze; wtem wyłoniły się z mgły trzy wyspy, a u brzegów największej cztery okręty. — Przecież to fregaty! — zawołał zdumiony profesor Decker. Dalsze jego słowa zagłuszył trzask. Doktor Tor potrącił jedną z dźwigni i obraz znikł. — To niemożliwe! Pan się pomylił, panie profesorze! Aparat nie mógł tego pokazać! Przed 1200 rokiem, jak pan wie, nie było tego rodzaju okrętów — odparł szybko Tor. W zatoce jednak okręty były. Widzieli je wszyscy. Piotr Tarnow uważnie przypatrywał się byłemu asystentowi swego ojca. Głęboka zmarszczka przecinała czoło syna. Zamyślenie jego przerwał głos adwokata Hoffa: — Proszę, panie doktorze, włączyć jeszcze raz aparat, a sprawa się wyjaśni. — To, niestety, niemożliwe, moi panowie. Uległa przez moją nieuwagę uszkodzeniu jedna z lamp. Z chwilą gdy otrzymam nową, seans możemy powtórzyć. Proszę mi jednak wierzyć, że profesor Decker się pomylił. Okrętów na pewno nie było. CIEMNA GWIAZDA — Tu widzi pan dokumentację najnowszego urządzenia astroradarowego. Dzięki niemu, panie doktorze Tarnow, zdołaliśmy zlokalizować i zmierzyć ogromne, ciemne gwiazdy. Doktor Felsztyński udzielał informacji z wyraźnym zadowoleniem. Był dumny z osiągnięć swego instytutu. — Czy pan, panie doktorze, już opublikował wyniki swych badań? — zapytał Tarnow. — Nie. Dotychczas jeszcze nie. Należy pan do niewielu ludzi, którzy dane te ode mnie uzyskali. — Jestem panu bardzo wdzięczny za informacje. Wizyta w pańskim instytucie ma dla mnie szczególne znaczenie. Dlatego też jeszcze raz dziękuję panu za życzliwość. Doktor Felsztyński spojrzał pytająco na swego gościa. — Bawię się w Sherlocka Holmesa. Interesują mnie ciemni panowie i ciemne gwiazdy — zagadkowo rzucił Tarnow. — Czy mógłby mi pan, doktorze, podać, w jakiej odległości znajdują się te gwiazdy od Ziemi? — Najbliższa leży w konstelacji Oriona i oddalona jest od nas o dwie trzecie roku świetlnego. — Co, dwie trzecie? — wykrzyknął Tarnow. — To przecież osiem miesięcy! — Naturalnie. Cóż w tym dziwnego, panie Tarnow? — To czyni razem szesnaście miesięcy. — Co to ma znaczyć? — Wszystko proste, proste, proste — powtarzał Piotr Tarnow nie zważając na gospodarza. — Światło, by przebyć drogę od Ziemi do pańskiej ciemnej gwiazdy, potrzebuje 8 miesięcy i na drogę powrotną, by wrócić na Ziemię, również 8 miesięcy. Felsztyński nie rozumiał zachowania swego gościa. — Może chce pan pomierzyć gwiazdę radarem? No, to życzę powodzenia. Musi pan jednak czekać 16 miesięcy, aż pan coś odbierze. Tarnow jednak nie słyszał ironicznej uwagi Felsztyńskiego. Siedział w głębokim fotelu i patrzył gdzieś w dal, szepcąc cicho: — Szesnaście miesięcy, szesnaście miesięcy. Gdyby doktor Felsztyński wiedział, że prawie tyle czasu mija od tajemniczego zniknięcia profesora Tarnowa, nie dziwiłby się z pewnością zachowaniu gościa. — Kochany przyjacielu — ocknął się wreszcie Tarnow — proszę mi podać dokładnie położenie pańskiej ciemnej gwiazdy z konstelacji Oriona. Felsztyński sięgnął po notatnik i podyktował kilka liczb. Piotr szybko notował. Gdy skończył, spojrzał na zegarek i prawie bez pożegnania wybiegł z instytutu. Doktor Felsztyński patrzył za nim długo i kiwał głową. — Jak on się zmienił. Nie ten sam chłopak. NOCNY GOŚĆ Piotr obejrzawszy się, czy nikt go nie obserwuje, podciągnął się wysoko na rękach, przerzucił nogi na drugą stronę parkanu i opuścił się lekko na ziemię. Nasłuchiwał jakiś czas, po czym zaczął się skradać ku domowi. Zatrzymał się w cieniu drzewa. Na parterze świeciło się w dwu pokojach. Na wzorzystych firankach rysował się cień ludzkiej postaci. Tarnow rzucił się w kierunku bramy. Powoli nacisnął lśniącą klamkę drzwi, które ustąpiły pod naporem jego ramienia. Znalazł się w ciemnym hallu. Na lewo od wejścia przez wąską szparę padała smuga światła. Tam znajdowały się drzwi do gabinetu. Otworzył je gwałtownie i stanął w progu. — Dobry wieczór, panie Tor. Zagadnięty odwrócił się gwałtownie od okna. Zbladł. — Jak pan się tu dostał? — odezwał się po chwili. — Widzi pan przecież, przez te drzwi — padła ironiczna odpowiedź. — To jest bezczelność! Czego pan chce? — Porozmawiać z panem, doktorze. — Mówiąc to Piotr ruszył w głąb pokoju. Prawą rękę trzymał w kieszeni płaszcza. Tor śledził każdy jego krok. — Panie doktorze Tor — brzmiał głos Tarnowa — panie doktorze Tor, obwiniam pana o morderstwo. Pan zamordował mego ojca. — Pan chyba oszalał! — Nie, doktorze. I nie rzucam słów na wiatr. Były asystent profesora Tarnowa poderwał się błyskawicznie z krzesła i wrzasnął przeraźliwie: — Precz! Wynosić się stąd natychmiast! Piotr cofnął się ku drzwiom. Równocześnie błysnęła lufa pistoletu. — Tor, porzuć pan tę grę — powiedział. — Złapałem pana w porę, zanim zdołał pan uciec z aparatem za granicę. Asystent usiadł znowu na krześle. — Co zrobię ze swoim aparatem, to pana nie powinno obchodzić. A to — wskazał ręką na pistolet — będzie pana jeszcze drogo kosztowało. I proszę mi wyraźnie powiedzieć, czego pan ode mnie żąda? — Drobiazgu — odpowiedział Tarnow. — Po prostu drobiazgu. Proszę mi aparatem, który — jak widzę — jest jeszcze nie zdekompletowany, ujawnić ostatnie wypadki w mieście ruin. Chcę wiedzieć, co się stało z moim ojcem. — Przecież pan wie, że aparat nie obejmuje tego okresu. — Ach, co pan powie — ironizował Piotr. — Twierdzi pan, że aparat wyświetla tylko obrazy z okresu do 1200 roku. Otóż, panie Tor, gdy wczorajszej nocy pan smacznie chrapał, zakradłem się do pańskiego laboratorium i zbadałem, że aparat ma urządzenie dodatkowe, którym można odtworzyć obrazy z przeszłości prawie bezpośredniej