They seem to make lots of good flash cms templates that has animation and sound.
Linki

an image

Upokorzenie smakuje tak samo w ustach każdego człowieka.

Dla wprowadzenia w błąd Cziczagowa kazał pozorować w Borysowie hałaśliwe przygotowania do przepra- wy przez rzekę, natomiast na miejsce rzeczywistej przeprawy wyznaczył wieś Studziankę, położoną powyżej Borysowa. 135 Tam też natychmiast — pod osobistym nadzorem cesarza — zabrano się do budowy dwóch mostów na Berezynie. Tymczasem Józef Krasiński wszedł z 5 korpusem do Bory- sowa. „Zastaliśmy w tej mieścinie zgiełk, o jakim wyobrażenia sobie zrobić nie może, kto tego nie widział... Nad Drujcem popalono tylko wozy oficerów i ludzi, należących do wojska, ale tabor wychodźców francuskich z Moskwy poszedł inną drogą lub szedł zdaleka za wojskiem i uchronił się od zniszcze- nia... Ta niezliczona ilość wozów z kobietami, dziećmi, ludźmi bezbronnymi wtłoczyła się do Borysowa w przekonaniu, że most tamtejszy zostanie naprawiony i przez niego odbędzie się przeprawa na drugi brzeg Berezyny... Ulice Borysowa były tak napchane tym taborem, że przejść przez nie było niepodobna inaczej, jak druzgocąc i gniotąc ludzi. Pełno też na tych ulicach było pogniecionych trupów, pokruszonych wozów, zmiażdżo- nych rzeczy i nie słychać było jak tylko krzyki, nawoływania się wzajemne, jęki, lamenta. Nam kazano, gdyśmy zaledwie weszli do Borysowa, obrócić się na prawo i iść na błonia pod miastem. Noc już była ciemna; błyszczały tylko z daleka naoko- ło ognie biwaków. Konie nasze, działa i jaszczyki musiały się przeciskać przez nieszczęsne te tłumy, przechodzić po upada- jących i gnieść ich kołami i kopytami koni. Pamiętam, że na jednej uliczce wydobyłem z pod nóg koni dziecko w pieluchach' na środku drogi leżące, a dalej widziałem na małym mostku wózek kantonierski, zrzucony w wodę przez pchających się przed nami Francuzów; na tym wózku była kobieta z dzieckiem na ręku; wołała ona o ratunek, którego nikt z nas dać jej nie mógł. Zaraz za mostem na błoniu zatrzymaliśmy się, czekając dalszego rozkazu. Przeziębnięci, przemokli, zgłodniali, nie mając ani słomy, ażeby się na niej położyć, ani drzewa, żeby rozpalić ognie, widzieliśmy z zazdrością naokoło nas Fran- cuzów grzejących się przy wielkich ogniskach. Żołnierze nasi postrzegli przy odblasku tych ogniów, przy oddalonych domach przedmieścia ułożone stosy drzewa rąbanego i poszli wziąć trochę, lecz rozkwaterowani tam Francuzi obstawili je wartami 136 i ruszyć ich nie dali, lubo drzewa tego było tyle, że na parę tygodni byłoby im wystarczyło. Gdy zaraportowano to Zającz- kowi, wykomenderował mnie z kompanią piechoty, ażeby, choćby gwałtem, wziąć nieco tego drzewa na potrzeby nasze. Francuzi snąć przewidzieli, że przyjdą nasi w większej sile, i uszykowali także przed stosami kompanię piechoty z bronią; gdyśmy się zbliżyli, dali ognia do nas jakby do nieprzyjaciela i dwóch ludzi mi zranili. Nie chcąc wszczynać wojny domowej pod bokiem Napoleona, cofnęliśmy się i korpusik nasz musiał w błocie, bez ognia, bez strawy, całą noc przebiedować. To znalezienie się Francuzów było rzeczą dosyć zwyczajną w na- szym odwrocie; garstki rozmaitych narodowości biły się jedna z drugą o wszystko: o dach, o żywność, o furaż, o słomę, o drzewo, a gdy użyły z tego, co zabrały, ile im było potrzeba, resztę paliły, ażeby nadchodzący po nich z niej nie korzystali, i tak się też stało z temi stosami drzewa, z których nic nam udzielić nie chcieli. Wychodząc nazajutrz, zapalili je i zostawili tylko węgiel". Relacja Józefa Krasińskiego nie jest świadectwem odosobnio- nym. O zdziczeniu wielonarodowej armii napoleońskiej w ostat- niej fazie Wielkiego Odwrotu pisze wielu pamiętnikarzy i kro- nikarzy — polskich i obcych. Ale w tym strasznym czasie zdarzały się także rzeczy, świad- czące o imponującej dyscyplinie i o głębokim poczuciu bra- terstwa broni między żołnierzami różnych narodowości. O jednym z takich wypadków — szczególnie wymownym— opowiada w swych pamiętnikach generał (wtedy — jeszcze kapitan) Roman Wybranowski