Upokorzenie smakuje tak samo w ustach każdego człowieka.
Myśleli ponadto z pogardą o tychnowychpołowach, jakim miałsłużyć kuter. To nie była rzeczpoważna,przez wieki całe wypływano wmorze po ryby, po nic więcej. Nałęcz wciążobchodził kuter, nie zwracającna nichuwagi. Nie pływał, ale pracował przez pięć lat w stoczniremontowej, nie moglio tym wiedzieć. Postępowałazanim krok w krok, tak jak on z twarzą pełną uważnegonapięcia, poważna i zamyślona. Musiał to jakoś źle zrozumieć, borzekł wkońcu, dokonawszy ponownych oględzin silnika: Nic z tego. Pani inżynier jest tego samegozdania. Była inżynierem od pierwiastków, nie odmaszyn, aleuznała, że to świetna zabawa i przyświadczyła zpowagą. Rybacy przyglądający się jej do tej pory z upodobaniemzwrócili teraz kuniej pełne rezerwy spojrzenia. Jak pani inżynier uważapowiedzieliz nietajonąurazą. Zeszła przed Nałęczem po trapie. Co panu przyszło do głowy powiedziała. Zupełnie się natymnie znam. Uśmiechnąłsię. Ale oni lubią autorytety. W samochodzie opuściło go chwilowe rozpogodzenie. 'Zobaczy pani, co będzie z załogą. Jak to co będziez załogą? Te same trudności. Jeśli wkońcu dobierzemy jakiśkuter, kto będzie na nim pływał? Tak trudno oludzi? Przy rybiezarabiają więcej. Na pewno będą kłoPoty. Bardzo proszęwestchnęła jeszcze się nimi nieniartwmy! - Dobrze mruknął. Mamy czas. 39. Wspomniała mu przed dwoma dniami o projektowanejpodróży matki, o okolicznościach, które ją spowodowały. Była jeszcze zbyt młoda, żeby milczeć, nie potrafiła smucić się milcząc. Umiał to ocenić. Mamy czas powtórzył. Nienapiłaby się pani kawy? Na to zawsze miała ochotę. Wprawdzie mama Smardzewska parzyła odczasu do czasu"dobrą"kawę, jak sięmówiło w tych stronach, ale kawa przeważnie nie zasługiwała na swoje miano. Wjechali wprostokątne, kolorowe pudełko rynku,nie wyblakłego jeszcze po niedawnymremoncie. Nałęcz wiedział, gdzie jest kawiarnia, zadomowił się już w miasteczku. Dojeżdżał wprawdzie, tak jak Dorota, ale mnóstwospraw, które musiał załatwiaćw związku z uruchomieniem Zakładu Doświadczalnego, wprowadziłogo niejako w miasto, nie tylko do urzędów i instytucji. Wkawiarence mimo dość wczesnejpory nie było pusto. To wszystko klientela sądowa powiedział Nałęcz. Niedaleko jest sąd. Po każdej rozprawie oskarżyciele i oskarżeni, o ile oczywiście uda im się opuścićgmachsądu, omawiają tu ze świadkami przebieg rozprawy. Zaraz pani usłyszy. Siedzieli przy szerokiej szybie okiennej stałpoza nią kolorowy ryneczek, jak makieta zewsząd oświetlonasłońcem iwylot stromej uliczki było stąd widać,i skrawek Zatokiz wchodzącym do portu kutrem. Najbliżsi sąsiedzi okazali się istotnie byłymi klientami sądu. Nałęczprzysłuchiwał się przez chwilę ich gorącej dyspucie. Norkarze powiedział pochwili. Dorota także dyskretnie nadstawiła ucha. Popijającpachnące drożdżówki gorącą, nadspodziewanie dobrą kawą przysłuchiwała się na wpół sennie rozżalonemugłosowi człowieka siedzącegopoza nią. Pożyczyłem mu samca na pokrycie. O tym sądowi nie powiedział. Bosędzina nie pytała odezwał się drugi głos bardziej z głębi. Ale ja pytałem. Ja pytałem i Bernardprzyświadczył. Powiedziałem, jak było odezwał się teraz ktoś trzecituż nad uchem Doroty. 40 Trzeba było wziąćadwokata. Mówiłem wamod razu. Wzdłuż Zatoki i Półwyspu, we wszystkich osadachrybackich,przywszystkich rybackich portach, gdzie rybabyła zawsze łatwiejsza do zdobycia niż chleb, prosperowały małe i większe fermy norek. Owiane do niedawnaprawielegendą polskiego byznesu, były podniecającymwyobraźnię marzeniemnie tylko romantycznych awanturników, którzy urodzili się zbyt późno i w niezupełnieodpowiednim miejscu, aby wziąć udział w wyprawach naAlaskę, ale także i najczęściej skromnych i pracowitychludzi, uwiedzionych nadzieją szybkiego zarobku. Wegetowali teraz między jedną adrugą rozprawą sądową, wizytą komornika lub egzekutora, między lękiem przedpadnięciem przychówka, kradzieżą, a nagłymi przypływamiwciąż pielęgnowanej w sercu nadziei na szansę bogactwa. Był to prawie hazard. Zwinę to któregoś dnia i niech to diabli wezmą! w głosieposzkodowanegobrzmiał nietylko żal, ale i leciutka nuta zapytania,oczekiwania na sprzeciwy iprotesty. Zapadła jednak cisza, w której ostro dzwoniły łyżeczki o ścianyszklanek. Wziąłbym od ciebie zedwie trójki odezwał sięgłos przyuchu Doroty. Albo i trzy. Ja też zgłosił sięktoś z głębi. Znów zapadła cisza, a Nałęcz pochylił się nad stolikiem. Teraz to już wiadomo, że nie zwinie fermy i niesprzeda nawet ogona. Żywego, oczywiście, bo wzimiesprzeda skórki. A już myślałam, że to będzie pierwszy kandydat nanasz kuter. Nie wiadomo czyrybak. Mógłby się przyuczyć. To nietakie proste. Musi być rybak całą gębą. Z morzemnie mażartów, morze. urwał, uświadomiwszysobie, że ma do czynieniaz kapitańską córką. Będęmusiał porządnie pochodzićkoło tego, żeby załoga byłazprawdziwego zdarzenia. Oczywiście, załoga musi być z prawdziwego zdarzenia potwierdziła z niejasnym uczuciem, że ją zganionoza mieszanie się do nie swoich spraw. A jednak to ona, a nie Nałęcz,wynalazła pierwszegorybaka, może nawet szypra na ich kuter, zaraz następne41. go dnia po tej rozmowie. Zresztą była to okazja, przytrafiła się akurat jej, a nie Nałęczów! , nie mógł mieć o to do niej pretensji. Postanowiła zanocować w Zakładzie. Poprzedniego dnia była w domu. Matkazałatwiała formalności związanez wyjazdem, pakowała się, drżała na dźwięk dzwonka telefonu, biegała do apteki, gdzie skupowała lekarstwa dlacałej załogi "Grunwaldu". Przejrzała w przychodni wszystkie karty, wiedziała, co komu może sięprzytrafićw długimrejsie. Postanowiła być pogotowiem dla wszystkich. Dorota przezkilka krótkich godzin pobytu w domu uczestniczyła w każdej jej czynności, to było niedo zniesienia. Wyciągała walizki, otwierała i zamykałaszafę, nadsłuchiwała,czy telefon nie dzwoni, biegała do sklepu i apteki, gdymatce się coś przypomniało, znów nadsłuchiwała, czy telefon nie dzwoni, chodziła za matką po mieszkaniu krok w krok. Zygmunt urwałsię wcześnie, tłumacząc się jakimś zawodowym spotkaniem. Oszaleć można! powiedział Dorocie przy drzwiach, wykonując jakiś nie dokończony gest zawstydzenia własną słabością