Upokorzenie smakuje tak samo w ustach każdego człowieka.
Hotel Richmond w Chicago przynosił rocznie trzydzieści tysięcy dolarów strat, i sytuację tę, jak wiedział Abel, można by uzdrowić z dnia na dzień, zwalniając połowę personelu z Desmondem Paceyem na czele. Tu wyłaniał się problem, albowiem Davis Leroy przez ostatnie trzydzieści lat rzadko kiedy decydował się kogoś wyrzucić. Abel już się zorientował, że personel hotelowy mógł sobie bez opamiętania okradać hotel aż do samej emerytury, do której nikt zresztą się nie kwapił. Abel zdawał sobie sprawę, że jeśli chce cokolwiek zmienić, musi wpierw rozmówić się z Davisem Leroyem i z tym zamiarem wsiadł do ekspresu jadącego z Illinois Central do St. Louis i potem przesiadł się na pociąg MIssouri Pacific do Dallas. Miał pod pachą dwunastostronicowy raport, nad którym ślęczał przez trzy miesiące w swoim małym pokoiku w budynku dla personelu. Kiedy Davis Leroy skończył czytać cały materiał dowodowy zgromadzony przez Abla, spojrzał na niego z niedowierzaniem. - Ci ludzie są moimi przyjaciółmi - brzmiały jego pierwsze słowa. - Niektórzy pracują dla mnie od trzydziestu lat. Do diabła, zawsze w tym biznesie trafiały się jakieś drobne kanty, ale ty mi teraz mówisz, że oni bezczelnie ograbiają mnie za moimi plecami? - Myślę, że niektórzy z nich przez całe trzydzieści lat. - Co u licha mam z tym zrobić? - zapytał Leroy. - MOgę uzdrowić sytuację, jeśli pan usunie Desmonda Paceya i pozwoli mi, poczynając od jutra, zwolnić każdego, kto maczał w tym palce. - Ablu, chciałbym, żeby to było takie proste. - To jest proste - rzekł Abel. - A jeśli nie pozwoli mi pan rozprawić się z winnymi, może pan spodziewać się mojej rezygnacji, choćby i w tej chwili, ponieważ nie mam najmniejszego zamiaru tkwić w najbardziej skorumpowanym hotelu Ameryki. - Czy nie wystarczyłoby przesunąć Desmonda Paceya na stanowisko zastępcy? Mógłbym cię wtedy mianować dyrektorem i wówczas miałbyś pole do działania. - To nie wchodzi w rachubę - odparł Abel. - Pacey ma jeszcze przed sobą dwa lata i trzyma cały personel hotelu silną ręką. Zanim go sobie podporządkuję, pan się wykończy albo pan zbankrutuje, albo jedno i drugie, gdyż podejrzewam, że w innych pańskich hotelach panują takie same porządki. Jeśli zależy panu na zmianie sytuacji w Chicago, musi pan natychmiast podjąć stanowczą decyzję co do Paceya albo pójdzie pan z torbami, ale beze mnie. Wóz albo przewóz. - My, Teksańczycy, mamy opinię ludzi, którzy walą prawdę prosto z mostu, ale daleko nam do ciebie, Ablu. W porządku, zgoda, masz wolną rękę. Jesteś nowym dyrektorem chicagowskiego hotelu Richmond. Jak tylko Al Capone się dowie, że przyjechałeś do Chicago, zaraz czmychnie tu do mnie, żeby schronić się w ciszy i spokoju południowego Zachodu. No, chłopcze - ciągnął dalej Leroy, wstając i poklepując nowego dyrektora po ramieniu - nie myśl, że nie jestem ci wdzięczny. Zrobiłeś dobrą robotę w Chicago i od tej chwili będziesz moją prawą ręką. Mówiąc prawdę, Ablu, tak mi dobrze idzie na giełdzie, że nawet nie zauważyłem tych strat, ale dziękuję Bogu, że mam jednego uczciwego przyjaciela. Może byś został u mnie na noc i coś przekąsił? - Chętnie bym tu został, ale chciałbym z powodów osobistych przenocować w tutejszym hotelu Richmond. - Nikomu nie przepuścisz, co, Ablu? - Nie, jeśli to będzie ode mnie zależało. Tego wieczoru Davis Leroy podjął Abla wystawną kolacją, podczas której trochę za hojnie nalewał mu whisky, twierdząc, że tego wymaga zwykła południowa gościnność. Zwierzył się także Ablowi, że rozgląda się za kimś, kto by pokierował wszystkimi hotelami Richmond i zdjął mu ten kłopot z głowy. - Czy jest pan pewien, że głupi Polak będzie się nadawał? - zapytał trochę bełkotliwie Abel, który wypił o jedną szklaneczkę za dużo. - Ablu, to ja jestem głupi. Gdybyś tak sprytnie nie nakrył tych złodziei, mógłbym zrobić klapę. Ale teraz, kiedy znam prawdę, wspólnie się z nimi rozprawimy. I zamierzam dać ci szansę przywrócenia Hotelom Richmond dawnej świetności. Abel chwiejną ręką podniósł szklaneczkę. - Wznoszę za to toast... i za długotrwałą i pomyślną współpracę. - Załatw ich, chłopcze. Abel przenocował w hotelu Richmond w Dallas, podając fałszywe nazwisko i wyraźnie informując recepcjonistę, że zamierza zostać tylko do jutra. Rano, kiedy ujrzał, jak jedyny egzemplarz pokwitowania zapłaty w gotówce ląduje w koszu na śmieci, nie miał więcej wątpliwości. Problem nie ograniczał się do hotelu w Chicago. Zdecydował, że najpierw zabierze się za porządki w Chicago; szwindlami w pozostałych hotelach zajmie się później. Zatelefonował do Davisa Leroya i uprzedził go, że zaraza ogarnęła wszystkie hotele. 3 Abel wracał tą samą drogą. Za oknem ciągnęła się posępnie dolina Missisipi, spustoszona zeszłorocznymi powodziami. Abel pomyślał o spustoszeniach, jakich dokona po powrocie do hotelu Richmond w Chicago. Kiedy tam przybył, nie było na służbie nocnego portiera i udało mu się znaleźć tylko jednego człowieka z obsługi. Pomyślał sobie, że pozwoli się im wszystkim dobrze wyspać na pożegnanie. Młodziutki chłopak hotelowy otworzył mu drzwi frontowe, gdy wrócił do budynku dla personelu. - Udała się panu podróż, proszę pana? - Tak, dziękuję. A tu co się działo? - Nic takiego, cisza i spokój. Jutro o tej porze będziesz miał jeszcze więcej ciszy i spokoju, pomyślał Abel, kiedy zostaniesz tu jeden z całego personelu. Abel rozpakował się i zamówił lekki posiłek, na który musiał czekać ponad godzinę. Wypił kawę, rozebrał się i wziął zimny prysznic, przygotowując plany na jutrzejszy dzień. Wybrał dobrą porę roku na tę rozmowę. Był początek lutego, hotel był zajęty w zaledwie dwudziestu pięciu procentach i Abel był pewien, że sobie poradzi z połową obecnego personelu