They seem to make lots of good flash cms templates that has animation and sound.
Linki

an image

Upokorzenie smakuje tak samo w ustach każdego człowieka.

Była wiadomość, że polskie oddziały przekroczyły granicę i wkroczyły do Prus. Ale naloty są coraz częstsze, głos spikera radiowego ogłaszającego "alarm dla miasta Warszawy", przeplata się co chwila z wesołą dziarską muzyką wojskową. Nasz pobyt w Konstancinie coraz jest trudniejszy. Niewiele wiemy w gruncie rzeczy, co się dzieje w Warszawie, wszyscy są tam, a my tkwimy w domu, na tarasie albo w ogrodzie, dzień i noc słuchając nieba, czy znów odezwie się tym strasznym pulsowaniem. Mama jest roztrzęsiona, ale to dziwne, nie przelotami czy dalekim bombardowaniem, ale ciszą, czekaniem, nadsłuchiwaniem, zmyłkami słuchu, który nam podaje fałszywe głosy z nieba. Przychodzi do nas pan Gustaw Wertheim, sąsiad z Królewskiej Góry. Nie tak dawno zbudował sobie tam wspaniałą willę z rosarium, basenami i głębokimi podziemiami, w których miał dotąd bar, pokój myśliwski i inne snobistyczne pomieszczenia, a teraz zamienia te swawole na schrony. Przyszedł, wiedząc o rękopisach, zaproponował ukrycie ich w tych właśnie piwnicach. Poprosił, żebyśmy wieczorem przyjechały do nich te piwnice zobaczyć. Jego samochodem ze zgaszonymi światłami pojechałyśmy na Królewską Górę. Nagle parę godzin jak z innej sztuki. Ciepła noc, pełnia księżyca, przepięknie urządzony salon muzyczny, ciemny, bo drzwi otwarte na pachnący ogród, światło księżyca wlewa się do wnętrza i cudowna muzyka. "Trio" Schuberta, znakomicie nagrane. Nikt nic nie mówi, tylko siedzimy i słuchamy, i patrzymy na to przepięknie urządzone wnętrze, gdzie lśnią się, złocą i srebrzą słabo rozmaite śliczne przedmioty. Jakaś ofiarowana nagle łaska ciszy i muzyki. Ale mama wychodząc prosi pana Wertheima, żeby nas jutro rano zabrał autem do Warszawy. Choć trochę, parę godzin, chce tam pobyć, nie może znieść siedzenia w Konstancinie. Mamy z nim jechać rano i albo wrócić wieczorem, albo zostać w domu na Brzozowej. Po drodze do Warszawy pierwszy raz widok zbombardowanego domu na skarpie koło kościółka na Ursynowie. W dachu z czerwonych dachówek czarna okrągła jama jak otwarte usta, przedziwny obraz gwałtu. W Warszawie do naszego domu na Brzozowej wejść nie można, bo cały zajęty przez wojsko, na balkonie mojego pokoju obsługa działka przeciwlotniczego. Nasza Halinka mieszka u Deca, który jednak opiekuje się całym domem, a nawet trochę dowodzi, bo przecież był w Legionach. Bibcio także jest u Deców. Nie bardzo wiem, co mamy zrobić ze sobą. Idziemy w stronę Mazowieckiej. Miasto żyje swoim życiem, sklepy otwarte, nawet kina czynne, wszystkie tylko szyby pozaklejane na krzyż paskami i plakaty z Rydzem i żołnierzem. Ale można kupić prawie wszystko i nie znać popłochu. Mama, widzę, odżywa i odpręża się, patrzy na mnie błagalnymi oczami - żeby tylko tu zostać, nie wracać do Konstancina. Na moje przypuszczenia, że naloty mogą się wzmóc, odpowiada, że z pewnością centrum otwartego miasta nie może być bombardowane, że wojna toczy się daleko, a że zostały zbombardowane lotniska, węzły kolejowe i fabryki - to przecież nie ludność cywilna. Że tu mamy wszystkich bliskich, więc łatwiej przebyć ten czas ciężki, ale że to nie może trwać długo. Anglia i Francja wypowiedziały wojnę Niemcom, a w mieście powstała Straż Obywatelska, która zadba o porządek. Tak, tak, mama ma rację, tu jest o wiele raźniej, zwłaszcza, że spotkana na placu Małachowskiego miła pani Wilderowa, matka Elżuni, zaprasza nas do siebie serdecznie. Mają ogromne mieszkanie w samym centrum, więc bezpieczne, na ślepym załomku ulicy Czackiego, który to załomek nazywa się optymistycznie Dowcip. Idziemy tam zaraz. Ogromna solidna kamienica nr 9 wzbudza zaufanie. Na drugim piętrze spotykamy Elżunię, jej ojca, pana Hieronima Wildera, jej śliczną młodą bratową, żonę Antka i jej matkę, która nie wypuszcza z objęć pięciomiesięcznego syna Hali Wilderowej. Jest bardzo dużo miejsca w tym mieszkaniu, więc doskonale się tam rozmieszczamy. Cieszą się, że jesteśmy z nimi, nie ma tu żadnych panikarskich nastrojów. Pierwsza noc mija spokojnie, ale wiadomości groźne. Bardzo ciężkie walki na frontach. Teraz dopiero dowiadujemy się o zawartym między Niemcami a Rosją pakcie. Nad miastem zestrzelonych kilka samolotów, jeden spadł na Dynasach. Ciągle przepiękna, nawet upalna pogoda, bez chmurki. Widziałam żołnierzy polskich z rozbitych oddziałów i innych, którzy szukają swojego oddziału. Widziałam żołnierzy bez butów. Co to znaczy? Spotkałam się z Wiktorem Podoskim, ku mojemu zdumieniu dowiaduję się, że wyjeżdża po południu razem z całym Ministerstwem Spraw Zagranicznych. Idziemy do "Ziemiańskiej" na Mazowieckiej i tam przeżywam pierwszy nalot gdzieś niedaleko