Upokorzenie smakuje tak samo w ustach każdego człowieka.
- W przeciwnym razie spotkają pana straszne kłopoty. Straszne! Nieznajomy sięgnął do pojemnika z kartami, przypiętego do paska. - Szanujący się obywatel nie powinien nawet zatrzymywać się w tej dzielnicy - burknął. - Ja tylko... - Skoro jest pan właścicielem ślizgacza, trzy karty to dla pana nic. A ja w zamian obiecuję modły w pańskiej intencji... Wiele modłów, dzięki którym... - Jedwab zadrżał. Ze ślizgacza wychylił się kierowca. - Zamknij paskudną gębę, rzeźniku, i pozwól mówić Krwi - warknął ochrypłym głosem, po czym zwrócił się do swego pracodawcy: - Czy mamy go zabrać,/e/e? Krew potrząsnął głową, odliczył trzy karty i ułożył je w wachlarzyk. Nieopodal natychmiast przystanęło z pół tuzina obdartusów i zaczęło gapić się w połyskliwe złoto. - Paterę, powiedziałeś, że potrzebujesz trzech kart. Proszę, oto one. O co zamierzasz prosić bogów? O objawienie dla mnie? Wy, augurowie, nieustannie bajdurzycie o objawieniu. Ale mnie to nie obchodzi. Pragnę tylko pewnej informacji. Jeśli odpowiesz na wszystkie moje pytania, dostaniesz karty. Widzisz je? Wtedy będziesz mógł złożyć drogocenną ofiarę lub przehulać te pieniądze. Co ty na to? - Nawet nie wie pan, co ryzykuje. Jeśli... Krew parsknął lekceważąco. - Paterę, wiem, że od czasu mej młodości w żadnym świętym oknie tego miasta nie pojawił się bóg, choć wy, rzeźnicy, głośno go wzywacie. Ja chcę wiedzieć jedno. Przy tej ulicy mieści się manteion, prawda? Tam, u zbiegu ulic Słońca i Srebra. Nigdy nie byłem w tej dzielnicy, więc musiałem pytać. Jedwab skinął głową. - To mój manteion. Jestem w nim augurem. - A więc stary piernik umarł? - Paterę Płetwa? - Jedwab wykonał w powietrzu ręką znak dodawania. - Tak. Paterę Płetwa przebywa już z bogami prawie od roku. Czy pan go znał? Krew puścił to pytanie mimo uszu i tylko skinął głową. - Odszedł do Centralnego Procesora? Bardzo dobrze, patere. Nawet nie udaję, że jestem człowiekiem religijnym, lecz obiecałem mojej... obiecałem pewnej osobie udać się do twego manteionu i odprawić w jej intencji modły. Chciałbym tez złożyć ofiarę. Wiem, że mnie zapyta, czy to uczyniłem. Nie obawiaj się, zwierzę ofiarne sam kupię, te karty daję tobie. Tak zatem chcę wiedzieć, czy ktoś wpuści mnie do środka. Jedwab ponownie skinął głową. - Maytere Marmur i maytere Mięta powitają pana z największą radością. Zastanie je pan w palestrze, po drugiej stronie boiska. - Jedwab umilkł i zamyślił się na chwile. - Maytere Mięta wspaniale rozumie dzieci, ale jest bardzo nieśmiała. Radzę więc pytać o maytere Marmur. Znajdzie ją pan w pierwszej sali po prawej stronie. Na godzinę czy dwie zostawi klasę pod opieką którejś ze starszych dziewczynek. Krew złożył karty, jakby je zamierzał wręczyć Jedwabiowi. - Paterę, nie przepadam za chemicznymi ludźmi. Ktoś wspominał mi, że jest tam również maytere Róża. Czy mógłbym udać się właśnie do niej? - Naturalnie. - Jedwab miał nadzieję, że Krew nie wyczuł w jego głosie niepewności i konsternacji, jakie zawsze ogarniały go na myśl o maytere Róży. - Ale jest już bardzo stara i oszczędzamy jej wysiłku. Sądzę jednak, że maytere Marmur spełni wszelkie pańskie oczekiwania. - W to nie wątpię. - Krew ponownie przeliczył karty. Poruszał przy tym ustami, a jego grube, upierścienione palce z najwyższą niechęcią odrywały się od każdego kolejnego, cienkiego jak opłatek, lśniącego prostokąta. - Paterę, mówiłeś przed chwilą o objawieniu. Mówiłeś, że odprawisz za mnie modły. - Tak - odparł skwapliwie Jedwab. - I zrobię, co obiecałem. Krew wybuchnął śmiechem. - Nie zawracaj sobie głowy. Jestem ciekaw, a nigdy nie miałem okazji zapytać o to któregoś z was, czy objawienie jest równoznaczne z opętaniem? - Niezupełnie, proszę pana. - Jedwab przygryzł dolną wargę. - Jak zapewne się pan orientuje, w scholi uczą nas prostych, zadowalających odpowiedzi na wszystkie pytania. Aby zdać egzamin, musimy je recytować z pamięci, i teraz kusi mnie, by powtórzyć je panu. Lecz rzeczywistość nie jest wcale prosta. W każdym razie objawienie nie jest prostą sprawą