Upokorzenie smakuje tak samo w ustach każdego człowieka.
Krążył po alejkach z psem u nogi, studiując przy okazji skład gleby i rośliny uprawne. O dwudziestej drugiej wyruszył na kolejny obchód. Noc była pochmurna i dżdżysta. Wiatr szarpał siatkę ogrodzenia jak gitarowe struny. Lir człapał skulony, otrząsając co chwila zmokniętą sierść. – Widzę, że masz ochotę wrócić do domu – zauważył Nijakiewicz po godzinie. Ślepia Lira błysnęły w mroku zielonkawym blaskiem. Wśliznął się do środka domku i spojrzał na swego pana przepraszająco. Powinien zrozumieć, że w taką pogodę nawet psa nie wyrzuca się z domu. Makiet sunął wzdłuż siatki cichym, pewnym krokiem. Człowiek na jego miejscu poruszałby się niepewnie, ale robot dzięki elektronicznym czujnikom radził sobie w mroku znakomicie. Stopy w elastycznych butach stawiał na niepewnym gruncie prawie bezszelestnie. Od 43 czasu do czasu schylał się i z nosem przy ziemi studiował jakąś nowo odkrytą roślinę. Mógł zachowywać się swobodnie wiedząc, że nikt go nie wypatrzy nawet z odległości kilku kroków. Na pobliskiej drodze błysnęły światła i rozległ się warkot silnika. Samochód zatrzymał się na poboczu. Reflektory zgasły. Nagle siatka drgnęła gwałtownie pod ciężarem. Powtórzyło się to jeszcze po raz drugi i trzeci. Nijakiewicz oderwał nos od trawy i szybkim krokiem ruszył przed siebie. Pies drzemał, poruszając przez sen łapami. Śnił mu się bieg, z gardła wydobywał się cichy skowyt. Nagle jego wrażliwy słuch zarejestrował podejrzane odgłosy. W ułamku sekundy stanął na sztywnych łapach. Sierść na grzbiecie zjeżyła się jak szczotka do butów. Usłyszał niepewne kroki obcego człowieka. Powinien szczekać, ale nie miał kogo ostrzec, pan był za daleko. Węszył. To był zapach złego człowieka. Po latach doświadczeń nie miał wątpliwości. Z gardła wydobył przytłumiony dźwięk przypominający odgłos, jaki wydają gotujące się kartofle. Furtka skrzypnęła ledwie dosłyszalnie, potem nastąpił cichy zgrzyt w zamku i klamka poruszyła się. Na zewnątrz hulał wiatr, więc intruz nie mógł usłyszeć ostrzegawczego warczenia. Drzwi uchyliły się. Snop światła padający z latarki wyłowił połyskujące w mroku ślepia. Zwierzę błyskawicznie zaatakowało rękę, włamywacza. Kły ześliznęły się po metalowej bransoletce i wbiły w rękaw kurtki. Silne szarpnięcie psa, który ważył pięćdziesiąt kilogramów i opierał się na czterech łapach, rzuciło sparaliżowanego przerażeniem mężczyznę na podłogę. Ciężkie cielsko przygniotło mu piersi. Czuł gorący oddech rozwścieczonego zwierzęcia, obnażone kły połyskiwały biało parę centymetrów od jego twarzy. Widział to wyraźnie w świetle odrzuconej latarki, która nie zgasła mimo upadku. Nie miał szansy na wykonanie najmniejszego ruchu. Wiedział, że pies zaatakuje bez wahania. Twarz leżącego pokryła warstwa zimnego potu. Postanowił czekać cierpliwie, aż to czarne monstrum cofnie się choć na chwilę. Wtedy będzie mógł sięgnąć do kieszeni po nóż i zaryzykować obronę. Upłynęło kilka długich minut, nim to nastąpiło. Pies przestał warczeć i zsunął się z piersi intruza. Stał teraz obok przyczajony do skoku. Prawa ręka mężczyzny ledwo dostrzegalnie, centymetr po centymetrze przesuwała się w dół. Żeby sięgnąć do kieszeni, musiał jednak zmienić pozycję. Sprawdził ostrożnie ułożenie noża, po czym błyskawicznym ruchem w ułamku sekundy wydobył sprężynowiec. Rozległ się metaliczny trzask wyskakującego ostrza. W tej samej chwili Lir rzucił się na niego po raz drugi. Człowiek w ciemnym swetrze i wełnianej kominiarce zasłaniającej całą niemal twarz sięgnął po krótki łom. Uznał, że wyłamanie okiennicy zajmie mu mniej czasu, niż otwieranie skomplikowanej zasuwy. Właściciel tego domku wykazał całkowity brak wyobraźni montując zawiasy na zewnątrz. Ich końcówki nie były nawet sklepane. Wystarczyło podważyć okiennice od spodu i aby wejść do środka, pokonać kruchą warstwę szkła. – Dobry wieczór. – Spokojny, uprzejmy głos tuż za jego plecami zdawał się mieć siłę armatniej salwy. Człowiek w swetrze stał przez moment zupełnie sparaliżowany. Nastąpiło to, czego jeszcze nigdy nie doświadczył: chwila kompletnego zaskoczenia. Nic, żadnego ostrzegawczego szelestu, nawet przeczucia i nagle ten głos tuż koło ucha. 44 – Rura! Cieć! – syknął ostrzegawczo do kumpla, który miał ubezpieczać tyły