Upokorzenie smakuje tak samo w ustach każdego człowieka.
Wkrótce potem miał Witterer drobny, ale - jak mu się zdawało - niezupełnie pozbawiony znaczenia zatarg z porucznikiem Wedelmannem. Wedelmann, który przed południem rozpoznawał nowe stanowiska, oświadczył mu, że nie ma ochoty pójść na zapowiedziane przedstawienie. - My oficerowie - powiedział Witterer mało uprzejmie - powinniśmy być zawsze wzorem dla żołnierzy. - Zapewne, ale niekoniecznie w tej dziedzinie. - A więc chce pan zepsuć mój rozdzielnik miejsc? - zapytał Witterer. - Umyślnie zwolniłem pana na dziś wieczór od służby na stanowisku ogniowym. - Przyjmuję to z Wdzięcznością - powiedział Wedelmann. - Wiem już, czym się zajmę. - Przywiązuję do tego wagę - ciągnął dalej Witterer rozkazującym tonem - żeby pan wziął dziś udział w przedstawieniu. Po przedstawieniu oczekuję pana w mojej kwaterze, gdzie wydaję małe przyjęcie dla artystów. - Tak jest - odpowiedział Wedelmann z niezadowoleniem i odłożył słuchawkę. Witterer wiedział dokładnie, dlaczego przywiązuje wagę do obecności Wedelmanna. Uśmiechnął się wyniośle. Potem wezwał do siebie szefa baterii i kazał sobie złożyć dokładny meldunek o zarządzonych przygotowaniach. - A więc punktualnie o ósmej - powiedział Witterer. - Kiedy wszystko będzie gotowe, proszę zameldować obecnych porucznikowi Wedelmannowi, który złoży mi meldunek. - Tak jest - powiedział starszy ogniomistrz Bock. Zrozumiał teraz, czego Witterer chce: widowiska. Były dowódca baterii, demonstrując niedwuznacznie przed zebranymi żołnierzami swe drugorzędne stanowisko, ma złożyć meldunek właściwemu dowódcy baterii. Ale to Boćkowi nie odpowiadało. - A należący do innych oddziałów wojskowych? - Zostaną również objęci meldunkiem. - A jeżeli znajdą się wśród nich oficerowie wyżsi stopniem? - Poprosi się ich, żeby w składaniu meldunku nie brali udziału. Bock odszedł gniewny. Był bardzo niezadowolony. Nie tylko z Witterera. Przede wszystkim z siebie. Wyrzucał sobie, że zrobił za mało, żeby tego nowicjusza osadzić. Z początku myślał ciągle o "nowych miotłach" i o tym, że dobrze i ochoczo zamiatają, ale nie liczył się z podobną wytrwałością. Ten nowicjusz robi trochę za dużo szumu koło swojej osoby. Tymczasem Witterer przygotowywał się dalej intensywnie do wieczoru. Kazał przynieść z kuchni polowej ciepłą wodą zamówioną przez Krausego. Ogolił się starannie, umył nogi, poobcinał paznokcie. Wreszcie z walizy numer dwa wyciągnął swój lepszy mundur, świeże skarpetki, nowy garnitur bielizny i włożył to wszystko na siebie. Potem pokropił się wodą kolońską. Badawcze spojrzenie w lustro przekonało go, że jest dobrze zbudowany i postawny. Był pewien, że Liza mu ulegnie! Kazał następnie przybrać nieco swoją kwaterę. Specjalnie w tym celu sprowadzony przez Krausego żołnierz, który pracował wedle dokładnych wskazówek, przytaszczył całą masę nowych koców, porozkładał je na stole, krzesłach i łóżku polowym. - W jednym z kątów urządzony został na podłużnej skrzyni rodzaj bufetu: liczne butelki, dostarczone przez Soefta. szklanki, jedna salaterka ze słodyczami, druga z ciasteczkami. Witterer skosztował wszystkiego po trochu, skinął z zadowoleniem głową i postanowił sobie wyrazić Soeftowi wielkie uznanie. Zaczął się teraz zastanawiać, gdzie należałoby posadzić Lizę Ebner. I doszedł do wniosku, że oczywiście bezpośrednio obok siebie, na łóżku polowym, które wyglądało teraz prawie jak tapczan. Wyobrażał sobie, że ona już tam siedzi: drobna i wytworna, gibka jak kotka, zawsze rozbawiona. Słodkie stworzenie! Po dwóch, trzech godzinach, mniej więcej koło północy, goście opróżniają teren. Dzielny Soeft postarał się o kwaterę dla nich. Tylko on pozostanie tu sam na sam z Lizą. Bardziej jeszcze zadowolony niż przed chwilą, uśmiechnął się do swego odbicia w lustrze. Wkrótce zjawili się pierwsi widzowie i zaczęli się rozsiadać w szopie przeznaczonej na widowisko. Piechota siedziała zgodnie obok artylerii, tolerowano nawet milcząco służbę sanitarną. Na jakimś przyrządzie podobnym do fortepianu, który "zorganizował" Soeft, jakiś podoficer rzępolił wesołe melodie, które od czasu do czasu podchwytywane były przez żołnierzy, zwłaszcza wtedy, kiedy można było podłożyć pod nie możliwie najbardziej ordynarny tekst. Na dworze, tuż przed szopą i na podwórzu, starszy ogniomistrz Bock bawił się w policję regulującą ruch