Upokorzenie smakuje tak samo w ustach każdego człowieka.
Czterdzieści samolotów i dwanaście okrętów, łącznie 1100 ludzi, prze- szukiwało ocean na obszarze 300 tysięcy kilometrów kwa- dratowych. Żadnych śladów nie znaleziono. W rok później zaginął bliźniaczy samolot tych samych linii lotniczych, „Star Ariel", lecący z Londynu do Santiago de Chile. Po zatankowaniu paliwa na Bermudach wystartował w kierunku Jamajki; kapitan, w trzy kwadranse po starcie, nadał wiadomość: „Pogoda piękna i samolot spisuje się doskonale. Spodziewam się lądować w Kingston zgodnie z planem". Był to ostatni komunikat. Olbrzymie poszukiwa- nia, w których wzięły udział samoloty Straży Przybrzeżnej, superfortece B-29 i B-7 i odbywające w tej okolicy mane- wry okręty amerykańskie - w sumie ponad 14000 ludzi - i tym razem nie dały żadnego rezultatu. Nie znaleziono bodaj najmniejszych szczątków lub plam oliwy na wodzie, które w przypadku rozbicia się samolotu powinny unosić się na przestrzeni wielu kilometrów. Był to początek długiej serii tajemniczych wypadków. W tym samym czasie przepadła o 150 kilometrów od Bermudów superforteca amerykańska C-54, w roku 1948 - samolot DC-3 z załogą i 36 pasażerami, w dwa lata później amerykański Globmaster. W roku 1952 brytyjski York Transport z 33 pasażerami, w 1954 r. „Constellation" z 42 pasażerami na pokładzie, w 1956, przerobiony na cywilny transportowiec, samolot wojskowy B—25 i wodnopłato- wiec Navy Martin P5M. Wypadki zdarzały się niemal rok po roku; w 1962 zginął tankowiec KB-50, w 1960 - Cargomas- ter C-119, w 1967 samolot Chase YC-122. Daty i nazwy można wymieniać długo, nie one jednak są ważne. Najistot- niejsze jest podobieństwo wszystkich tych wypadków: sa- moloty były pilotowane przez doświadczonych lotników i kierowane przez dobrych nawigatorów, wszystkie miały aparaty radiowe i ekwipunek ratowniczy, ich stan techniczny nie budził żadnych zastrzeżeń. Wszystkie przepadły w czasie ltł dobrej pogody, nie uratował się nikt z pasażerów ani z zało- gi, nigdy nie znaleziono żadnych szczątków czy śladów. Zrozumiałe, że wydarzenia te wywołały ogromne zaniepo- kojenie, wzbudzając międzynarodowe zainteresowanie. Tym bardziej, że w tym samym czasie zaczęły mnożyć się tajemnicze wypadki zaginięcia statków i jachtów lub ich załóg. Nigdy nie zdołano wyjaśnić, co stało się przyczyną zniknięcia całej załogi jachtu „Gloria Colite" w 1940 r., płynącego z wyspy San Vincent, lub w 1944 kubańskiego frachtowca „Rubikon"; obydwa statki były nie uszkodzone i najzupełniej sprawne, nie stwierdzono na nich śladów popłochu lub przygotowań do opuszczenia ich przez załogę. Jachty „Cinnemare IV" i „Mapie Bank" spotkał taki sam los. W roku 1950 zniknął bez śladu wraz z całą swoją załogą frachtowiec „Sandra", dobrze wyposażony w najnowsze urządzenia nawigacyjne i radiokomunikacyjne, płynący wzdłuż wybrzeży Florydy, przepadł też kecz „Providence"; będąc w odległości sześćdziesięciu mil od Hamilton na Florydzie zapowiedział on drogą radiową kapitanowi portu, że za pięć godzin wejdzie na redę, po czym jak gdyby zdematerializował się - wysłane na poszukiwanie helikopte- ry nie dostrzegły na powierzchni oceanu żadnych śladów katastrofy. W 1969 r. w podobny sposób zaginął statek „Fernandina" - to tylko kilka spomiędzy wielu przykładów, nieliczne nazwy z ogromnej liczby zaginionych na tym akwenie do końca XX wieku jednostek pływających. Na innych obszarach morskich statki ginęły także, pod tym względem Trójkąt nie stanowił wyjątku. Równie ponu- rą sławę miało Morze Japońskie, nazwane zresztą także „Diabelskim", znajdujące się dokładnie po przeciwnej stro- nie globu. Jednakże w atmosferze katastrof zdarzających się w Trójkącie Bermudzkim było coś odmiennego, coś tak niesamowitego, że spowodowało największe zainteresowa- nie naukowców i opinii światowej tym właśnie regionem. W latach siedemdziesiątych i osiemdziesiątych ubiegłego stulecia kilkanaście kolejnych ekspedycji prowadziło bada- nia w strefie Trójkąta, żadnej z nich jednak nie udało się nic pewnego ustalić; wysuwane przez naukowców z różnych dziedzin hipotezy nie znajdowały potwierdzenia. Wraz z rozwojem nawigacji, coraz doskonalszą konstrukcją stat- ków i znajdujących się na nich urządzeń, żegluga na wszyst- kich innych, nawet mających równie złą sławę, akwenach stawała się z roku na rok coraz bardziej bezpieczna, wypadki zatonięcia lub rozbicia się statku należały do zupełnej rzadkości. Jedynie tu, w Trójkącie, nie zmieniało się nic - jak gdyby zachodzące w nim wydarzenia rządziły się od- miennymi prawami, nieznanymi i niemożliwymi do pojęcia przez człowieka