Upokorzenie smakuje tak samo w ustach każdego człowieka.
- Będę miał siniaka. Oryginalny sposób witania gości z odległego systemu planetarnego! Rozpięli we wnętrzu pieczary, u samego wylotu, spory namiot pneumatyczny. Jego ścianki skutecznie izolowały od otaczającej atmosfery, zapewniając równocześnie stały dopływ tlenu, którego na zewnątrz było pod dostatkiem. Przez przejrzyste ściany można było obserwować polanę przed grotą. Zdjęli z twarzy maski oddechowe i zabrali się do przygotowania posiłku składającego się z koncentratów i konserw. Woda na herbatę zawrzała błyskawicznie w specjalnym zbiorniczku. Zasiedli na rozpostartej folii i jedli w milczeniu. Adler od czasu do czasu rzucał bystre spojrzenia na polanę. Przed wejściem, oparty o kamienie, sterczał miotacz Hara. Małe pudełeczko zdalnego sterowania położył Har tuż koło siebie. Ted przychwycił te przelotne spojrzenia Adlera. Do tej pory było mu głupio, że w tak nieopanowany sposób zareagował na atak nieznanego napastnika. Miotacz przeciw istocie uzbrojonej w kij - to rzeczywiście jakoś nie tak... - Myślisz, że oni mogą tu przyjść? - spytał, wskazując głową w stronę wylotu groty. - Może... - mruknął Har między dwoma łykami herbaty. - I dlatego... tamto? Har uśmiechnął się ironicznie. - Wydaje ci się, że mnie przyłapałeś na niekonsekwencji? Nie ciesz się. Nie będę do nich strzelał. Teraz jednak, gdy wiem, do kogo strzelać nie należy, mogę sobie pozwolić - w razie potrzeby - na strzelanie do innych napastników. Z rozumną istotą można się bez tego dogadać. - Nie bardzo jakoś chce mi się wierzyć w ten ich rozum... - powiedział Ted niechętnie. - No, niby te nacięcia na kiju... To może świadczyć, iż nieobce są im pewne uczucia estetyczne. Poza tym jednak zachowanie ich niezbyt jest logiczne: tamten uciekł za pierwszym szelestem. Ten znowu zaatakował podstępnie. - Pierwszy nas nie widział, drugi zaś obserwował zapewne od dłuższej chwili, gdy szliśmy przez polanę - przypomniała Ewa. - Trzeba zatem ustalić jedną bardzo istotną rzecz: czy oni boją się nas, czy nie - zaproponował Ted. Ewa spojrzała na niego spod opuszczonych na wpół powiek i powiedziała przekornie: - Ty, mój drogi, chciałbyś wszystko klasyfikować według sztywnych zasad: tak albo tak. Czy nie wydaje ci się, że mogą być wśród nich tchórzliwi i odważni, spokojni i zaczepni? Wśród istot inteligentnych występuje coś takiego, jak indywidualność, charakter... Z tego też względu proponowane zagadnienie nie rokuje jednoznacznego i ogólnego rozwiązania. - Brawo! - zawołał Har. - Cenna myśl! Można wprawdzie z dużą dozą pewności twierdzić, że zające boją się człowieka, a tygrysy nie. W wypadku istot inteligentnych tak ścisłej klasyfikacji nie da się przeprowadzić. Po godzinnym odpoczynku zwinęli sprzęt i ruszyli w dalszą drogę, w kierunku połyskującej różowo linii szczytów. Celu wędrówki - szczytu z tajemniczym błyszczącym obiektem nie było stąd widać. Kryły go bliższe wierzchołki. Zbocze pięło się coraz stronnej, miejscami zaczynały przezierać pod stopami płyty nagiej skały. Wszelka roślinność - nawet ta niska, przyziemna - znikała na tej wysokości. Gdy dalsza wspinaczka stała się uciążliwa, przygotowali aparaty lotne. - Będziemy się kierować na najbliższy grzbiet - powiedział Har, wskazując kierunek. - Powinniśmy pokonać tę odległość w dwóch skokach. Przypominam, że mamy niewiele materiałów napędowych. Ostatnie słowa wypowiedział, patrząc wyraźnie w kierunku Teda, aby zaś nie było wątpliwości, dodał: - Z tego też względu niewskazane są akrobacje w powietrzu. Patrzyli, jak ruszył powoli, zawieszony na tle stromej, spękanej ściany. Gdyby nie drganie powietrza u wylotu dysz aparatu lotnego, mogłoby się wydawać, że niewidzialna lina holuje go w górę. Zatrzymał się przylegając nagle do - zdawałoby się - gładkiej w tym miejscu ściany. Ted podniósł do oczu lornetę i dopiero przy jej pomocy dostrzegł niewielką półkę, na której osiadł Har. Przez chwilę można było obserwować, jak szuka miejsca dla wbicia haka. Stłumione uderzenia młotka dobiegły najpierw za pośrednictwem radia, a potem, jak echo, bezpośrednio do uszu oczekujących na dole. Ewa i Ted spojrzeli na siebie równocześnie. Po raz pierwszy przekonali się, że głos biegnie wolniej od fal elektromagnetycznych... - Opuszczam linę - zabrzmiało w słuchawkach i po chwili cienka, zakończona dwiema kluczkami linka zwisła tuż przed nimi. Włączyli aparaty i ruszyli w górę. Har asekurował ich na wypadek, gdyby kierowany niezbyt wprawnymi rękami aparat lotny odmówił posłuszeństwa