Upokorzenie smakuje tak samo w ustach każdego człowieka.
Księżyc, jezioro. Gość powiada: „Nie ożeniłem się dotąd, ale teraz...” Nie zdążył – kończył Platt – trzydzieści kredytek! Tak, miałem dobre żniwo. Na twoim miejscu przeszukałbym różne zaciszne kąciki. Ostatnio wpisano do rejestru całą porcję różnych zwrotów miłosnych, a nikt o tym nie wie. – Niezła myśl – bąknął Jes, który nie lubił robić sobie wrogów i nie chciał wypowiadać swego zdania o czerpaniu zarobków z takiego źródła. – Co prawda w tej chwili mam już ułożony plan. Ale to niezła myśl i będę o niej pamiętał. – A dokąd się teraz wybierasz? Jes z ulgą posłyszał ostry głos dzwonka, który ostrzegał kontrolerów, by przestali plotkować i ruszali w teren chwytać pogwałcenia i pomnażać dochody przedsiębiorstwa. Brzuchaty kierownik siedzący na balkoniku, skąd widać było całą olbrzymią salę, widział z oburzeniem, że jak zwykle nikt nie zważa na sygnał. Nacisnął guzik na tablicy przed sobą, powietrze wypełniło się odrażającym zapachem, a kontrolerzy chwytali z pośpiechem sprzęt i pędem opuścili gmach. Jes chętnie znalazł się w labiryncie wąwozów dzielących drapacze chmur. Zamiast jednak unieść się w górą, opadł jakie czterdzieści pięter w dół i zaczął myszkować, odruchowo zatykając nos, gdyż powietrze na tej wysokości było fatalne. Przez głowę przemknęła mu irytująca myśl, że wobec dzisiejszego stanu technologii tolerowanie gdziekolwiek zepsutego powietrza jest niedopuszczalne. – Ach! – rozstrzygnął sprawę. – Z pewnością w najbliższym czasie ktoś się tym zajmie. A moje zadanie w tej chwili to postarać się, żeby Laurie nie mogła mnie podać do rejestracji. Zimno mu się zrobiło na samo wspomnienie pogróżek żony. Szybko skierował się do pierwszego z kolei miejsca, gdzie miał nadzieję łatwego zarobku: wydziału kadr Centralnego Zarządu Kontroli Zanieczyszczeń Powietrza. Wyłączył grawitacyjny pas, minął ciemny korytarz i znalazł się w ponurym, szarozielonkawym biurze, gdzie grupa inspektorów nerwowo czekała swojej kolei. Jes przyłączył się do nich, a w swoim inspektorskim mundurze nie zwrócił niczyjej uwagi. Usiadł, jak inni, na jednej z twardych ławek i razem ze wszystkimi przysłuchiwał się składaniu raportów, które przyjmował dobroduszny, łysawy jegomość siedzący za barierką. Inspektor, raportujący w tej chwili, był blady, przejęty i zatroskany. – Tak, przebieg pańskiej służby jest bez zarzutu – mówił personalnik. – Żadnej absencji w ciągu pięciu lat, żadnego spóźnienia. Zupełnie bez zarzutu. – W takim razie – wyrzekł z nadzieją w głosie inspektor – mogę już teraz liczyć na podwyżkę? Obiecaną mam od dwóch lat. Personalnik odchrząknął i nadal promieniał uśmiechem. – Jak tylko choć trochę poprawią się interesy, damy panu i awans, i podwyżkę... Dzyń! Wśród oczekujących wybuchła wesołość, gdy Jes nerwowo wydobył Kontrolex ukryty w pokrywie licznika zanieczyszczeń i odczytał rozwścieczonemu personalnikowi wymiar kary: pięćdziesiąt kredytek za użycie zastrzeżonego frazesu „Jak tylko choć trochę poprawią się interesy, damy panu i awans, i podwyżkę”. Jes umknął przed wybuchem gniewu swej ofiary, a jeden z inspektorów mruknął: – Ha! Będzie teraz musiał dobrze wysilić móżdżek, żeby znaleźć nowy sposób nabierania ludzi. W ciągu następnych trzech godzin Jes pracował bez wytchnienia. Zainkasował dwadzieścia kredytek od portiera teleteatru, który wykrzykiwał: „Pełno wolnych miejsc!” Na innym pogwałceniu przyłapał osobnika o zmętniałych oczach i sinym nosie, który szeptał w barze do bufetowej: „To już ostatni!” Zatrzymał się przy budce telefonicznej i po chwili Kontrolex już dzwonił pod wpływem słów jakiegoś przystojnego bruneta, który mruczał w słuchawkę: „Mam dzisiaj mnóstwo pracy, kochanie, więc późno wrócę do domu”. Czas leciał szybko i kiedy Jes postanowił coś zjeść, stwierdził z przerażeniem, że minęła już większa część dnia, a choć wynik był znośny, daleko mu było do zawrotnej sumy, jaką przyrzekł Laurie. Na opłatach po dziesięć czy dwadzieścia kredytek nie można się było wzbogacić. „Potrzeba mi czegoś naprawdę niezwykłego” myślał z rozpaczą Jes. Drżącymi palcami przycisnął guzik z boku Kontrolexa. Aparat rozjarzył się błękitno. – Informacja! – wybrzączał mechaniczny głos. – Za co – spytał Jes z podnieceniem – wyznaczone są stawki od tysiąca kredytek wzwyż? Po krótkiej chwili mechaniczny głos obwieścił, że właśnie wpisano wyłączność całej masy politycznych sloganów ze względu na toczącą się kampanią wyborczą – Jes z rosnącym przejęciem słuchał, jak głos wyliczał takie na przykład zdania: „Jeśli będę wybrany, dopilnuję zniżki podatków... Patrząc w rozumne oblicza słuchaczy, nie wątpią... Przypomina mi to historię z... Co za urocze dziecko, droga pani... Helikopter na każdym dachu...” Jes przekręcił wyłącznik i otarł pot z czoła. Prawdziwa żyła uranu: zdumiewała go szalona wysokość opłat: tysiąc kredytek za każde pogwałcenie! Partia rządząca nie cofała się widać przed żadnym sposobem pognębienia opozycji Tradycjonalistów. Ale przy tej okazji Jes mógł dzisiaj zrobić najlepszy interes w swojej karierze. Pod warunkiem, rzecz jasna, że wyjdzie z tego żywy