Upokorzenie smakuje tak samo w ustach każdego człowieka.
Prawdziwe uczucia Irlandczyka w połączeniu z urodą dziewczyny sprawiły, że wcale nie musiał przykładać się, by dobrze odegrać swą rolę. O'Rourke lgnął do niej z żarliwością daleką od symulowanej. Jeśli ukryty motyw w ogóle odgrywał jakąś rolę, to jedynie trzymał go w ryzach, co miast przeszkadzać — w zadziwiający sposób czyniło całą rzecz znacznie bardziej atrakcyjną. Jego powściągliwość nadała cechy prawdziwości temu, co w innych okolicznościach mogłoby sprawiać wrażenie udawanego. Z drugiej zaś strony słowo Grety dane Ricky'emu Oestlerowi — w ogóle nie hamując rozwoju nie chcianej znajomości — wciągnęło ją w przedziwny sposób w związek, którego naprawdę się nie spodziewała. Jej lojalność wobec Ricky'ego pozostała trwała, jednak Greta była boleśnie świadoma, że lojalność ta mogła zdecydowanie przeszkodzić w wykonaniu powierzonego jej zadania. Przekonując świat o swej beztrosce, ośmielała Irlandczyka bardziej, niż to było naprawdę konieczne, by uczynić ich romans przekonywającym. W rezultacie spotkania z Irlandczykiem stały się dla niej splątanym źródłem bólu i przyjemności. Tak bardzo go polubiła, że z niecierpliwością wyglądała dni, kiedy jego statek zawijał do Glasgow i można było rozwijać tę przedziwną krzyżówkę uczuć. Były to jedyne momenty, kiedy — oczywiście do pewnego stopnia — mogła sobie pozwolić na relaks i nie musiała stale oglądać się za siebie. W obecności Irlandczyka czuła się bezpiecznie, w przeciwieństwie do chwil, kiedy była sama. W pewnym sensie O'Rourke stał się „zaakceptowanym" substytutem Ricky'ego. Mogła z nim iść do kina czy do restauracji, albo na tańce — zaznać wszystkich przyjemności, których pragnęła i dotąd sobie odmawiała — bez przekonania, że zdradza Ricky'ego. W końcu, tak naprawdę, robiła to przecież dla niego. Ból zaczął się dopiero wtedy, gdy poznała wzrastające natężenie uczuć Irlandczyka. Gdyby nie Ricky, z pewnością obdarzyłaby Kevina takim samym uczuciem. A jej własne emocje chwilami całkiem ją zaskakiwały. Jednego z wieczorów, kiedy poszli na tańce 188 do „Locarno", pod migotliwym światłem gwiazd sztucznego nieba sali balowej zapomniała, że mężczyzna, dotykający jej ciała tak podniecająco, nie jest tym człowiekiem, któremu siebie obiecała. Mężczyzna całował ją, a ona lgnęła swym ciałem do niego, przyznając się do fizycznej tęsknoty i potrzeby kontaktu. Przeraziło ją to. Udała, że ma migrenę i uparła się, by wcześniej wyjść. Sama, w swoim łóżku, rozpłakała się. Płakała, bo odkryła w sobie szatana, który pozwolił jej wyrzucić z myśli postać Ric-ky'ego i pożądać innego mężczyzny. Płakała, bo winę zrzuciła na Irlandczyka i popsuła sobie i jemu cały wieczór. Płakała, bo nie mogła go kochać tak, jak on kochał ją, nie mogła nawet powiedzieć mu dlaczego. Mogła jedynie sprawić mu ból. Od samego początku wyczuła jego samotność i wiedziała, że łatwo można go zranić. I w ten oto sposób ich potrzeby określiły się same. Oboje zarzucili kotwice, nie pozwalające pójść ani kroku dalej. Ona potrzebowała chwil normalności, które teraz tylko on mógł jej zapewnić; chwil dobrej zabawy i bliskiej przyjaźni, których nie mogła znaleźć z nikim więcej, zanim nie połączy się na dobre z Rickym. On zaś potrzebował jej, bo był mężczyzną samotnym jak Adam w raju — a żaden mężczyzna nie powinien być sam. Żonkile w parku Kelvingrove traciły swą świeżość, kiedy O'Rourke przybył na spotkanie, które — jak przypuszczał — mogło nadać ich życiu nowy kierunek. Mgła nierealności nadal wisiała na horyzoncie, ale trzy dni temu w Dublinie zdarzyło się coś zupełnie odmiennego od rutynowych działań zimowych. Człowiek Kramera z ambasady wręczył Irlandczykowi małą paczuszkę z instrukcją, by dał ją Grecie. Siedział na ich ulubionej ławce, kiedy Greta o pół do siódmej pojawiła się w parku. Miała na sobie beżowy płaszcz, a blond włosy upięła na czubku głowy. Kołysała biodrami w takt kroków stawianych kształtnymi nogami. Był to bardzo zmysłowy ruch, z czego dziewczyna nie zdawała sobie sprawy. O'Rourke patrząc na nią poczuł, jak robi mu się gorąco. W miarę zbliżania się, uśmiechała się coraz radośniej. Wstał, by ją przywitać, a ona lekkim pocałunkiem musnęła jego wargi. Dla Irlandczyka było to jak odrobina brandy dla alkoholika — zupełnie niewystarczające, ale wszystko, czego mógł się spodziewać. 189 — Przyszłam prosto z pracy — powiedziała. — Może pójdziemy do „Forester's" coś zjeść? — W moim stroju roboczym? — Popatrzyła na siebie i zmarszczyła brwi. — Chyba tak nie mogę. O'Rourke uśmiechnął się. — Mogłabyś się ubrać w jutowy worek, a i tak wszyscy oglądaliby się za tobą. Wyglądasz świetnie i świetnie o tym wiesz. Dziewczyna uśmiechnęła się z zadowoleniem. — Jeśli chciałeś mnie pocieszyć, to ci się udało. I tak nie miałam powodu, żeby tu przyjść. Nie mam ci nic do przekazania. — Rozejrzała się wokół, czy nikt nie podsłuchuje, po czym stwierdziła z szelmowskim uśmieszkiem. — Tajny agent czterdzieści cztery nie ma żadnych wiadomości. Uwielbiał ją w takim nastroju