They seem to make lots of good flash cms templates that has animation and sound.
Linki

an image

Upokorzenie smakuje tak samo w ustach każdego człowieka.

Była w nim jednak odnoga, której nie zbadali. Mnisi mogli im odciąć drogę. Nie tracąc czasu na dyskusję, Gryziwilk zgasił światło i złapał za klamkę. Być może w nim również żądza przygód wzięła w końcu górę nad roztropnością. 9 Następne pomieszczenie z pewnością było przeznaczone dla strażników. Zobaczyli w nim niewiarygodnie stare drewniane ławy oraz stojaki na broń. Obecnie trzymano tu rupiecie. Na podłodze walały się przerdzewiałe miecze i topory, zniszczone kosze i skrzynki, a także stosy butwiejących ubrań. Cuchnęło tu szczurami i zbierającym się od niepamiętnych czasów kurzem. Na drugim końcu pokoju znajdowały się kolejne drzwi. Gryziwilk uchylił je w ciemności i ujrzeli dobywającą się zza nich bladą poświatę. Po raz pierwszy dotarli do miejsca, które mogło być zamieszkane. Mogło nawet być luksusowe, jako że w słabym blasku widać było, że ściany i podłoga są wzorzyste albo pokryte płytkami. Był to szeroki, prostokątny hol, od którego odchodziło jeszcze dwoje drzwi oraz prowadzące w górę kręte schody. Światło dobiegało z góry. Mógł to być jedynie blask gwiazd, lecz bardziej prawdopodobny wydawał się pierwszy zwiastun jutrzenki. Niespodziewanie poczuli woń kwiatów i roślinności oraz usłyszeli bardzo cichy szmer płynącej wody. Co znajdowało się na zewnątrz? Klasztor ze wszystkich stron otaczały miejskie zabudowania, zapewne wiec za jego murami kryła się wolna przestrzeń, otwarte atrium. Jedne z drzwi były lekko uchylone. Prowadziły w ciemność. Wyprzedzając podopiecznego, Gryziwilk podszedł do nich bezszelestnie i zajrzał do środka. - Śmierdzi - wyszeptał. - Kuchnią. Muchami. Następnie przykucnął, wypuścił pojedynczy promień światła i przesunął nim po podłodze, szukając kolejnych otwartych drzwi. Bał się, że trafi na okna, choć zapewne nie dotarli jeszcze do poziomu parteru. Po chwili podniósł się i wszedł do środka. Diirendal podążył za nim. Nie była to kuchnia, lecz spiżarnia. Wisiała w niej jedna tusza, choć było tu miejsce na więcej. Oskórowano ją i wypatroszono, a potem zawieszono za peciny na metalowym haku - rzecz jasna, do góry nogami, żeby krew spłynęła przez ranę w gardle. Roiło się na niej od much. Sądząc po rozmiarach, musiał to być Khiva, syna Zambula. Gryziwilkowi głośno zebrało się na wymioty. Zakrył usta dłonią. - Źródło złota - wyszeptał Durendal. - Co za... skurwysyny! Nie przychodziły mu do głowy żadne adekwatne słowa. Trącił trupa, który zesztywniał już, lecz sposób, w jaki się zakołysał, świadczył, że jest za lekki, by mógł mieć kości ze złota. Gdyby tak było, zapewne by się rozpadł. - Ale dlaczego obdarli go ze skóry i wypatroszyli? - zapytał jego fechtmistrz. - Po co go tu powiesili, żeby gnił? - - Niektóre gatunki mięsa lepsze są skruszałe. Ale chyba nie w tym klimacie? - - Sir, chodźmy już, proszę? - Chce jeszcze wyjrzeć na zewnątrz. Tylko na chwilkę. Gryziwilk podążył z westchnieniem za swym podopiecznym, który ruszył w górę po schodach. Durendal wiedział, że nie ma już nadziei na odnalezienie Jaque’a Polydina. Kierowała nim wyłącznie ciekawość. Chciał się dowiedzieć o klasztorze czegoś więcej. Lochy i piwnice mu nie wystarczały. Gdzie jednak się znajdował? Zawiodło go poczucie kierunku. Gdzieś na zapleczu, pomyślał, daleko od dziedzińca. Te schody zapewne wiodły do jednej z baszt. Dotarli do drugiego zdobionego korytarza, z którego w górę biegły kolejne schody. Na tym piętrze znaleźli dwoje zamkniętych drzwi oraz bramę wychodzącą na mroczny ogród, w którym majaczyły niewyraźne zarysy drzew i krzewów. Rozczarowany Durendal przystanął na progu, wpatrując się w ciemność. Z zewnątrz dobiegał zapach świeżej roślinności, którego nie spodziewał się poczuć w Samarindzie. W kilku oknach migotały światła, a nad otaczającymi ogród murami gwiazdy znikały już na jaśniejącym niebie. Na jego oczach zapalono światła w kolejnych oknach. Nie widział samego ogrodu, lecz jego obecność sugerowała, że życie w klasztorze jest znacznie przyjemniejsze niż wydawałoby się z zewnątrz. Nie byt to właściwie klasztor, ale pałac. Everman mógł wcale nie być takim szaleńcem, za jakiego go uważali. - - Ależ tu pięknie! - wyszeptał Gryziwilk. - Możemy już zmiatać? - - No, dobra. Idź pierwszy... W korytarzu, który przed chwilą opuścili, skrzypnęły drzwi. Rozbłysły światła. Gryziwilk odwrócił się błyskawicznie, wyciągając miecz. Usłyszeli chrząknięcia i odgłos szurania nogami. Drzwi się zamknęły, lecz światła nie zgasły... ktoś się zbliżał. Byli w pułapce! Obaj intruzi bez słowa wypadli przez bramę i zbiegli na położony dwa stopnie niżej, wykładany płytami chodnik. Chaszcze po prawej stronie obiecywały szansę schronienia. Padli na ręce i kolana, wczołgali się pod gałęzie i położyli na brzuchach. Gryziwilk wymamrotał pod nosem kilka przekleństw. Bliski odgłos ściekającej wody w niczym nie poprawiał ich samopoczucia. Bijące z bramy światło stało się jaśniejsze. Migotało niczym ogień, oświetlając pokryte barwnymi wzorami płyty chodnikowe. Na zewnątrz wylazła małpa, która zatrzymała się nagle w odległości niespełna pięciu stóp od ukrywających się Chivian, Tak jak wszystkie, miała na sobie jaskrawe spodnie. W ręce trzymała pochodnię, a na plecach niosła miecz. Powęszyła podejrzliwie. Czy to możliwe, by zwietrzyła intruzów? Durendal nie wiedział, czy zdoła zerwać się i wbić Kośbę w pierś bestii, nim ta zdąży krzyknąć. Zwierzęta na ogół miały lepszy refleks niż ludzie. Mógł też potknąć się o gałąź i paść na twarz