Upokorzenie smakuje tak samo w ustach każdego człowieka.
Wypadki się zdarzają — wypadek zabrał życie matce Helmosa. Co więcej, dotychczas Helmos i jego żona Anna nie spłodzili potomka, mimo że bardzo go pragnęli i modlili się o niego. Od ich ślubu upłynęło dziesięć lat, a nadal byli bezdziet- ni. Istniało duże prawdopodobieństwo, że Dagnarus obejmie tron, a gdyby po dworze i królestwie rozniosło się, że odmówiono mu za- szczytu mianowania na Lorda Dominium, ludzie zastanawialiby się, wątpili, może i rozglądali się za innym królem. Wojna domowa — największa obawa każdego władcy. Tamaros wychował się, słuchając opowieści dziadka o krwawej wojnie do- mowej, która niemal doprowadziła do upadku Vinnengael. Słyszał, jak elfy, orkowie i krasnoludy wykorzystali bitwy ludzi, by wedrzeć się przez granice i zagarnąć ogromne tereny; ziemię tę potem odbi- to, lecz za cenę krwi i trudu. Tamaros musiał zrobić to, co w jego mocy, aby zyskać pewność, że jego królestwo pozostanie nietknię- te, spokojne, stałe. „To prawda, Dagnarus różni się od swego brata, od pozostałych Lordów Dominiów, ale gdybyśmy wszyscy byli tacy sami — prze- konywał sam siebie Tamaros — świat stanąłby w miejscu. Jedni opiekują się stadem, inni je wyrzynają". — Istnieje ryzyko, Dagnarusie — przemówił Tamaros, w du- chu podziwiając i napawając się urodą syna, jego zdrowiem i wi- docznym apetytem na życie. — Powołanie na Lorda Dominium jest niebezpieczne. — Jestem żołnierzem, ojcze — odparł Dagnarus. — Ryzyko jest wpisane w moje powołanie. — Mówił żarliwie, pokorny i pięk- niejszy niż kiedykolwiek. — Nominujesz mnie, ojcze? Tamaros westchnął. Serce nakazywało mu inaczej, lecz nie po- trafił powiedzieć: „Nie". — Tak, mój synu. — Dziękuję ci, ojcze, za to, że dajesz mi szansę! — Dagnarus był bardziej promienny niż słońce; w tej chwili to on na wpół — albo i całkiem — oślepiał swego rodzica. — Postaram się, byś mógł być ze mnie dumny. A teraz nie będę ci dłużej przeszkadzał w pra- cy. Jeśli pozwolisz, odejdę. Tamaros skinął głową. Dagnarus wyszedł, a gdy oddalał się kory- tarzem, Tamaros posłyszał jego radosny głos wyśpiewujący żywą piosenkę do tańca. Tamaros nie wrócił do pracy, ale siedział, patrząc niewidzącym wzrokiem w księgę, która wcześniej go pochłaniała. Król wciąż siedział, wbijając niewidzące oczy w książkę, gdy wszedł Helmos. Spokojnie, nie narzucając się, Helmos stanął u boku ojca. Cze- kał w milczeniu, aż Tamaros zauważy jego obecność. — Widzę, że znasz już nowiny, ojcze — powiedział z łagodną powagą Helmos. — Przykro mi, że nie ode mnie. Wiem, jak głębo- ko musiała cię dotknąć śmierć lorda Donnengala. — Dagnarus mi powiedział — rzekł Tamaros, wyciągając rękę, by uścisnąć dłoń ukochanego syna. — Dagnarus! — Helmos zmarszczył brwi. — Powiedział, że nowina na pewno mnie zasmuci i że powinie- nem wiedzieć, aby przekazać kondolencje wdowie oraz dzieciom. — Mój brat robi się ostatnio niezwykle czuły — rzekł Helmos, rzucając zaniepokojone spojrzenie na ojca. Tamaros uśmiechnął się melancholijnie. — Nie jestem zniedołężniałym starym głupcem. Jeszcze nie. Wiem, co nim naprawdę kierowało. Chce — Tamaros skierował na syna twarde spojrzenie — objąć stanowisko po śmierci lorda Don- nengala. Dagnarus chce zostać Lordem Dominium. — To niemożliwe — rzucił krótko Helmos. — Nie jestem tego pewien — stwierdził zamyślony Tamaros. — Ojcze! Chyba nie mówisz tego poważnie! Przepraszam, oj- cze. To nie brak szacunku, ale Dagnarus jest zupełnie nieodpowied- nim... — To słowo — przerwał Tamaros. — „Nieodpowiedni". To znaczy, że nie pasuje do naszego pojęcia o tym, jaki powinien być Lord Dominium. Ale zastanawiam się — kimże my jesteśmy, żeby ustalać pojęcia? Czyż to nie bogowie wybierają? Może wybrali jego. — Jak to, ojcze? — zapytał Helmos. — Napełniając jego serce pragnieniem — odrzekł Tamaros. — Wobec tego moim bratem targa wiele zesłanych przez bo- gów pragnień — odpowiedział z goryczą Helmos. On i jego uwiel- biana żona tak gorąco pragnęli dzieci, których bogowie im nie dali, podczas gdy Dagnarus płodził bękarty jakby od niechcenia, niczym wałęsający się bez celu kocur. — A on je wszystkie zaspokaja. — O czym mówisz? — spytał rozgniewany Tamaros. Helmos westchnął głęboko i usiadł naprzeciw ojca. — Mówię o tym, o czym nie chciałem wspomnieć, o czym — miałem nadzieję — nigdy nie będę musiał ci powiedzieć, ojcze. Mój brat nie może zostać Lordem Dominium. Kiedy mówię, że jest nieodpowiedni, nie rzucam słów na wiatr. To rozwiązły nierób. Spędza noce na piciu i zalecaniu się do niegodnych kobiet. Urodzo- ne z tego dzieciaki mogłyby zaludnić małe miasteczko! — To plotki — odparł ze złością Tamaros. — Zawistne plotki. Może Dagnarus rzeczywiście od czasu do czasu grywa i pije za dużo wina, ale ja w młodości także lubiłem zagrać w kości. Helmos pokręcił głową. — On jest niemal analfabetą, ojcze. Ledwo potrafi się podpisać. — Bywa na sądach — zaoponował Tamaros. — Ilekroć pro- siłem go o wydanie wyroku, wykazywał mądrość i sprawiedliwość. Jego reputacja żołnierza i dowódcy jest bez zarzutu. — Owszem, to prawda, jest inteligentny — przyznał Helmos. — Ma wrodzony spryt, przyziemny zdrowy rozsądek. Temu nie przeczę