Upokorzenie smakuje tak samo w ustach każdego człowieka.
- Tak, mamy wrogów - powtórzył. - Stan Indiana już dwa razy próbował zamknąć mój dom. Wiecie co? Radykalni humaniści nie potrafią znieść myśli, że siedzę w Domu Sunlighta, uczę moich chłopców kochać Jezusa i ich kraj. Wściekają się z tego powodu - i wiecie co, chłopcy? Chcecie poznać głęboko ukryty, stary i mroczny sekret? Słuchacze wychylili się naprzód, nie odrywając oczu do Sunlighta Gardenera. - Nie tylko się przez nas wściekają - powiedział wielebny chrapliwym szeptem spiskowca. - Budzimy w nich prze-eeeeerażenie. - Alleluja! - Oo-tak! - Amen! Sunlight Gardener błyskawicznie porwał znów mikrofon i ruszył! W górę i w dół! W tył i wprzód! Chwilami stepował w dwutakcie tak gładko, jakby tańczył cakewalka rodem z 1910 roku. Głosił Słowo w rytmie bebopu, wymachiwał ręką w stronę chłopców, a potem ku niebu - gdzie Bóg pewnie przesunął swój fotel, by go lepiej słyszeć. - Budzimy w nich przerażenie! Tak wielkie, że muszą strzelić jeszcze jeden koktajl albo jeszcze jednego skręta, albo kolejną linijkę kokainy! Budzimy w nich przerażenie, bo nawet cwani, starzy, zaprzeczający istnieniu Boga, nienawidzący Jezusa radykalni humaniści w ich rodzaju mogą wyczuć sprawiedliwość i miłość Bożą, a kiedy ją poczują, to zdają sobie sprawę, że z porów ich skóry czuć siarkę. I nie podoba im się ten zapach, o nie! Dlatego przysyłają tu jedną po drugiej inspekcje, żeby jej członkowie wpychali śmiecie pod kuchenne blaty, albo wpuszczali kilka karaluchów do mąki. Rozpuszczają ohydne pogłoski, że moi chłopcy są bici. Jesteście bici? - NIE! - krzyknęli chłopcy z oburzeniem. Jack z niebotycznym zdumieniem zauważył, że Morton wykrzyczał przeczenie równie entuzjastyczne jak wszyscy pozostali, chociaż na jego policzku zaczynał już tworzyć się siniec. - Tak! Przysłali tu nawet bandę cwanych reporterów z jakiegoś przemądrzałego programu telewizyjnego tych całych radykalnych humanistów! - zawołał Sunlight Gardener z mieszaniną zdumienia i obrzydzenia. - Przyjechali tutaj i powiedzieli sobie: „No dobra, komu teraz wbijemy nóż w plecy? Zrobiliśmy to już sto pięćdziesiąt razy, jesteśmy ekspertami od szkalowania sprawiedliwych. Nie martwcie się, dajcie nam tylko parę skrętów i kilka koktajli, a potem pokażcie, do kogo mamy się zabrać”. Ale ich wykiwaliśmy, prawda, chłopcy? - Zawtórowało mu grzmiące, niemal furiackie potwierdzenie. - Nie znaleźli nikogo przypasanego łańcuchem do belki w szopie, prawda? Nie znaleźli ani jednego chłopca w kaftanie bezpieczeństwa, o czym się nasłuchali w mieście od tych piekielnych ogarów z kuratorium, prawda? Nie znaleźli ani jednego chłopca z powyrywanymi paznokciami ani ogoloną całą głową, ani niczego w tym rodzaju! Jedyne, co wyszperali, to to, że niektórzy chłopcy dostali rózgą. I OWSZEM, dostali, i przysięgnę, że tak było, przed Tronem Wszechmogącego, z przypasanymi do obu ramion detektorami kłamstwa, bo w Piśmie napisane jest, że kto rózgi ŻAŁUJE, NIE KOCHA syna*.[* Księga Przysłów(13,24)] I jeśli w to wierzycie, chłopcy, powiedzcie: alleluja! - ALLELUJA! - Nawet Rada Edukacji Stanu Indiana, chociaż tak bardzo pragnie się mnie pozbyć i dać wolną drogę diabłu, nawet ona musiała przyznać, że jeśli chodzi o rózgę, Boże prawo i prawo stanu Indiana brzmi tak samo: NIE KOCHA syna, kto rózgi ŻAŁUJE! Znaleźli tu szczęśliwych chłopców. Znaleźli tu ZDROWYCH chłopców! Znaleźli tu chłopców, którzy chcą KROCZYĆ z Panem i MÓWIĆ jak Pan. Och, możecie powiedzieć: alleluja? Mogli. - Możecie powiedzieć: oo-tak! To też mogli. Sunlight Gardener wrócił na podest. - Pan chroni tych, którzy go kochają. Pan nie pozwoli bandzie ćmiących trawkę, kochających komunizm radykalnych humanistów odebrać miejsca odpoczynku zmęczonym, zagubionym chłopcom. Było paru chłopców, którzy wygadywali szkaradne kłamstwa tym tak zwanym dziennikarzom - kontynuował wielebny. - Słyszałem, jak te kłamstwa powtarzano w programie telewizyjnym. Chociaż chłopcy kalający nasze gniazdo byli zbyt tchórzliwi, by pokazać na ekranie swoje twarze, poznałem - oo-tak - poznałem ich po głosach. Kiedy karmisz chłopca, kiedy tulisz go czule do piersi, gdy płacze po nocach za mamusią, to wtedy masz prawo znać jego głos. Ci chłopcy już odeszli. Bóg może im przebaczyć - mam nadzieję, że tak zrobi, oo-tak - ale Sunlight Gardener jest tylko człowiekiem. Zwiesił głowę, by okazać, jak bardzo wstydliwe jest to wyznanie. Kiedy jednak ją uniósł, oczy wciąż gorzały mu gniewem. - Sunlight Gardener nie potrafi im przebaczyć. Dlatego Sunlight Gardener wysłał ich w dalszą drogę. Zostali wysłani do Terytoriów, ale nie zostaną tam nakarmieni; tam nawet drzewa mogą ich pożreć, jak zaczajone w mroku zwierzęta. W kaplicy zapanowała pełna grozy cisza. Nawet Casey za szklaną taflą pobladł i nie wiedział, co ze sobą zrobić. - W Piśmie stoi, że Bóg zesłał Kaina na wschód od Edenu, do kraju Nod. Wyrzucenie na drogę to to samo, moi chłopcy. Tutaj macie bezpieczną przystań. - Gardener powiódł po nich wzrokiem. - Jeśli jednak osłabniecie... jeśli będziecie kłamać... wtedy biada wam! Piekło czeka na osuwającego się bezwolnie w grzech tak samo, jak na chłopca czy mężczyznę, który robi to z rozmysłem. Pamiętajcie o tym, chłopcy. Pamiętajcie... Módlmy się. Rozdział dwudziesty trzeci - Ferd Janklow 1 Dojście do wniosku, że wypad w Terytoria to jedyny sposób ucieczki z Domu Sunlighta, zajęło Jackowi niecały tydzień. Był gotów spróbować, ale doszedł do wniosku, że zrobiłby prawie wszystko, podjął dowolne ryzyko, byle tylko uniknąć przeskoku z samego Domu. Nie było po temu żadnej konkretnej przyczyny - jedynie podświadomy głos twierdzący, że złe miejsce tutaj po drugiej stronie na pewno jest jeszcze gorsze. Było to zapewne złe miejsce we wszystkich światach... jak zepsuty kawałek jabłka, sięgający aż do samego środka. Tak czy inaczej, Dom Sunlighta wydawał się wystarczająco okropny; Jack nie miał ochoty dowiedzieć się, jak wygląda jego odpowiednik z Terytoriów, jeśli nie zostanie zmuszony. Mogła jednak istnieć inna droga ucieczki