Upokorzenie smakuje tak samo w ustach każdego człowieka.
Huk był wprost niewiarygodny. Siedem wron i dwa inne, jeszcze większe ptaki spadły martwe, a daleko w dole na brzegu jeziora Glan cała chmura srok sfrunęła z drzewa czereśniowego, gdzie właśnie siedziały przy obiedzie. Sventon miał całą twarz osmoloną. Kłęby dymu wydobywały się z jednej z luf; Grzmotostrzał dobrze spełnił swoje zadanie, jak zwykle. Łasica i Byk siedzieli oszołomieni, Łasica miał nos czarny od dymu, a Byk przecierał oczy, bo go piekły. Kula przeszła tuż nad ich głowami, nikogo jednak nie raniąc. Sventon wytarł twarz rękawem, który od razu zrobił się czarny. Potem skierował broń w stronę Łasicy i Byka i rzekł: - Mam jeszcze drugi nabój. Po czym szybko przeciągnął ręką po frędzlach i powiedział: ,,Do biura". I wierny, wielbłądem pachnący dywan jeszcze raz zmienił kurs. Lecieli teraz prosto do Sztokholmu, do biura Prywatnego Detektywa Ture Sventona przy ulicy Królowej. "Mam nadzieję, że druga lufa jest też naładowana - powiedział Sventon sam do siebie, - Stara siedemnastowieczna broń jest zdecydowanie niedoceniana w dzisiejszych czasach". Zaczął mu wracać dobry humor. - Wy tam w beczce! - zawołał. - Wyjrzyjcie trochę na świeże powietrze! Cztery głowy wychyliły się ostrożnie. - Czy nie mielibyście ochoty na trochę kawy i bułeczki od Larssona? - spytał ich Sventon. - Tutaj kawę i bułeczki! - zawołał natychmiast Byk. - Cicho tam! - odparł Sventon. - Lizo, przygotuj maszynkę do kawy, a Janek niech zapali prymus. Liza i Janek wygramolili się z beczki. Oglądali się niespokojnie dokoła. Byli nieco bladzi mimo opalenizny, lecz gdy zobaczyli wesołą minę wujaszka Sventona, uznali, że mogą się już nie bać. Po chwili prymus zaczął przyjemnie syczeć i rozkoszna woń kawy zmieszała się z wielbłądzim zapachem. Sventon siedział obok Krystyny, Janka, Lizy i Bjorna pijąc kawę i jedząc bułeczki z piekarni Larssona w Lingonboda (gdzie wypiekają psysie tylko w zapusty). Pistolet trzymał na kolanach i cały czas zwracał baczną uwagę na Byka i Łasicę. - Co by panowie powiedzieli na łyczek kawy? - zapytał Sventon. - Nie gadaj tyle - rzekł Byk oblizując się. - Więcej kawy, a mniej gadania. Byk dostał kawę i bułeczki. Wypił kawę duszkiem i powiedział, że za słaba. Potem połknął bułeczki wszystkie naraz. Łasica nie chciał ani pić, ani jeść. - Czy kawa ci nie służy? - spytał Syenton. - Nigdy nie piję na pusty żołądek - odpowiedziała wstrętna mała kreatura. Pędzili bardzo szybko. Minęli już wielkie lasy koło Kolmarden i kiedy nadeszła pora na drugą filiżankę, ujrzeli w oddali coś błyszczącego - tak jakby taflę wody. - To Malaren! - zawołała Krystyna, która miała piątkę z geografii. - Uporządkujemy teraz nasze rzeczy, tak, żeby być gotowym do lądowania - powiedział Sventon zapalając duże cygaro. Dzieci pomogły zebrać filiżanki. Zrobiły piękny porządek na dywanie. - Wujaszku Sventon, znalazłem twój pistolet! - wykrzyknął Bjorn pokazując na psysiowe pudełko. I rzeczywiście! Poprzedniego wieczoru Sventon włożył pistolet do psysiowego pudełka, a potem nie zastanawiając się, nakładł na wierzch bułeczek. No, dobrze wiedzieć, gdzie się pistolet znajduje, ale, prawdę mówiąc, doskonale sobie dawał radę za pomocą starego pistoletu kawaleryjskiego. Może nawet lepiej. - Już widać Sztokholm! - zawołał podniecony Janek pokazując ręką. - Uważaj! - powiedział Sventon. - Nie zbliżaj się zanadto do brzegu! Usiądź! - Janek usiadł i nadal pokazywał. Rzeczywiście, widać było Sztokholm i wszystkie jego domy i ulice. Miasto wyglądało jak szary labirynt. Gdzieniegdzie sterczała wieża kościelna. Ujrzeli wysoki budynek centrali telefonicznej i dwa drapacze chmur przy ulicy Królowej. Teraz widać było wodę po obu stronach miasta. Białe statki płynęły w kierunku szkierów3 wlokąc za sobą ogon czarnego dymu; lecz stąd, z góry, wyglądały jak zabawki leżące zupełnie nieruchomo na wodzie. Mewy, setki białych mew krążyły wrzeszcząc. Krystyna włożyła rękę do psysiowego pudełka i ułamała kawałek bułeczki. - Nie rób tego, zostaw! - zawołał Sventon, ale już było za późno: Krystyna rzuciła kawałek bułki mewom, które natychmiast wpadły w okropne podniecenie. Biły skrzydłami dwa razy szybciej i krzyczały dwa razy głośniej. Zanim Sventon zdążył go powstrzymać, Bjorn także wyrzucił kawałek bułki, na co mewy całkiem oszalały. Wrzeszczały i biły skrzydłami tak, jakby im ogień przypalał ogony. Nurkowały w stronę psysiowego pudełka, spadały na nie dziobiąc w pokrywkę i krzyczały prosto do uszu pasażerów siedzących na dywanie. Sventon obawiał się, że mewy będą chciały towarzyszyć im aż do biura. To by wszystko popsuło. Podniósł stary dwulufowy pistolet. Druga lufa była naładowana jak należy. Nacisnął cyngiel. Huknęło tak potężnie, że mewy rzuciły się do ucieczki i zatrzymały się dopiero w Vaxholm, gdzie zjadły kolację. Grzmotostrzał, jak zwykle, dobrze wykonał swoją robotę. - Czy teraz lądujemy? - spytała Liza. Wszyscy byli bardzo podnieceni z wyjątkiem Łasicy i Byka, którzy wyglądali tak, jakby ich bolały zęby. Nie mieli najmniejszej ochoty lądować. Niezbyt dobrze się czuli w Sztokholmie. - Za chwilę będziemy na miejscu. Proszę o bilety! - rzekł Sventon wesoło, zaciągając się głęboko cygarem. - Ale wujaszek Sventon sobie, żartuje! - powiedziała Krystyna. - Gdzie wylądujemy? - spytał Janek. Sventon wskazał na jedną z ulic, która wyglądała jak długa, wąska rynna - to była ulica Królowej. "Mam nadzieję, że panna Jansson nie zapomniała otworzyć okna" - pomyślał. Wziął lornetkę i skierował ją na swoje biuro. Wszystko w porządku! Oba okna były otwarte i w obu tłoczyło się moc ludzi. Wpatrywali się w niebo i wyczekiwali. Byli to dziennikarze, fotoreporterzy i policjanci. Wszyscy czekali na latającego detektywa Ture Sventona, który schwytał Łasicę i jego pomocnika. ROZDZIAŁ OSIEMNASTY Ranek w biurze Sventona Następny dzień był równie ładny jak wszystkie poprzednie tego lata. Gorące powietrze drżało nad ulicą Królowej, a miękki asfalt aż się kleił. Nie pamiętano takiego lata. W tak upalny dzień każdy wolałby się znaleźć w jakimś małym, przyjemnym miasteczku, na przykład w Lingonboda. Tam można by pić sok truskawkowy w altanie i spacerować po Wzgórzu Świętojańskim, bawić się w pustym dębie lub też siedzieć pod nim cerując pończochy. Można by też pójść spokojnie do piekarni Larssona i kupić bułeczki i biszkopt, które by się zjadło popijając sokiem; bo w Lingonboda nie bano się już obcego człowieka w białej czapce. Tam właśnie należało spędzić tak piękny dzień. Co prawda w Sztokholmie też nie było źle. Jeżeli się weszło do domu przy ulicy Królowej, gdzie wisiała tabliczka z napisem: T. SVENTON Praktykujący Prywatny Detektyw i jeżeli się wstąpiło do biura, można było zobaczyć samego detektywa przeglądającego stosy gazet rozłożonych na stole. Trudno było wyobrazić sobie bardziej zadowolonego detektywa. Siedziała tam również jego sekretarka, panna Jansson, oraz czwórka młodych przyjaciół detektywa: Krystyna, Janek, Bjorn i Liza