Upokorzenie smakuje tak samo w ustach każdego człowieka.
Nie zważając na to, że mięso zacznie się wkrótce psuć od gorąca, zamierzali pozostać w tym 406 miejscu, dopóki nie skonsumują wszystkiego, strzegąc zdobyczy przed sępami i innymi padlinożercami. Letee rozpaliła ogień, żeby upiec paski wątroby i mięsa z zadu. Kiedy się najedli, Bakkat zaprowadził ją na matę do spania i zaczęli spółkować. Xhia podkradł się bliżej, żeby dokładnie obserwować ostatni akt rytuału zalotów. Na końcu, gdy Bakkat i Letee, wijąc się we wspólnym spazmie, krzyczeli jednym głosem, on zgiął się wpół i zdjęty dreszczem ejakulował jednocześnie z nimi. Potem, nim Bakkat zdążył dojść do siebie, Xhia wycofał się głębiej w zarośla. — Dokonało się — szepnął — i teraz Bakkat musi umrzeć. Jest odurzony i osłabiony miłością, trudno by było o lepszy czas. O świcie Xhia czuwał już, gdy Letee wstała z posłania i uklękła przy ognisku, żeby je na nowo rozniecić. Kiedy buchnęły płomienie, dziewczyna podniosła się z kolan i odeszła w krzaki w pobliżu miejsca, w którym się zaczaił. Letee rozejrzała się uważnie, po czym odwiązała swój skórzany fartuszek, odłożyła go na bok i przykucnęła. Xhia podkradł się jak najbliżej i gdy wstała, skoczył na nią od tyłu. Był szybki i bardzo silny. Dziewczyna nie zdążyła nawet krzyknąć, gdyż błyskawicznie zakrył jej usta i nos jej własną przepaską. Przytrzymał ją bez trudu, zakneblował i skrępował linką z łyka, którą uplótł poprzedniego wieczoru. Potem zarzucił ją sobie na ramię i poniósł, nie starając się nawet zacierać śladów. Dziewczyna miała posłużyć jako przynęta. Gdy Bakkat będzie chciał ją uwolnić, wpadnie w pułapkę. Xhia przepatrzył teren poprzedniego dnia i doskonale wiedział, dokąd zabrać dziewczynę. Wybrał do swoich celów pojedyncze hopje niezbyt odległe od obozowiska. Jego strome, skaliste zbocza umożliwiały obserwowanie z góry, czy ktoś się zbliża. Na wierzchołek prowadziła tylko jedna ścieżka, którą łucznik siedzący na szczycie mógł ostrzeliwać na całej długości. Letee była drobna i lekka, więc Xhia dźwigał ją bez trudu. Początkowo wierzgała i wykręcała się. Ostrzegł ją ze śmiechem: — Za każdym razem gdy to zrobisz, zostaniesz ukarana. — Nie przejęła się jednak ostrzeżeniem i kopała go wściekle obiema nogami, wijąc się i wydając zduszone kneblem jęki. — Xhia kazał ci być cicho — powiedział i uszczypnął ją mocno w sutek paznokciami. Były ostre jak szpic noża i z rany pociekła krew. Dziewczyna próbowała krzyczeć, wykrzywiając się z wysiłku. Szarpała się i walczyła z całych sił, usiłując uderzyć go głową w twarz. Chwycił jej drugi sutek i ścisnął tak mocno, że paznokcie 407 niemal się spotkały w miękkiej tkance. Letee zamarła w udręce i Xhia zaczął się wspinać stromą ścieżką na szczyt wzgórza. Tuż pod szczytem znajdowała się rozpadlina w skałach. Położył w niej dziewczynę. Poprawiwszy zawiązane w pośpiechu węzły na przegubach i kostkach nóg, wyciągnął z ust Letee skórzany knebel. Natychmiast zaczęła wrzeszczeć co sił w płucach. — Dobrze! — roześmiał się. — Rób tak dalej. To sprowadzi do mnie Bakkata, tak jak kwiki rannej gazeli sprowadzają lamparta. Letee syknęła i splunęła na niego. — Mój mąż jest wielkim myśliwym. Zabije cię za to! — Twój mąż to tchórz i pyszałek. Nim zajdzie słońce, uczynię cię wdową. Dziś będziesz dzielić matę do spania ze mną, a jutro znów zostaniesz żoną. — Wykonał kilka posuwistych tanecznych kroków i uniósł przepaskę, by jej pokazać, że już nabrzmiewa. Potem wyciągnął ukryty w skałach toporek, łuk i kołczan. Sprawdził cięciwę, naciągając ją do maksimum. Odrzucił skórzany kaptur kołczanu i wyciągnął strzały. Miały kruche drzewce z lotkami z orlich piór. Każdy grot został starannie zabezpieczony kawałkiem skóry, zawiązanym mocno łykiem. Xhia przeciął wiązania i zdjął zabezpieczenie. Zrobione z kości groty były ostre jak igły i zaopatrzone w haczyki. Ich czubki poczerniały od trucizny, sporządzonej z soków larw pewnego żuka; gotowano je tak długo, aż stawały się gęste i lepkie jak miód. Nawet lekkie skaleczenie taką strzałą mogło spowodować śmierć w męczarniach, dlatego Xhia osłonił groty na wypadek, gdyby się sam zadrapał. Letee znała tę śmiercionośną broń. Widywała, jak jej ojciec i dziadek zabijali zatrutymi strzałami największą zwierzynę. Od dzieciństwa wpajano jej, żeby nie dotykała nawet kołczana. Xhia uniósł jedną ze strzał ku jej twarzy. Wpatrywała się w nią ze zgrozą. — Tę wybrałem dla twojego Bakkata — powiedział i dźgnął grotem w jej stronę, zatrzymując zabójczy czubek tuż przed policzkiem dziewczyny. Odsunęła się przerażona pod skalną ścianę i znów krzyknęła ze wszystkich sił: — Bakkat, mój mężu! Niebezpieczeństwo! Wróg czyha na ciebie! Xhia wstał z łukiem przewieszonym przez muskularne ramię i otwartym kołczanem, gotowy do strzału. — Jestem Xhia — oznajmił. — Wykrzycz mu moje imię, żeby wiedział, kto na niego czeka. 408 — To Xhia! — wrzasnęła Letee, a skały odpowiedziały jej echem: — Xhia! Xhia! Xhia! — Bakkat usłyszał imię, co potwierdziło tylko, że dobrze odczytał zauważone wcześniej znaki. Dźwięk głosu Letee przeszył jego serce radością i trwogą: ucieszyło go, że dziewczyna żyje, i jednocześnie przeraziło, że wpadła w sidła tak strasznego wroga. Przyjrzał się kopje, z którego dobiegały jej krzyki. Dostrzegł jedyną drogę prowadzącą na szczyt, i z trudem opanował impuls, by natychmiast nią pobiec