Upokorzenie smakuje tak samo w ustach każdego człowieka.
- Ale dlaczego mnie ostrzega przed Soczkową? - - myślał, silnie zaintrygowany. Nie mógł jednak tego rozplatać; zaś do oskarżeń, jakie usłyszał, nie przywiązywał najmniejszej wagi, dobrze bowiem wiedział, że na całej długości kolei plotka grasuje bezustannie, że na wszystkich stacjach nie ma ani jednej kobiety, której by po sto razy nie obmówiono, nie oszkalowano gruntownie i nie zmieszano z błotem; że zawsze, wszędzie i na każdym miejscu wszyscy obgadują wszystkich na zabój, bez litości ni miłosierdzia, jak zresztą się to dzieje na całym obszarze Polski. Więc się tylko uśmiechnął pobłażliwie na zjadliwe słowa Frani, zarazem bardzo starannie wycierając twarz po jej namiętnych pocałunkach. - Wyśliniła mnie jak cielę, ale chwała Bogu, że sobie pojechała! Odetchnął z głęboką ulgą i zabrał się do pakietu przyniesionego przez służącą. Był to sztambuch panny Ireny, która w załączonym liście prosiła go, aby wpisał do albumu jaki aforyzm lub coś podobnego. Strasznie mu się nie chciało, ale tak uprzejmie prosiła w liście, aby sztambuch przyniósł jej sam, gdyż musi jeszcze dzisiaj odjeżdżać, że rad nierad jął machinalnie przewracać sztywne kartki, wodząc znudzonym wzrokiem po niezliczonych wierszykach, aforyzmach i sentencjach, pisanych przeróżnymi kolorami atramentów. Dużo było tej sieczki, tak wiele, że zaledwie ślizgał się przez nią oczami, śpiesząc do końca. Naraz ożywił się niezmiernie. Na jakiejś karcie, w wieńcu nalepionych szarotek, czerniały bujnym a leniwym pismem takie wiersze: "Dobranoc, kwiecie różany! Odwróć się, czym chcesz do ściany... Dobranoc!..." I podpisane były inicjałami "K. T.". Zaś o parę stron dalej widniał aforyzm St. Przybyszewskiego: - "Trudno żyć nie przyzwyczajonemu..." A u dołu karty jakaś zajadła feministka napisała: "Nawet najlepszy mąż jest jeszcze najgorszy". Przeczytał sztambuch do końca i nadzwyczajnie rozbawiony zaczął w nim pisać: "W życiu, to jak w pociągu - każdy chciałby się przejechać na gapę..." "Świat, to wielka rozjazdowa stacja: ludzie pędzą ze wszystkich stron i we wszystkich kierunkach, a tylko maszyniści muszą uważać na haltsygnały". "Kasjer jest jak Bóg - widzi tylko ręce, wyciągnięte do siebie". Podpisał się z zamaszystą zuchwałością i poleciał na górę do panny Ireny. Skrzywiła się nieco na te kolejarskie aforyzmy, ale usilnie zapraszała, by został na kolacji, gdy naraz menażeria zawiadowcy podniosła taki wrzask, że chwycił za czapkę. - Za nic w świecie, jeszcze mi życie miłe. - To niech pan pozwoli do mnie... tam cicho. - Dziękuję, ale za żadne skarby nie wejdę do tego strasznego pokoju. - Dlaczego? Nie rozumiem! Zaczęła gwałtownie szukać koło siebie binokli. - Bo w tym pokoju zginął jeden z moich przyjaciół! - Zginął! Czy być może? Ależ ja nic o tym nie wiedziałam! - zabulgotała wystra chana. - A przepadł nieszczęsny. Mieszkała kiedyś w tym pokoju siostra naczelnikowej. - Moja kuzynka, nie rozumiem, jaki to ma związek!... - Zaraz go pani zobaczy! A ciekawa była jak wszystkie kolejarskie ablegry, i naturalnie codziennie wyglądała okienkiem na osobowe. Tak miło suszyć zęby do pasażerów! Pomocnikiem zawiadowcy był wtedy wyjątkowo przystojny chłopak, a że i panna była i owszem też niczegowata, więc się zaczęło jak zwykle: ona sypała perskieoczko, on zapuszczał żurawia, potem leciały uśmieszki, potem zrobiła się znajomość, potem były obiadki u zawiadowcy, potem kwiaty, potem spacery przy księżycu, wreszcie panieński pokoiczek i słodkie sam na sam, wreszcie coś... tego... I poszło takim ekstracugiem, aż przycapnęli chłopaczka i musiał się ożenić! Przepadł z kretesem! Więc niech się pani nie dziwi, że obawiam się tego pokoju! zakończył ze śmiechem. Panna Irena znalazła wreszcie swoje binokle i wcisnąwszy je na spiczasty nos, spojrzała piorunująco i odeszła bez pożegnania. Zrobiło mu się trochę głupio, poczuł bowiem, że mocno przeholował