Upokorzenie smakuje tak samo w ustach każdego człowieka.
Jechał do pacjenta. Był psychiatrą. Umarł w styczniu dwutysięcznego czwartego, ale odkopano go dopiero w kwietniu. Tysiące osób zginęły w czasie tej burzy. Była to najgorsza zima w ówczesnej historii kraju. A nam brakowało ropy naftowej. Morza zamarzły, brakowało lodołamaczy, by oczyścić po- rty i szlaki morskie, nie mogliśmy uprzątnąć śniegu z dróg i szyn. Od stycznia do kwietnia tak sypało, że w całej Ameryce Północnej powy- żej czterdziestego równoleżnika umierali ludzie. Ta zima była pierw- szym z wielkich wstrząsów, które nas zniszczyły. Spuścił głowę i spojrzał w obiektyw kamery, na której paliło się czerwone światełko. Zrobił to bardzo naturalnie. A w reżyserce, przy- klejonej jak pasożyt do ściany piętro wyżej, wszyscy byli zszokowani i podnieceni. Coś, co promieniowało z ekranu, koncentrowało się właśnie na nim - ogromna dawka mocy i współczucia. - W trzecim tysiącleciu nie nastąpił koniec naszej cywilizacji - ciągnął. - Nie spełniły się przewidywania ludzi, kupczących wizją Sądu Ostatecznego. Nie walczyliśmy na wojnie, która położyłaby kres wszystkim wojnom, nie zginęliśmy w płomieniach. Zamiast tego ru- szyły lodowce - i ludzie. Mieszkańcy północnej półkuli przemie- szczali się na słoneczne i ciepłe południe. Rozpoczęła się masowa migracja, większa niż kiedykolwiek w historii tej planety. Podjęto trudne decyzje, że nigdzie na świecie nie będzie się płodzić dzieci bez ograniczeń. Że wszelka dalsza ekspansja musi nie tylko zatrzymać się, ale wrócić do punktu wyjściowego. Że należy oszczę- dzać paliwa. Alternatywą był nuklearny holocaust, redukujący popu- lację na Ziemi i przywracający równowagę w zamarzającym środowi- sku, o ile po nuklearnej zagładzie zostałoby coś, co można by nazwać środowiskiem. Byliśmy na tyle mądrzy, że zrozumieliśmy to boskie przesłanie. 0 tak, ale ludzie opuścili Ziemię Obiecaną i pogrążyli się w ignorancji 1 strachu. Zbyt często najpierw ustalano zasady, a potem je wyjaśnia- no niezrozumiałym językiem. Do ludzi docierały wyolbrzymione dra- matyczne wieści na poziomie brukowców. I - oto tragedia ludzkości trzeciego tysiąclecia - zbyt często nasze emocje i żądze pchały nas tam, gdzie zdrowy rozsądek i dalekowzroczność krzyczały, byśmy nie szli. Publiczność w studiu zamarła. Dr Christian nie mówił nic nowe- go, ale tak szczerze i z taką mocą, że słuchali go niczym celtyckie plemię barda. A on znał ich sztuczki, polegające na doborze słów, rytmie, kadencjach, czyli na trudnej do określenia umiejętności ocza- rowania publiczności osobowością. - Dzieci to nasz największy problem i cierpienie. Chociaż nie dotyczy to jedynie nas. Narody całego świata znoszą ten sam los, narody całego świata gnębi ten sam smutek. Mężczyzna pragnie syna, a ma córkę. Tradycja posiadania syna trwa nieprzerwanie od począt- ku świata. Albo małżeństwo pragnie córki, a rodzi się syn. Kobieta przepełniona instynktem macierzyńskim pragnie po prostu wiele dzie- ci. Nawet ci, którzy dobierają partnera tej samej płci, odczuwają silną potrzebę prokreacji. Do przeszłości należy jedna z podstawowych ludzkich zasad - rozmnażaj się lub giń, oraz przesłanie niektórych organizacji religijnych, głoszących, że każda próba regulacji urodzin jest sprzeczna z bożymi naukami, a karą jest wieczne potępienie. Ani chwili dłużej nie usiedzi na tym absurdalnym krześle, zwróco- ny w niewłaściwą stronę. Wielkimi krokami przeszedł na środek sce- ny. Wreszcie miał przed sobą widownię. Bob Smith wściekle gesty- kulował za kamerą, dając znaki zapatrzonemu kierownikowi planu, by przyniósł krzesło. Bob ustawił je w przejściu między rzędami i usiadł. Ponieważ program nagrywano od szóstej do ósmej wieczo- rem czasu wschodniego, dopiero za trzy godziny widzowie w całym kraju ujrzą niewzruszonego Boba Smitha, taszczącego krzesło, zoba- czą, jak siada niczym student pierwszego roku na wykładzie absolut- nie wspaniałego profesora. Manning Croft zachował się bardziej swobodnie. Po prostu usiadł po turecku na podłodze u stóp widzów w pierwszym rzędzie. - Większość z nas kocha dom i rodzinę miłością równie wielką jak dzieci - powiedział łagodnie dr Christian. - A te trzy elementy łączą się ze sobą. Ognisko domowe jest źródłem ciepła i wspólnoty, dom jest schronieniem i twierdzą rodziny, a dzieci są jej naturalnym celem. Człowiek to istota głęboko konserwatywna. Nie znosi, gdy wyrywa się go z korzeniami, chyba że w żaden sposób nie może już utrzymać miejsca, w którym żyje, albo jeśli inne miejsce wyda się mu równie pociągające. Ten kraj stworzyli emigranci, którzy przybyli tu w poszukiwaniu tolerancji religijnej, przestrzeni życiowej, nowego sposobu życia, wygód, bogactw i wyzwolenia od przestarzałych oby- czajów i przesądów. Ale osiedliwszy się w tym kraju przypomnieliśmy sobie o miłości rodziny i o domu. Na przykład ja. Moi przodkowie przybyli z Isle of Man i Cumberland w Brytanii, z fiordów Norwegii i południowozachodnich stepów Rosji. Kolejne pokolenia żyły w USA