They seem to make lots of good flash cms templates that has animation and sound.
Linki

an image

Upokorzenie smakuje tak samo w ustach każdego człowieka.

Maleńka Betty taka jest zachwycająca. Gdyby się coś stało, nigdy by sobie pani tego nie darowała, a zna pani przecież zapowiedź Hitlera, że i niedługo rozpocznie swój Blitzkrieg na Anglię i w dodatku użyje zupełnie nowych gazów. Major Bletchley przerwał ostro: - Mówi się tysiące bzdur na temat gazów. Hitler nie będzie marnował czasu i zawracał sobie głowy gazami. Wystarczą bomby burzące i zapalające. Wypróbowano je w Hiszpanii. Wszyscy stołownicy wzięli udział w ożywionej rozmowie. Nagle Tuppence odezwała się głosem piskliwym i nie bardzo mądrze: - Mój syn Douglas mówi... "Douglas, rzeczywiście! - pomyślał Tomasz. - Chciałbym wiedzieć, dlaczego właśnie Douglas!" Po nieco pretensjonalnym obiedzie składającym się z wielu raczej skąpych dań, w jednakowym stopniu pozbawionych smaku, goście przeszli do salonu. Panie zabrały się znów do roboty na drutach, Tomasz zaś, chcąc nie chcąc, musiał wysłuchać bardzo długiej i bardzo nudnej opowieści majora Bletchleya o jego doświadczeniach na północno-zachodnim froncie. Jasnowłosy młody człowiek o przezroczystych niebieskich oczach, skłoniwszy się lekko na progu, wyszedł z pokoju. Major Bletchley przerwał opowiadanie i szturchnął Tomasza kułakiem w bok. - Wie pan, kto to jest? Uciekinier. Wyjechał z Niemiec na miesiąc przed wybuchem wojny. - Obywatel niemiecki? - Tak. I nawet nie Żyd. Jego ojciec był prześladowany za krytykę nazizmu. Dwaj jego bracia są tam w obozach koncentracyjnych. Temu udało się uciec w porę. W tym momencie Tomasz dostał się w niepodzielne władanie pana Cayleya, który długo i nie szczędząc szczegółów, informował go o stanie swojego zdrowia. Dla narratora temat ów tak był zajmujący, że Tomasz zdołał się wymknąć wtedy dopiero, gdy nadeszła pora spoczynku. Nazajutrz Tomasz wstał wcześnie i wyszedł z domu. Ruszył raźnym krokiem na molo, a gdy wracał nadbrzeżnym bulwarem, spostrzegł idącą mu naprzeciw znajomą sylwetkę. Uchylił kapelusza. - Dzień dobry - powiedział uprzejmie. - Pani Blenkensop, jeśli się nie mylę? W pobliżu nie było nikogo. Tuppence odpowiedziała: - Czyżbym miała przyjemność z doktorem Livingstonem? - Na miłość boską, Tuppence, skąd tyś się tu wzięła? Przecież to czary, zwykłe czary. - Żadne czary. Po prostu inteligencja - odparła. - Masz zapewne na myśli własną inteligencję? - Słusznie zgadujesz. Ach, ty i ten twój nadęty pan Grant! Mam nadzieję, że dałam mu dobrą nauczkę. - Chyba nawet doskonałą - przyznał Tomasz. - Dalejże, Tuppence, powiedz prędko, jak to zrobiłaś. Dosłownie umieram z ciekawości. - Och, nic w tym nie było trudnego. Jak tylko Grant wspomniał o panu Carterze, zaraz wiedziałam, co się święci. Zrozumiałam, że nie chodzi o żadną głupią pracę biurową. Ale domyśliłam się z jego zachowania, że będę tym razem pominięta. Wobec tego postanowiłam sama sobie radzić. Kiedy poszłam po sherry, wymknęłam się do mieszkania Brownów i zadzwoniłam do Maureen. Prosiłam, żeby zatelefonowała do mnie, i pouczyłam ją, co ma mówić. Uczciwie odegrała swoją rolę... udał jej się ten zbolały, skrzekliwy głos. W całym pokoju było słychać, co mówiła. Wtedy zrobiłam, co do mnie należało - okazałam niepokój, odrobinę niechęci, przyjacielską troskę, potem wyszłam z wszelkimi oznakami żalu i irytacji. Zatrzasnęłam drzwi, ale naturalnie nie za sobą, wśliznęłam się do pokoju sypialnego i odemknęłam drzwi zastawione i etażerką. - I słyszałaś wszystko? - Wszyściutko - odpowiedziała Tuppence z satysfakcją. Tomasz rzekł z wyrzutem: - I nie przyznałaś się do niczego? - Oczywista, że nie. Chciałam ci dać nauczkę. Tobie i temu twojemu panu Grantowi. - Po pierwsze, on nie jest żadnym "moim" panem Grantem. A po drugie, rzeczywiście dałaś mu nauczkę. - Pan Carter na pewno nie potraktowałby mnie tak ohydnie - powiedziała Tuppence z przekonaniem. - Myślę, że wywiad nie jest już tym, czym był za naszych czasów. - Teraz, kiedyśmy wrócili w jego szeregi, niewątpliwie odzyska swoją dawną świetność. Ale skąd to Blenkensop? - rzekł poważnie Tomasz. - Nie podoba ci się? - spytała Tuppence. - Takie jakieś trochę dziwaczne nazwisko. - Pierwsze, które mi przyszło do głowy, a poza tym pasuje mi do bielizny. - Tuppence, co ty pleciesz? - B, ty głupcze. B, czyli Beresford. I B, czyli Blenkensop. Monogramy wyhaftowane na koszulach i majtkach. Patrycja Blenkenshop i Prudence Beresford. A czemu ty wybrałeś Meadowesa? To idiotyczne nazwisko. - Po pierwsze dlatego, że nie mam B wyhaftowanej na intymnych częściach garderoby. Po drugie, nie ja je wybrałem. Powiedziano mi, że się nazywam Meadowes. Pan Meadowes jest dżentelmenem o nieskazitelnej przeszłości, której dokładnie nauczyłem się na pamięć. - O, jak to miło. Jesteś kawalerem czy człowiekiem żonatym? - Jestem wdowcem - odparł Tomasz z godnością. Moja żona umarła dziesięć lat temu w Singapurze. - Dlaczego akurat w Singapurze? - Przecież każdy z nas musi gdzieś umrzeć. Czy masz coś przeciwko Singapurowi? - Ależ nic. Bardzo możliwe, że w Singapurze świetnie się umiera. Ja też jestem wdową. - Gdzie umarł twój mąż? - Czy to ma jakiekolwiek znaczenie? Prawdopodobnie w szpitalu Jeszcze się ostatecznie nie zdecydowałam, ale umarł chyba na marskość wątroby. - Rozumiem. Przykro ci o tym wspominać. A jak się miewa syn Douglas? - Douglas jest w marynarce wojennej. - Wiem. Dowiedziałem się o tym wczoraj wieczorem. - Mam jeszcze dwóch synów. Raymond służy w lotnictwie, a najmłodszy, Cyryl, w armii lądowej. - A co by się stało, gdyby tak ktoś zadał sobie trud odszukania tych urojonych Blenkensopów? - spytał Tomasz. - Kiedy oni wcale nie nazywają się Blenkensop. Blenkensop to nazwisko mojego drugiego męża. Pierwszy nazywał się Hill. W książce telefonicznej są trzy strony Hillów. Gdyby się nawet ktoś uparł, nie dałby rady wszystkich sprawdzić. Tomasz westchnął. - Oj, Tuppence, z tobą zawsze ten sam kłopot. We wszystkim przesadzasz. Dwóch mężów i trzech synów. Za dużo tego dobrego. W końcu wszystko poplączesz. - Na pewno nie. Zresztą uważam, że ci synowie mogą mi się przydać. Nie zapominaj, że nie muszę słuchać niczyich rozkazów. Jestem wolontariuszką. Ponieważ robię to dla własnej zabawy, zamierzam się bawić możliwie najlepiej. - Widzę to - mruknął Tomasz. Po chwili dodał ponuro: - Jeśli cię interesuje moje zdanie, wszystko to zakrawa na komedię. - Dlaczego? - zdziwiła się Tuppence. - Jesteś w Sans Souci dłużej ode mnie