Upokorzenie smakuje tak samo w ustach każdego człowieka.
- Siadaj pan - powiedział z groźbą w głosie - i pisz pan nowe świadectwo z żądanym orzeczeniem. - Dobrze - wydusił z siebie pobladły generał - ustępuję przed siłą. - Ma pan piętnaście minut czasu - rzekł Feders. Postawił maszynę do pisania na stole i założył kartkę papieru. Generał drżącymi palcami zaczął stukać na maszynie. Tymczasem Feders odciągnął Kraffta z powrotem do drzwi i powiedział szeptem: - Musi pan coś jeszcze dla mnie zrobić, Krafft; dla mnie i dla naszych przyjaciół, wiszących tam w tych swoich siatkach. Pomóż mi pan pozbyć się samochodu generała razem z kierowcą. Powiedz pan po prostu kierowcy, że macie jechać pierwsi, niech będzie do koszar, a ja już sam przywiozę później jego szefa. Czy pan to zrobi dla nas? - W porządku, Feders. Ale pracuj pan precyzyjnie, inaczej szlag nas przy tym trafi. A ja chciałbym jeszcze trochę pożyć. Mam jeszcze parę spraw do załatwienia. * * * O godzinie dziewiętnastej kończyły się według planu wszystkie oficjalne zajęcia. Od tej chwili czynności służbowe nie były już obowiązujące, ale pożądane. Brak oficjalnego planu nie oznaczał jeszcze wcale braku zajęć. W każdym razie istniała o tej porze pewna swoboda. Można było trochę opóźnić i przeciągnąć kolację, która była spożywana w kwaterach. Można też było pójść do kantyny, gdzie podawano jednak tylko wodniste, cienkie piwo. A kto odczuwał potrzeby kulturalne, mógł odwiedzić tak zwaną czytelnię, gdzie były wyłożone takie piękne gazety niemieckie, jak "Das Reich", "Signal" i "Unsere Wehrmacht", i gdzie radio wyło skoczne melodie ludowe. Wszystko to było możliwe, ale czasochłonne. Czy obowiązywał oficjalny rozkład zajęć, czy nie - i tak trzeba było robić całą masę rzeczy. Na przykład czyścić mundury, broń i sprzęt, kończyć notatki, odrabiać wypracowania. Do tego dochodziły jeszcze przygotowania do zajęć na następny dzień. W każdym razie o wyjściu na miasto w środku tygodnia nie było co marzyć. Zależało to po pierwsze od tego, czy się miało czas, a poza tym jeszcze od dobrej woli dowódców grup szkolnych. Przepustkę do miasta po zajęciach otrzymywał, i to rzadko, tylko ten, co a) zostawił swoje rzeczy w porządku, b) mógł udowodnić, że przygotował się do zajęć na następny dzień, c) potrafił wystarczająco uzasadnić swoją prośbę o przepustkę. Istniały najrozmaitsze warianty takiej motywacji, ale skutek odnosiły tylko te, które brzmiały poważnie. Najbardziej popularne były przyczyny tak zwane półurzędowe, jak zakup materiałów piśmiennych, zdjęcia do legitymacji, reperowanie jakiejś części umundurowania. Znacznie bardziej podejrzane były motywacje "kulturalne", jak obejrzenie wartościowego filmu, wypożyczenie książek, oglądanie nowych budowli. Tu wskazana była maksymalna nieufność. Bo nawet jeśli dowódcy grup szkolnych wiedzieli, że podchorążowie pielgrzymowali do miasta wyłącznie ze względu na baby, żarcie i picie, mieli mimo to prawo żądać zgrabnego pretekstu. Ale w tym dniu dowódcy grup szkolnych byli nieuchwytni - jeszcze o godzinie dwudziestej męczyli się na treningu oficerskim u generała. W takich przypadkach decydowali o wydawaniu przepustek starsi grup szkolnych, według własnego uznania. Tyle teoria. A praktyka wyglądała na ogół tak, jak w przypadku Moslera. Mosler zjawił się u Kramera i rzekł: - Skoczę na chwilę na dół, do tej dziury. - To znaczy - powiedział Kramer, dbały o swój autorytet - że prosisz o pozwolenie udania się do miasta? - Mowa_trawa! - odszczeknął mu Mosler nonszalancko. - Daję chodu, a ty możesz to wpisać na listę przepustek. Taki jestem dla ciebie koleżeński. - A jak uzasadniasz swoją prośbę o przepustkę? - Wynalezienie jakiejś uzasadnionej motywacji pozostawiam twojej inteligencji. - Za prosto sobie to wszystko wyobrażasz! - zawołał Kramer niezadowolony. - Musisz mi podać jakąś przyczynę, ale żeby miała ręce i nogi. - Niech ci będzie - zgodził się Mosler uprzejmie. - Babki