Upokorzenie smakuje tak samo w ustach każdego człowieka.
.. Kilgour przerwał i podniósł z podłogi buteleczkę. Rzucił ją przyjacielowi. - “Fabryka Cydru i Nawozów Mahoneya” - odczytał na głos Sten. - Idziemy po śladach mistrza - rzekł z kpiarską powagą Alex. Tapia zupełnie nie rozumiała, dlaczego jej dwaj przełożeni nagle roześmieli się na tym cmentarzysku. Od wizyty w opuszczonym gospodarstwie przemieszczali się tylko nocą. Szli bardzo powoli. Nie tylko z ostrożności, ale także dlatego, że brakowało im doświadczenia. Sten musiał bez ustanku powściągać swój język. Wszystko się w nim gotowało z wściekłości. Ci ludzie nie byli członkami Sekcji Modliszki ani gwardzistami. Ani nawet rekrutami piechoty. Zamknij się, Sten, i przestań narzekać, że nie masz pod komendą superkomandosów, napominał się w myślach. Ale jeśli będą iść w takim tempie, to wojna się skończy, zanim dotrą do Cavite. No i co z tego? Czy tak ci się spieszy, komandorze, żeby wrócić do oblężonego miasta i dać się zabić? Zamknij się i maszeruj dalej. Czwartej nocy, Contreras nadziała się na fermę Frehdy - i to dosłownie. Zawisła na koncertinach drutu kolczastego. Mundur na szczęście zapobiegł cięższym skaleczeniom. Inni zdjęli ją z zapory, wciągnęli za krzaki i zaczaili się w zaroślach. Sten i Alex ponownie wyruszyli na przeszpiegi. Przedostali się przez druty i czujniki, nie wzbudzając alarmu. Leżeli na wzgórzu, patrząc na rzędy baraków. Omawiali sytuację, używając języka znaków, którego nauczyli się jako komandosi. Był to bardzo prosty sposób porozumiewania się. Na przykład, gestem rozpostartych rąk pytano: “co to jest?”. “T” w języku migowym oznaczało Tahnijczyków, palce przyłożone do naszywek na kołnierzach - wojsko. Potrząśnięcie głową - nie. Sytuacja przedstawiała się jasno. Tahnijscy żołnierze bardziej dbali o bezpieczeństwo i prawdopodobnie maskowaliby światło. Sten wskazał na oświetlone baraki i zadał pytanie, posługując się znakami: “To co, w takim razie robią te sukinsyny z automatami i grawisaniami?” Nagle zdał sobie sprawę, że zna odpowiedź. To była osada tahnijskich rewolucjonistów. Prawie na pewno musiało tam siedzieć paru żołnierzy regularnej armii. Ci partyzanci zapewne zabezpieczali tyły, pełnili służbę policyjną i tak dalej. Owo “i tak dalej” obejmowało prawdopodobnie rozprawę z osadnikami, imperialnymi lub tahnijskimi, których uznano za element niepewny. Sten pomyślał, że teraz wie, kto wymordował tamtą rodzinę. I że zna sposób na przedostanie się do Cavite City. Kilgour najwyraźniej miał taki sam plan. Kiedy Sten popatrzył na przyjaciela, ten trzymał złączone dłonie przy policzku. Opierał o nie głowę, jakby spał. Jasne. Teraz potrzebny jest im wartownik. Znaleźli go jakieś siedemdziesiąt pięć metrów dalej, wzdłuż drutu. Chodził wokół posterunku. Był poza plamą światła. Wpatrywał się w ciemność. Musieli nieco zmodyfikować swój plan. Kilgour popełznął naprzód, aż dotarł na odległość czterech metrów od wartownika. Sten, czołgając się, okrążył żołnierza i podkradł się do niego od strony koszar. Zgiął palce, nóż wślizgnął mu się do ręki. Wdech... wydech... oczy w dół. Sten podciągnął nogi, wstał. Zrobił trzy kroki, schwycił wartownika od tyłu za podbródek, przegiął mu głowę na bok i przeciął arterię. Zastawili pułapkę “na śpiącego wartownika”. Jej podstawą było założenie, że w każdej armii zaśniecie na służbie jest traktowane jako jeden z najcięższych grzechów przeciwko regulaminowi. Odciągnęli ciało, oparli o słupek i naciągnęli trupowi czapkę na oczy. Zaczaili się po obu stronach wartowni. Czekali w całkowitej ciemności. Wcześniej czy później, dowódca straży sprawdzi posterunki. Wóz bojowy opuścił bramę koszar i pojechał wzdłuż drutu. Sten i Alex leżeli nieruchomo, zakładając, że kierowca oraz pasażer wozu noszą gogle noktowizyjne. Rzeczywiście mieli je na twarzach. Ale szukali wartownika, a nie dwóch opryszków czyhających w bujnej trawie. Dowódca straży zobaczył “śpiącego” wartownika. Uznał zapewne, że należy mu się nauczka, bo wóz zatrzymał się w odległości jakichś dziesięciu metrów od posterunku. Sten czmychnął w kierunku maszyny. Tahnijski oficer - jeden z doradców Frehdy - podszedł do swego niezdyscyplinowanego podkomendnego. Zaraz nachyli się i ryknie. Potem wymierzyłby prawdziwą karę. Tahnijski oficer od dawna zamierzał zrobić coś takiego. Uważał, że ci chłopi stają się coraz bardziej niedbali. Mężczyzna rzeczywiście nachylił się. W tym momencie Alex runął na niego z ciemności, uderzając go dłonią w czoło. Ten cios, zadany przez zwykłego człowieka, zaledwie by ogłuszył ofiarę. Ale siła Szkota sprawiła, że Tahnijczykowi pękła czaszka. Kilgour zabrał pasy z bronią i pobiegł w stronę wozu bojowego