Upokorzenie smakuje tak samo w ustach każdego człowieka.
Ten burknął coś pod nosem. - Ano, nosa z puszczy mało wyściubiacie - zaczął po chwili, wpatrując się w ogień na palenisku. - I nie wiecie, że źle się dzie je. Ciężka zima była, głód, potem szeryf nowy nastał, tfu... Jackson skrzywił się. Claymore widział jego profil w czerwonym świetle ognia. - Pewnie sami wiecie, jaki on był. I dobrze, że ziemię gryzie, chociaż ten następny pewnikiem też lepszy nie będzie. Zawsze tak jest, nam, biednym, tylko wiatr w oczy. - Do rzeczy - wtrącił zimno Claymore. Bartnik spojrzał na niego z ukosa. - Ot, co po próżnicy ozór strzępić. Ludzi ktoś w mieście pomordował, całe hrabstwo aż huczy. Wiedźmę od stryczka odciął, przez co kary należnej uniknęła. I tak mi się coś zdaje, że osobliwie przypominacie tych, co to zrobili, wy, panie, i wasza kompania. Nawet i wiedźma by się znalazła, jakby dobrze poszukać. - Do rzeczy, powiadam - Ramirez nie podniósł głosu. Ale w jego tonie było coś takiego, że Jackson spoważniał. - Dobrze - kiwnął głową. - Zatem powiem wam wprost, panie. Czasem sąsiedztwo staje się niezdrowe. I kłopotliwe. Bo jeśli was tu ktoś znajdzie, to i nas z dymem puści. Nie zdążymy wytłumaczyć, żeśmy wiedźmy od stryczka nie odcinali ani mieszczan na placu w mieście mieczami nie siekli. Popatrzył Ramirezowi prosto w oczy. W jego wzroku nie było strachu ani respektu. - Przeto zastanówcie się, panie, co gadacie. A najlepiej zabieraj cie się stąd, bo nic was już tu nie trzyma. Zanim... Bartnik urwał, a niewypowiedziana groźba zawisła w powietrzu. Cłaymore wstał, przeciągnął się leniwie, aż poczuł ból w kościach. - Dzięki za gościnę, mój dobry człowieku - powiedział dobitnie i pogardliwie. - I za dobre rady. William Jackson skinął z aprobatą głową. - Tyle że nie mamy zamiaru stąd ruszać - ciągnął zimno Cłaymo re, spoglądając wyzywająco na bartnika. - Podoba nam się tutaj. Wiedział, że ryzykuje. Ale po pierwsze nie zamierzał pozwolić, by ten człowiek poczuł się zbyt pewnie. Nie mógł przecież ustąpić. A po drugie... Zastanawiał się, jaką grę prowadzi bartnik, który bez wątpienia różnił się od zwykłych mieszkańców puszczy. Miał dużo sprytu i twardy charakter. Było wiele pytań i niewiele wyjaśnień. Istotnie, Jackson mógł się obawiać, że niepożądane sąsiedztwo sprowadzi nieszczęście na osadę. Zwłaszcza teraz, kiedy puszcza okazywała się znów śmiertelną pułapką dla nieostrożnych, którzy wjeżdżali w ostępy. Ale coś tu nie pasowało, przecież już dawno musiał sobie zdawać sprawę, kim są nieproszeni sąsiedzi i jakie niebezpieczeństwo ze sobą niosą. Możliwe, że się zmieniło, pomyślał Cłaymore. Spoglądał na Jacksona, starając się wyczytać coś z jego twarzy. Chyba rzeczywiście jest gorzej, skoro w puszczy znów giną ludzie. .-f.3 Zastanawiał się, dlaczego właściwie Jackson tak zabiegał, żeby dowiedzieli się o napadzie na trakcie. Zależało mu na tym. A przecież jeśli żywił obawy związane z niepożądanym sąsiedztwem, mógł to załatwić inaczej. Choćby ściągnąć krewniaków z innych osad, by wyraźniej dać do zrozumienia. Na przykład podpalając nocą szałas. Nic się teraz nie dowiem, ocenił sytuację Claymore, widząc nieprzeniknioną twarz rozmówcy. Trzeba go docisnąć jeszcze, zobaczyć, co zrobi. - Podoba nam się - powtórzył z wyzywającym spojrzeniem. - Dzięki za miód, istotnie był przedni. Zbyt szybko ruszył do wyjścia. Nie dostrzegł złego błysku w oczach bartnika. - III - - A nam pozostała tylko zemsta. Zemsta krwawa i okrutna, o której jeszcze za sto lat krążyć będą opowieści. Opowieści, których ludzie bali się będą słuchać po zapadnięciu zmroku. Andrzej Sapkowski, Wieża jaskółki Na pierwsze ciało natknęli się tuż za sławetnym młodnikiem. Wskazówki starego bartnika były mętne. Mila z okładem od strumienia, jedynego bliskiego punktu orientacyjnego, który stary był w stanie podać, zdawała się ciągnąć w nieskończoność. Minęli już niejeden młodnik, w tej części puszczy prowadzono kiedyś intensywny wyrąb, wiele polan blisko traktu porastało teraz młodymi brzózkami i buczyną. Ale wciąż nie natrafili na bagnisko, które miało się rozciągać aż do traktu i byłoby trudno go nie zauważyć, jak twierdził stary. Przewidywał też, co ich może spotkać po drodze: to, że wierzchowce niechybnie zelgną w młakach po brzuchy, było wizją najmniej pesymistyczną