Upokorzenie smakuje tak samo w ustach każdego człowieka.
Na szyi miałem zawieszony kompas wrazz linką do pomiaru długościkroków, co pozwalało mi wiedzieć, jaką odległość przebyłem. Praca wtereniebędącym pustynią opowierzchni kilkuset mil kwadratowych imając za punkt orientacyjny tylko księżycjest bardzo trudna. Nie ma tam żadnych znaków drogowych, żadnych słupów milowych. Maleńkie wzniesienie skalne, które wybraliśmy za nasz punkt odniesienia, na mapie byłpo prostu jeszcze jedną poziomicą. Dlategoteżbardzo ważne byłoposiadanie kompasu. Dwukrotnie sprawdziłem swój ekwipunek,a potem jeszczewykonałem kilka podskoków, aby upewnić się, że nic nie brzęczy i nie hałasuje. Rzeczy, które są w porządku, nigdy niepopsują sprawy, zrobią tote przedmioty, w których zapomniałeś coś sprawdzić. Jedyną metodą,aby obrócić przeciwieństwa losuna twojąkorzyść, jest wręcz obsesyjne przykładanie wagi doszczegółów. Mój towarzysz imieniem Subeei ja wyskoczyliśmy ostatni. Potoczyłem siędo ogrodzonego rowu, przeczołgałem pod płotemz kolczastego drutu i schowałem za kłującym, sięgającym mido kolankaktusem. Zaczekaliśmy, aż ciężarówkazniknie za wzniesieniem,pozostawiając nas samych wogromnej, pustynnej dolinie. Subee pierwszy się podniósł i za pomocą mapy i kompasu określił,gdzie się znajdujemy. Ja z kolei liczyłem kroki -65kroków to 100 metrów - całyczas kontrolowałem nasze położenie za pomocą noktowizora. Zarówno przez noktowizor, jak i bez niego wszystkowyglądałotak samo: przerażająco. Piętnastostopowy saguaros wyrósł ze skałjakstuosobowa straż. Po lewej i prawej stroniestały szczyty górskie, kierując nas na południe, ale horyzont niknąłw krajobrazie i pod usianymgwiazdami niebem. Gdybym byłna wycieczce i siedział sobie w wan Wielki nikt 191 nie z gorącą wodą na jakimś ranczu, to uznałbym ten widokza jedenz najpiękniejszych, jakie widziałem w życiu,ale gdy każdy kolejnykrok oznaczałwięcej kolców kaktusa w moich nogach, to jednak komfort przebywania wśród tej scenerii był mizerny. Tużprzed drugą w nocy Subeeuniósł nad głową pięść, co oznaczało "stop". Trzy godziny nieustannego marszurozgrzały mnie dotego stopnia,że nie trząsłem się zzimna,ale jednaknoc była bardzochłodna. Z mojego liczenia kroków wynikało, że jesteśmy50 metrówod naszego punktu zbornego, toteż podniosłem dooczu lornetkę i rozejrzałem siępo okolicy, szukając kumpli. Zgodnie z rozkazem DougaBoba, gdy wszyscy dotrą do umówionego miejsca, mają wypuścić"muchy". Te wielkości pudełka od zapałek, działające na podczerwieńświece migające dwie sekundy światłem widzialnymtylko za pomocąnoktowizorów. "Muchy" pozwalały nam dostrzec się wzajemnie bezujawniania naszych pozycji wrogowi. - Dobry wieczór, chłopcy - rozległ się szept Douga. Zauważyłemteż ztej strony, mniej więcej osiem stóp od mojego karabinu, migoczące ciepłe, białe światło. Naliczyłem jeszcze trzy takie światełka i wytężyłemwzrok, abyrozróżnić twarze: jeden to Gary, partner Douga, oraz drużyna numer 2 - Fishi Matt. Wyglądało, że dotarliśmy jako pierwsi,a resztajeszcze była w drodze. - Usiądź, chyba jest spokojnie. Doug Bob wskazał na zachód, na coś, co było oddalone ojakieś250 jardówi w tym świetle wyglądało jak kolejne skalne wyniesienie. Popatrzyłem przez noktowizor izobaczyłem, że jest tostare ranczoz resztkami zagrody itrzema małymi budynkami. - A gdzie szlak? - spytałem, wyciągając z nogi kilka kolców kaktusa. Handlarze narkotyków zatrzymywali się tu, podobno, aby odpocząć przed dalszą podróżą na północ. - Stoisz na nim - usłyszałem odpowiedź. Odsunąłem się na bok, w błoto, i stanąłem obok Douga i resztychłopaków. - Posiedzimy tu i poczekamy nahandlarzy. Potem uderzymy. Zgodnie z planem to uderzenie powinno wyglądaćjak standardowawojskowa zasadzka w kształcie litery "L". Doug Bobi Gary mieli osaczyćczoło karawany, uniemożliwiając ucieczkę, a naszym zadaniembyło ustawić się wzdłuż karawany i poczekać, aż dotrze dozałamania. 192Zimny strzał litery "L". Wtedyzamierzaliśmy poinformować ich po hiszpańsku, kimjesteśmy, i przystąpić do ataku. Agenci służb nadgranicznych nie napracują się zbytnio przy aresztowaniach albo rewizji. Posługują się pojęciem prawdopodobieństwawiny, co zresztąDoug powtarzał nam wielokrotnie. - Znalezienie się pośrodku pustyni z paczką narkotyków jest dlanas prawdopodobną winą zupełnie wystarczającą, aby dokonać aresztowania. Wodróżnieniu od starannie opracowanych rozkazów operacyjnychdotyczących przeszukań odbytu, do których przywykłem,służby nadgraniczne pracowały w staroświecki sposób - na wyczucie. Dwie godzinypóźniej zimnostało się jużprzejmujące. Trząsłem siętak, iż myślałem,że nie wytrzymam do rana. Lekka bielizna zpolipropylenu icienkie ponchookazały się bezużyteczne jako ochrona przedchłodem. Próbowałem jużw myślach grać w rozmaite gry, przypominaćsobie ciepłe miejsca, wykonywać izometrycznećwiczenia, abyrozgrzać mięśnie,i zawstydzaćsiebie, że zachowujęsię jak szczeniak. Jednak sprawa robiła siępoważna. Hipotermia tłumi zdolności ruchowe i przytępia racjonalne myślenie. Najpierw robi ci się zimno, gdy idziesz, ponieważ ciało zaczynawykorzystywać resztki metabolizmu. Po chwili narzucasz poncho na ramiona, aby zatrzymać ulatniające się ciepło. Kiedy i to już nie skutkuje,owijasz się szczelnie ponchem i zawiązujesz jego poły - wszystko, abyzatrzymać ciepło. A wreszcienaciągasz je na głowę, redukując swojązdolność słyszenia, aleza tozachowując zdolność rozumowania. Gdy i to już dłużej nieskutkuje, sięgasz doplecaka po jedzenie,którezapakowałeś, a które ma być źródłem energii. Przekąska to jakbyolbrzymia kłoda, która ma się tlićprzez długi czas, natomiastdeserto podpałka, od której zajmuje się paliwo w twoim żołądku i przywracaciepło w kończynach oraz w palcach u rąk i nóg. Aż wreszcie,gdyjedzenie zostało zjedzonei nic już nie pomaga, to tylko się trzęsiesz