Upokorzenie smakuje tak samo w ustach każdego człowieka.
Pierwszy Gyrgon zamilkł i zapadła ogłuszająca cisza. Zbliżył się na wyciągnięcie ręki do kolistych drzwi i znów się odwrócił ku Nith Sahorowi. - Z nas wszystkich ty jeden, bracie, nie pożywiałeś się z czaszki Annona Ashery. Masz wyrzuty sumienia? - Wyrzuty sumienia i przeczucia, złe przeczucia - odparł Nith Sahor. Nim skończył mówić, pierwszy Gyrgon się odwrócił. Zaśmiał się, jakby przekazując w ten sposób jakąś wieść stojącym po jego bokach towarzyszom. Patrząc na drzwi, wsunął Pierścień Pięciu Smoków na obciągnięty metalową siatką palec. - To wielka chwila w historii V’ornnów - zaczął pierwszy Gyrgon. Zgiął palec, przysunął pierścień do umieszczonego pośrodku wrót okrągłego medalionu i zawahał się. - Legenda głosi, że pierścień ten pasuje do paszczy Świętego Smoka - odezwał się Nith Sahor. - Legendy! - parsknął pierwszy Gyrgon. - Jesteśmy naukowcami czy jedzącymi ziemię dzikusami? - To jeszcze należałoby rozstrzygnąć - rzekł Nith Sahor tak cicho, że nikt go nie usłyszał. A gdyby nawet jego słowa dotarły do uszu Gyrgonów, i tak by ich nie zrozumieli, bo wypowiedział je w Starej Mowie Ramahan. Pierwszy Gyrgon przytknął pierścień do wyrzeźbionej dziwacznej istoty. Pierścień - jak ostatni kawałek układanki - doskonale pasował do otwartej paszczy. Przez chwilę nic się nie działo. Potem dało się słyszeć kliknięcie i medalion zaczął się obracać zgodnie z ruchem wskazówek zegara. - Ach, tak - rzekł pierwszy Gyrgon. - Otwierają się - dodał drugi. - Wreszcie zdobędziemy to, czego chcemy - dorzucił trzeci. Medalion dalej się obracał i pierwszy Gyrgon chciał wyjąć pierścień z paszczy wyrzeźbionego Smoka. Okazało się to niemożliwe, więc spróbował zdjąć pierścień z palca. Nie udało się. Jego dłoń wykręcała się wraz z obracającym się medalionem. Usiłował nadal wykręcać rękę, ale wkrótce osiągnął granicę swojej giętkości. Gdyby miał więcej czasu, mógłby spowodować przepływ strumienia jonów wystarczająco silny, żeby się uwolnić z tej pułapki. Jednak być może i jony na nic by się nie zdały. Tak czy owak, miał za mało czasu. Trzasnął palec, potem złamał się nadgarstek, rozerwał się łokieć, puścił staw barkowy. Pierwszy Gyrgon osunął się na kolana, kurczowo zaciskając zdrową dłoń na poharatanej ręce. Drugi Gyrgon pospieszył ku niemu, lecz zatrzymał się o krok od niego, bo pierwszy Gyrgon odrzucił głowę do tyłu. Coś się działo. Pieczarę wypełniło ciche buczenie, odbijając się echem od kamiennych ścian. - Ten niedopuszczalny atak na v’ornnańska matrix powinien natychmiast ustać - oznajmił trzeci Gyrgon. Powiedziawszy to, uniósł ramię. Od czubków palców popłynął zielony płomień, splatając się z metalową siatką rękawicy. Płomień rósł i wysunął zimny ognisty jęzor wprost ku centrum medalionu. Dosięgnął celu z hukiem gromu, lecz był to jedyny efekt. Trzeci Gyrgon zesztywniał, bulgocący okrzyk uwiązł mu w gardle, przeszyło go bowiem jego własne jonowe ostrze. Pierwszy Gyrgon dygotał teraz, niczym w łapach ogromnej niewidzialnej bestii. - Chodź tu, bracie - odezwał się drugi Gyrgon. - Musimy po móc Nith Kijlllnowi. Nith Sahor nawet nie drgnął. Patrzył, jak eksploduje hełm Nith Kijlllna, a drugi Gyrgon dostaje rykoszetem. Nie poruszył się, kiedy gorejące odłamki metalu i kości uderzyły o jego precyzyjnie wymodelowany pancerz ani kiedy przepaliły się v’ornnańskie lampy. Trzej jego bracia nie żyli, lecz on się nie ruszał. Czekał. Po jakimś czasie wielkie okrągłe bazaltowe drzwi wsunęły się do połowy w niszę. Wiedział, że wewnątrz było wszystko, o czym marzył - spełnienie pragnień jego serca i umysłu. A przecież jakiś prastary instynkt kazał mu stać w miejscu. Prawdę mówiąc, ledwo oddychał, bo wkrótce wyczuł czyjąś obecność tuż za uchylonymi drzwiami. Czuł jej moc, której nie potrafili wyczuć bracia Gyrgoni. Należało się tego spodziewać, biorąc pod uwagę charakter jego badań. Ale i tak uznał, że jest nieprzygotowany. Zdawało mu się, że widzi wpatrujące się w niego złowrogo oczy: analizowały go drobiazgowo, pożywiały się chciwie jego myślami, wyśmiewały z jego niemocy. Oczy w mroku, wąskie źrenice zielone jak nefryt, nadnaturalnie inteligentne. Narządy zmysłów, które Nith Sahor nazwał oczami wyłącznie dlatego, że nie znał słów, by je właściwie określić. Nith Sahor poczuł, jak po jego kręgosłupie wędruje osobliwe i nieprzyjemne mrowienie. Wyprowadziło go to z równowagi, zakłóciło jego procesy myślowe. Nith Sahor nigdy wcześniej nie odczuwał strachu, lecz słyszał opis tego uczucia w setkach języków, czytał jego definicje w tysiącach tekstów. Rozumowo, a może instynktownie wiedział więc, że właśnie tego uczucia teraz doznaje. Kiedy tak patrzył, coś błyskawicznie wyskoczyło zza drzwi. Nie widział tego wyraźnie w półmroku, lecz dostrzegał, jak kieruje się ku medalionowi i rzeźbionej paszczy Hagoshrin. Czubek tego czegoś owinął się wokół złamanego palca Nith Kijlllna. Z suchym trzaskiem palec oderwał się od dłoni i został wysunięty z Pierścienia Pięciu Smoków. Upadł na kamienną posadzkę, obok dymiących zwłok Nith Kijlllna. Potem to coś błyskawicznie umknęło w mrok Skarbnicy, drzwi się zasunęły, zatrzasnęły z ogłuszającym hukiem. Przeraźliwe dudnienie wstrząsnęło litą skałą pod pałacem. Nith Sahor wreszcie wyszedł z mroku. Wpatrywał się bacznie w medalion, ale nie zbliżył się do niego. Widniał tam zwinięty smok - Seelin, Święty Smok Przemiany, a w jego paszczy tkwił czerwono-nefrytowy pierścień kundalańskiej bogini Miiny