Upokorzenie smakuje tak samo w ustach każdego człowieka.
Nie mogli pozostać na lotnisku, gdzie zostaliby wybici bez litości. Bałaszow nakazał kierowcy przyspieszyć, bo chciał jak najprędzej oddalić się od lotniska. Spocił się, gdy sobie przypomniał, że to on wydał rozkaz zmniejszenia liczby wartowników na jego obrzeżu. Może przełożeni zapomną o tym po zamieszaniu, jakie przyniosło dzisiejsze popołudnie. Nie był zbyt pewien, czy uda mu się wykazać, że jest kompetentnym dowódcą, gdy stanie przed komisją śledczą. Wzięli ostry zakręt i musieli zwolnić. Rozległ się stłumiony wybuch i ciężarówka lekko zboczyła z kursu. Bałaszow rozejrzał się wkoło zaniepokojony i zwrócił się do kierowcy: - Jedźmy stąd. Jak najszybciej! Buntym wstrząsnął dreszcz, najwyraźniej opady deszczu unieszkodliwiły większość ładunków. Usłyszał za sobą jakiś hałas i odwrócił się błyskawicznie. To Ted Donnell zeskoczył ze skały lądując obok niego. - Boże, Bunty, jesteśmy w kropce. - Nie widziałeś jeszcze pułkownika Stronga, co? - Nie, tylko jego robotę w oddali. Wygląda, jakby rozbił cały ten cyrk w drobny mak. Jak sądzisz, długo potrwa, zanim pojawią się posiłki? - Wolałbym tu nie być, by się o tym przekonać. - Ja tak samo. Bunty nakazał Tedowi podążać za sobą i zaczęli wspinać się po zboczu. Przy sośnie, którą oznakował, kiedy po raz pierwszy penetrowali teren tydzień temu, ruszyli w stronę drogi. Posuwali się ostrożnie sprawdzając, czy przed nimi nikogo nie ma. Doszedł ich huk kolejnego wybuchu. Kiedy dotarli do drogi, robiło się już ciemno i widoczność była słaba. Mieli nadzieję, że mimo tego nie będą musieli długo przebywać na tak odsłoniętym terenie. Siva Singh pobiegł w stronę tego, co zostało z jego banku. Przyjechał sam, pędził na złamanie karku, ubrany jedynie w szorty i bawełnianą koszulkę - po raz pierwszy zapomniał o swej obsesji nienagannego ubioru. Zauważył ze zgrozą, że wszędzie na ulicy walają się banknoty. Wbiegł po schodach i oniemiał widząc ledwo trzymające się na zawiasach drzwi sejfu. Powoli ruszył w jego stronę modląc się, by brakowało w nim jedynie pieniędzy, ale jego najgorsze obawy potwierdziły się, gdy ujrzał puste skrytki depozytowe porozrzucane na podłodze. Pobiegł do najbliższego telefonu. - Generał Worotnikow? Tu Singh... Tak, wiem, że ma pan poważniejsze problemy... Zbiorniki paliwa... Wszystkie zniszczone? Wprost trudno uwierzyć. Atakują lotnisko? To chyba Rodezyjczycy... Co gorsza zaatakowali też bank. Tak, zabrali wszystkie dokumenty. Musieli doskonale wiedzieć, o co im chodzi. Tak, umowy zniknęły. Pańscy żołnierze powinni tu być, ale zamiast tego pojechali do składu paliw. Panie generale... Połączenie zostało przerwane. Omijając porozrzucane wszędzie meble i kawałki gruzu Singh wrócił do sejfu. Kawałek tynku spadł mu z sufitu na głowę. Może się pomylił; może niektóre skrytki zostały nie ruszone. Szperał wśród gruzu, ale każda skrytka, jaką znalazł, miała odstrzelony zamek. Omijając przeszkody wrócił do głównego wejścia. Pomimo deszczu dostrzegł wielkie czarne chmury unoszące się znad składu paliw. Jeszcze godzinę temu odpoczywał sobie w domu, zupełnie spokojny o swoją przyszłość. Teraz wszystko się zmieniło. Z radia w jeepie dobiegały gorączkowe meldunki. Słychać było krzyki rannych; nagle zdał sobie sprawę, że te odgłosy nie dobiegają ze składu paliw, lecz z lotniska. Pobiegł z powrotem do mercedesa i jak najszybciej popędził do domu. Jeżeli naprawdę są tu już siły inwazyjne, to uznają go za prywatnego obywatela, a nie poplecznika ZANU i wojsk ZSRR. I nic nie zmusi go dzisiaj do ponownego opuszczenia domu. Fernandez siedział w hotelowym barze i trzęsącymi się rękoma wychylał kieliszek czystej brandy. Właśnie wrócił ze sklepu, który wynajmował panu Brandowi. Nietrudno było odgadnąć, co tam przechowywano; znalazł również ślady ludzkiej obecności. Za każdym razem, gdy rozlegał się w oddali nowy wybuch, Fernandez trząsł się cały, rozlewając brandy; pewności siebie dodawał mu chłód pistoletu berretta zatkniętego za pasek. Miał tylko jedno wyjście - jak najszybciej wynieść się z miasta. Wstał i sięgnął po kluczyki od samochodu. Gdy miał je już w ręku, ruszył do wyjścia. Zamarł, gdy zobaczył, kto zbliża się ku niemu. Iwan otrzymał od generała Worotnikowa rozkaz aresztowania właściciela hotelu. Generał wykrzyczał ten rozkaz przez telefon dając mu jasno do zrozumienia, że ma poddać Portugalczyka torturom, aż będzie kwiczeć jak zarzynana świnia. Iwan nie znosił tortur, więc chociaż nie lubił Fernandeza, niechętnie wysłuchał tego rozkazu; oczywiście nie dał tego odczuć Worotnikowowi. Hotel „Beira” był opustoszały. Zaparkował samochód i wszedł do środka wpadając od razu na Fernandeza, który właśnie wychodził i nie sprawiał wrażenia zadowolonego z tego spotkania