They seem to make lots of good flash cms templates that has animation and sound.
Linki

an image

Upokorzenie smakuje tak samo w ustach każdego człowieka.

Gdyby nie dziadek, pewnie teraz śpiewaliby o niej pieśni i składali kwiaty na jej grobie w każdą Wielkanoc. Connor uśmiechnął się. — Może dojdziemy i do tego, panie O'Rourke. Jestem pewien — niech spoczywa w spokoju — że po tak długim czasie rok czy dwa nie zrobią jej specjalnej różnicy. Pańska matka nie stanowi dla mnie problemu, natomiast pan — wręcz przeciwnie. Co mamy z panem zrobić? — Mógłby pan pozwolić mi zrobić coś ważnego dla Irlandii — warknął O'Rourke. — Chce pan broń od Niemców czy nie? Connor pochylił się w przód i rzucił na O'Rourke'a gniewne spojrzenie. 112 — Nie używaj w stosunku do mnie tego tonu, młodzieńcze! Nic o tobie nie wiem. Może jesteś tym, za kogo się podajesz, ale niech cię Bóg ma w swej opiece, jeśli tak nie jest. Nie mam zamiaru nawet myśleć o kupowaniu broni za twoim pośrednictwem, dopóki się nie przekonam, że mogę ci zaufać. — Przykro mi, że nie mam żadnych referencji — mruknął zgryźliwie O'Rourke. Uwaga ta rozbawiła Connora. — Ależ masz! — uśmiechnął się. — Od Dużego Patricka — tego, co ostrzegał cię jakiś miesiąc temu, żebyś trzymał się z dala od pewnego pubu i który przyprowadził cię tu dziś wieczorem. Duży Patrick bardzo cię ceni. Uważa, że jesteś ósmym cudem świata. Wychwalał cię bardzo. A niewielu mamy twardzieli nad Patricka. Ufam jego sądom. Connor wstał i podszedł do pustego kominka. Wpatrywał się weń przez dłuższą chwilę, jakby pogrążony w rozwiązywaniu poważnego arytmetycznego zadania. W końcu obrócił się do O'Rour-ke'a. — Powiem panu, co zrobimy. Mówił pan, że statek odpływa z Dublina jutro o ósmej wieczorem? O'Rourke wskazał na zegar nad kominkiem. — Dziś wieczorem — poprawił. — Jest druga w nocy. — Dziś wieczorem — zgodził się Connor. — Pański statek płynie do Glasgow, prawda? — Tak. — No dobrze. Czy nie zechciałby pan przewieźć dla mnie pewnej paczki do Glasgow? — Zgoda, dlaczego nie. — Będę musiał załatwić kilka spraw — powiedział Connor. — Ktoś z paczką będzie na pana czekał na starym nabrzeżu zwanym McDermott's Wharf. Zna je pan? — Tak, znam. O której? — Powiedzmy o szóstej wieczór. Człowiek ten da panu wskazówki, gdzie w Glasgow należy przekazać pakunek. — Popatrzył na O'Rourke'a sponad szkieł okularów, unosząc brwi. — Zdaje sobie pan sprawę, że to misja całkowicie tajna? O tej paczce nie wolno nikomu powiedzieć. — Rozumiem — stwierdził O'Rourke. 113 — Świetnie — powiedział Connor. — Wielką szkodą byłoby, gdyby zdarzył się jakiś wypadek — na przykład podobny do tego, w którym zginęła pańska matka. Bo nie będzie to taka zwyczajna paczka, panie O'Rourke. Jeśli złapią pana z tą paczką, może pan spędzić resztę życia w brytyjskim więzieniu. To znaczy, jeśli oni pana z nią przyłapią. Natomiast jeśli my pana przyłapiemy, resztą pańskiego życia nie warto nawet zaprzątać sobie umysłu. VII. WYMIANY Klientelę baru „Springfield" wczesnym wieczorem stanowili głównie dokerzy. O'Rourke kupił kufel mocnego piwa. Rozejrzał się po barze, szukając człowieka od Mallory'ego. Następnie wyszedł wolnym krokiem i skierował się ku Paisley Road. Na rogu zatrzymał się, by zapalić papierosa. Kącikiem oka zauważył dwóch mężczyzn w robociarskich ubraniach, podążających jego śladem. Wyglądali na lekko zawianych: prowadzili głośną rozmowę i zataczali się trochę. Jeden z nich miał przy pasku przywieszony duży hak do pasów, jakie noszą tragarze. A więc było ich dwóch. O'Rourke szedł dalej. Trzymał się Paisley Road, gdzie napotkał wreszcie budkę telefoniczną. Wszedł do środka i sprawdził jej numer. Zgadzał się z tym, który otrzymał w Dublinie. Spojrzał na zegarek. Miał sporo czasu. Czekał więc udając, że rozmawia i niedostrzegalnie przyciskał widełki telefonu. Przez szybę budki widział dwóch ludzi Mallory'ego. Zatrzymali się w sporej odległości. Jeden z nich kupił gazetę i obaj przeglądali z pasją jej ostatnią stronę. Pewnie wyniki wyścigów konnych. Zadzwonił telefon. O'Rourke zdjął rękę z widełek. Jakiś głos zapytał: — Czy są wiadomości dla pana Greya? — O'Rourke ledwie powstrzymał się od śmiechu; zabawna była procedura narzucona przez ludzi z Dublina. Było w niej coś bardzo melodramatycz-nego, jak z książki dla podrastających chłopaków. 114 — Mam dla niego przesyłkę — odpowiedział. — Od pana Greena. — Czy masz ją przy sobie? — Tak. — Wyjdź z budki i cofnij się wzdłuż Paisley Road na wschód, w kierunku doków Kingston. Rozumiesz? — Tak. W telefonie rozległ się dźwięk odkładanej słuchawki. Połączenie zostało przerwane. O'Rourke opuścił budkę. Przeszedł na drugą stronę ulicy i skierował się na wschód, zgodnie z udzieloną instrukcją. Ludzie Mal-lory'ego, po drugiej stronie ulicy, rozdzielili się. Jeden szedł na wschód dobre sto jardów przed Irlandczykiem. Drugi kręcił się koło przystanku tramwajowego. Człowiek przy przystanku udawał, że pasjonuje go czytanie gazety, kiedy O'Rourke mijał go na chodniku. Zauważył jednak, że ktoś inny śledzi Irlandczyka od momentu, kiedy ten wyszedł z budki telefonicznej. Potężny mężczyzna w czapce i szaliku zarzuconym na koszulę ze stójką wyłonił się z bramy naprzeciw budki i szedł za O'Rourkem utrzymując dystans pięćdziesięciu jardów. Człowiek na przystanku pozwolił, by O'Rourke i śledzący go mężczyzna przeszli obok