They seem to make lots of good flash cms templates that has animation and sound.
Linki

an image

Upokorzenie smakuje tak samo w ustach każdego człowieka.

- Ale dlaczego to zrobił? - napisał Budd. - Ktoś go wynajął? - zapytał Potter. LeBow skinął głową. - No jasne. - Kimkolwiek był zleceniodawca - rzekł Potter - zapłacił mu górę pieniędzy. Dużo więcej niż pięćdziesiąt tysięcy. Dlatego nie przyszło mu do głowy żądać od nas forsy. Był już bogaty. Henry, połącz się z bazą danych Corporation Trust i znajdź mi dokumenty banku. LeBow wyszedł z bazy Mead i po chwili przewijał na ekranie statut, regulamin wewnętrzny i kartotekę zabezpieczeń banku. - Dobrze tego pilnują, więc dostęp do informacji jest ograniczony. Wiemy jednak, że członkowie zarządu są też w radzie nadzorczej. Proszę: Clifton Burbank, Stanley L. Poole, Cynthia G. Grolsch, Herman Gallagher. Kody pocztowe wskazują na okolice Wichity. Burbank i Gallagher mieszkają w samym mieście. Poole mieszka w Auguście. Pani Grolsch w Derby. Potterowi nazwiska nic nie mówiły, ale każda z tych osób mogła mieć związek z Handym. Równie dobrze mogła to być winna malwersacji kasjerka, wyrzucony z banku były pracownik czy odtrącona kochanka dyrektora. Arthur Potter wołał mieć jednak za dużo możliwości, niż nie mieć żadnej. - Charlie, jakie hotele są w pobliżu automatu, z którego pan X dzwonił do Teda Franklina? W Towsend. - Cholera, dużo. Co najmniej cztery czy pięć. Holiday Inn, jakaś Ramada. Chyba Hilton i jakiś mały, miejscowy. Towsend Motor Lodge. Może jeszcze jeden albo dwa. Potter polecił Tobe’emu i ten zaczął dzwonić. - Sprawdź, czy w tych hotelach meldował się dzisiaj którykolwiek z szefów banku albo ktoś z miast, w których mieszkają. Po pięciu minutach mieli odpowiedź. Tobe pstryknął palcami. Wszyscy z wyjątkiem Melanie spojrzeli na niego. - Zameldował się ktoś z Derby. Tam mieszka Cynthia Grolsch. - Zbyt grubymi nićmi szyte na zbieg okoliczności - mruknął Potter, biorąc telefon. Przedstawiwszy się, rozmawiał chwilę z recepcjonistą. Wreszcie pokręcił ze smutkiem głową. - W którym pokoju? Zanotował na kartce: „Holiday Inn, pokój 611”. - Nie. Proszę też nie informować o moim telefonie - powiedział do recepcjonisty. Odłożył słuchawkę i stuknął w notatkę. - Być może to jest nasz Judasz. Chodźmy z nim pogadać, Charlie. Melanie zerknęła na kartkę. Jej twarz znieruchomiała. - Kto? Kto to jest? - Oczy jej zapłonęły. Wstała raptownie, zdjęła z wieszaka skórzaną kurtkę. - Niech się tym zajmą - powiedziała Angie. Melanie spojrzała na Pottera błyszczącymi oczyma. - Kto to jest? - napisała jeszcze raz. - Proszę. - Potter ujął ją za ramiona. - Nie chcę, żeby coś ci się stało. Pokiwała wolno głową, ściągając kurtkę i zarzucając ją na ramię. Wyglądała jak letniczka z lat trzydziestych. - Henry, Angie, Tobe - rzekł Potter - zostańcie tutaj. Handy wie o Melanie. Może wrócić. - Zwrócił się do dziewczyny: - Niedługo będę z powrotem. - Szybkim krokiem podszedł do drzwi. - Chodź, Charlie. Po ich wyjściu Melanie uśmiechnęła się do pozostałych agentów. - Herbaty? Kawy? - wystukała. - Ja dziękuję - rzekł Tobe. - Ja też. Może chce pani postawić pasjansa? - LeBow włączył grę. Pokręciła głową. - Nie, wezmę prysznic. To był długi dzień. - Racja. Melanie zniknęła i kilka minut później dobiegł ich z łazienki szum wody. Angie zaczęła pracować nad raportem z przebiegu akcji, a Tobe włączył na laptopie „Doom II” i zaczął grać. Po kwadransie rozwaliła go armia obcych. Agent wstał i przeciągnął się. Zajrzał Henry’emu przez ramię, rzucił uwagę na temat damy kier, której nikt nie brał zbyt chętnie, a potem zaczął chodzić po pokoju. Zerknął na niską komodę, na której położył kluczyki do służbowego samochodu. Nie było ich. Podszedł do frontowych drzwi i spojrzał na pustą ulicę. Zastanawiał się, po co Potter i Budd pojechali do Holiday Inn dwoma samochodami. Jednak żądza krwi okazała się silniejsza, przestał więc zaprzątać sobie głowę głupstwami i wrócił do komputera, żeby wywalczyć sobie drogę ucieczki z fortecy Doom. 2.35 W Holiday Inn była dziś Noc Hawajska. Z głośników sączyły się dźwięki stalowej gitary, a na szyjach nocnej obsługi hotelowej kołysały się wątłe lei z plastiku. Agent Arthur Potter i kapitan Charles Budd przeszli między dwiema sztucznymi palmami, a potem ruszyli windą na szóste piętro. Dla odmiany to Budd wydawał się teraz absolutnie pewny siebie; Potter z kolei zdradzał oznaki niepokoju. Ostatni nalot, w jakim agent brał udział, był związany z aresztowaniem sprawcy, który miał wówczas na sobie bogato zdobiony turkusowy garnitur i srebrną, kwiecistą koszulę z poliestru, czyli musiało to być około roku 1977. Przypomniał sobie, że nie wolno mu stać bezpośrednio przed drzwiami. Co jeszcze? Pocieszał go widok Budda, który miał na pasie błyszczący futerał z czarnej skóry z kajdankami. Sam Potter nigdy nie skuł prawdziwego podejrzanego - tylko ochotników podczas ćwiczeń z akcji odbijania zakładników dawno temu w Quantico. - Tym razem ustąpię ci pola, Charlie. Budd uniósł w zdumieniu brwi. - W porządku, Arthurze. - Ale będę cię osłaniał. - Aha. Świetnie. Obaj wyciągnęli z kabur broń. Potter przeładował pistolet - drugi raz w ciągu jednej nocy, trzy lata po ostatniej akcji, podczas której wprowadził pocisk do komory z poważnym zamiarem użycia broni. Zatrzymali się pod pokojem 611, wymieniając krótkie spojrzenie. Negocjator skinął głową. Budd zastukał. Delikatne puk-puk. - Tak? - zawołał z pokoju szorstki głos. - Kto tam? - Charlie Budd. Może pan otworzyć? Znalazłem coś ciekawego. - Charlie? O co chodzi? Szczęknął otwierany zamek i zadzwonił łańcuch. Uchyliwszy drzwi, Roland Marks ujrzał wycelowane w siebie lufy dwóch identycznych pistoletów automatycznych: jeden był nieruchomy, drugi lekko drżał, lecz obydwa były odbezpieczone. - Tak, Cynthia jest dyrektorem kasy. To stanowisko nominalne. W rzeczywistości ja podejmuję decyzje. Zachowaliśmy jej panieńskie nazwisko. Nie jest niczemu winna. Zastępca prokuratora stanowego mógł sobie twierdzić, co chciał, ale i tak o losie jego żony zdecydują dopiero sędziowie i przysięgli. Obyło się bez kpiących uwag. Marks był teraz poważny. Miał zaczerwienione, wilgotne oczy, a Potter, czując tylko pogardę, bez kłopotu wytrzymał jego spojrzenie. Przeczytali prokuratorowi jego prawa. Marks miał świadomość, że to koniec. Postanowił więc współpracować. Jego zeznanie nagrywali na tym samym magnetofonie, który wcześniej wcisnął Buddowi. - Co dokładnie robiłeś w kasie oszczędnościowo-kredytowej? - zapytał Potter