Upokorzenie smakuje tak samo w ustach każdego człowieka.
Był śmieszny. Freja, podobnie jak wszystkie kobiety, bardzo była wrażliwa na zewnętrzną śmieszność. — No nie; co to to nie… — Nie potrafiła się opanować. Zaniosła się śmiechem, jasnym, nerwowym śmiechem, do którego przyłączył się nagle Heemskirk w chrapliwym wybuchu: „Ha, ha, ha!”… W korytarzu rozległy się głosy i kroki i Jasper pojawił się w towarzystwie Nelsona. Staruszek spojrzał z uznaniem na córkę; lubił widzieć porucznika wprawionego w dobry humor. I zawtórował również przyjaznym śmiechem. — No, poruczniku, zabierajmy się do obiadu! — rzekł, zacierając wesoło ręce. Jasper podszedł wprost do balustrady. Niebo usiane było gwiazdami, a granatowa, aksamitna noc powlekła zatokę gęstą czernią, w której światła kotwiczne brygu i kanonierki połyskiwały czerwono, niby zawieszone iskry. „Następnym razem — kiedy światło kotwiczne błyśnie tam w dole, będę czekał na nią na pokładzie… I przyjdzie, i powie mi; oto jestem” — myślał Jasper; a serce zdawało się rosnąć mu w piersi i nabrzmiewać takim bezmiarem szczęścia, że omal krzyk mu się z ust nie wydarł. Wiatr ucichł. Ani jeden liść nie poruszył się w dole pod Jasperem i nawet morze było tylko cichym, nie żalącym się cieniem. Hen, daleko, na bezchmurnym niebie, blada błyskawica, upalna błyskawica zwrotników, igrała drżąco pośród niskich gwiazd w krótkich, nikłych błyskach, związanych tajemniczym następstwem — niby niezrozumiałe sygnały z jakiejś odległej planety. Obiad przeszedł szczęśliwie. Freja siedziała naprzeciw ojca, spokojna choć blada. Heemskirk udawał, że zwraca się tylko do Nelsona. Zachowanie Jaspera było wzorowe. Panował nad wzrokiem, pławiąc się w poczuciu bliskości Frei, jak ludzie pławią się w słońcu, nie patrząc na niebo. A wkrótce po obiedzie oświadczył, pamiętny na otrzymane wskazówki, że czas mu już wracać na pokład. Heemskirk nie podniósł oczu. Siedział w bujającym fotelu i, zaciągając się cygarem, zdawał się obmyślać cierpko jakiś ohydny wybuch. Tak się przynajmniej zdawało Frei. Stary Nelson rzekł do Jaspera: — Przejdę się z panem. Pod koniec obiadu rozpoczął zawodową rozmowę o niebezpieczeństwach czyhających wzdłuż wybrzeży Nowej Gwinei i miał ochotę opowiedzieć Jasperowi jakąś swoją przygodę z „tych tam” okolic. Jasper był takim dobrym słuchaczem! Freja zrobiła ruch, jak gdyby im chciała towarzyszyć, ale ojciec zmarszczył się, potrząsnął głową i skinął znacząco w stronę nieruchomego Heemskirka, który, wysunąwszy wargi, wydmuchiwał dym ze zmrużonymi oczami. Nie można zostawić porucznika samego. Jeszcze się obrazi. Freja usłuchała tych znaków. „Może to i lepiej, że zostanę” — myślała. Kobiety nie są w ogóle skłonne do zastanawiania się nad swoimi postępkami, a jeszcze mniej do ich potępienia. Skomplikowane niedorzeczności mężczyzn wpłynęły decydująco na niewieścią etykę. Jednak spojrzawszy na Heemskirka, Freja uczuła żal a nawet wyrzuty sumienia. Gruby jego tułów, spoczywający nieruchomo, nasuwał pojęcie obżarstwa, lecz w rzeczywistości porucznik zjadł bardzo mało. Dużo za to wypił. Mięsiste końce jego wielkich, brzydkich uszu o głęboko pofałdowanych brzegach były purpurowe. Paliły się wprost płomieniem w sąsiedztwie płaskich i wybladłych policzków. Długi czas nie podnosił ciężkich, brunatnych powiek. Czuć się zdanym na łaskę i niełaskę takiej kreatury było poniżające; i Freja, która koniec końców zawsze umiała zdobyć się na szczerość wobec samej siebie, pomyślała z żalem; „Ach, czemuż nie postępowałam z tatusiem otwarcie od samego początku! Ale cóżby mnie wtedy za niemożliwe życie czekało!” — Tak. Mężczyźni bywają niedorzeczni w przeróżny sposób; miły, jak Jasper; niemożliwy, jak jej ojciec; to znów ohydny, jak ta smutna postać, rozciągnięta w fotelu. Czy dałoby się przemówić mu do rozsądku? A może to zbyteczne? „Ach, nie mogę się zdobyć na odezwanie się do niego!” myślała. A gdy Heemskirk, wciąż na nią nie patrząc, jął gasić stanowczym ruchem na wpół wypalone cygaro, przyciskając je do tacy z kawą, zaniepokojona Freja przysunęła się do pianina, otwarła je w najwyższym pośpiechu i uderzyła o klawisze, nim jeszcze zdołała usiąść. Hałaśliwy, mętny rezonans wypełnił w mgnieniu oka i werandę i całą drewnianą willę nie wysłaną dywanami i wzniesioną na słupach. A jednak poprzez te dźwięki Freja słyszała i czuła na podłodze ciężkie, skradające się kroki porucznika, chodzącego tam i na powrót za jej plecami. Nie był właściwie pijany, ale czuł się dostatecznie podnieconym, aby podszepty rozgorączkowanej wyobraźni uznać za wykonalne, a nawet pełne zręczności; wspaniałej, bezwzględnej zręczności. Freja, świadoma tego, że Heemskirk stoi tuż na nią, grała wciąż, nie odwracając głowy. Grała z werwą i rozmachem jakiś burzliwy utwór, lecz posłyszawszy głos Heemskirka, zlodowaciała do szpiku kości. Głos zmroził ją, nie zaś słowa. Bezczelna poufałość tonu przeraziła ją do tego stopnia, że nie mogła na razie zrozumieć, co Heemskirk do niej mówi. Przy tym wymawiał słowa bardzo niewyraźnie. — Podejrzewałem… Naturalnie, że podejrzewałem panią o różne sprawki. Nie jestem dzieckiem. Ale między podejrzeniami a naocznym dowodem — naocznym, rozumie pani — jest jeszcze olbrzymia różnica. Coś podobnego… Jakże! Przecież się nie jest z kamienia. A gdy mężczyzna tak był dręczony przez dziewczynę, jak ja przez panią, panno Frejo — na jawie i we śnie — to naturalnie, że… Ale ja jestem człowiekiem wytrawnym