Upokorzenie smakuje tak samo w ustach każdego człowieka.
Ponownie przeszli przez strych i wymieniwszy wiele gorączkowych, mrożących krew w żyłach uwag, znaleźli się w swoich pokojach i łóżkach. Teraz leżeli w ciszy, samotni, słuchając, jak pospieszne bicie ich serc i zegarów odmierza czas, pozostały do świtu. Cokolwiek planują, pomyślał Will, musimy zadziałać pierwsi. Nagle zapragnął, by balon powrócił, by czarownica odgadła, że zmyli jej znak i przyleciała ponownie, aby oznaczyć dach. Dlaczego? Dlatego. Uświadomił sobie, że wpatruje się w swój harcerski zestaw łuczniczy: wielki, przepiękny łuk i kołczan ze strzałami, wiszący na wschodniej ścianie sypialni. Przepraszam, tato, pomyślał i z uśmiechem zerwał się na nogi. Tym razem muszę wyjść sam. Nie chcę, żeby w ciągu najbliższych godzin, może dni, wróciła i zameldowała o nas. Zerwał ze ściany łuk i strzały, zawahał się, myśląc goraczkowo, po czym bezszelestnie podniósł okno i wyjrzał na zewnątrz. Nie ma potrzeby zdzierać sobie gardła, wystarczy mocno pomyśleć. Oni nie potrafią czytać w myślach. Wiem o tym. W przeciwnym razie nie posłaliby jej tutaj. I ona także tego nie umie, wyczuwa jednak ciepło ciała, jego temperaturę, zapach, podniecenie, toteż jeśli zacznę podskakiwać z uciechy, moja radość z tego, że ją przechytrzyłem wystarczy, aby ją przywołać. A potem... Czwarta rano, oznajmił senny kurant zegara gdzieś w innej, odległej krainie. Wiedźmo, pomyślał Will, wracaj. Wiedźmo, pomyślał głośniej, słysząc w uszach tętnienie krwi. Dach jest czysty, słyszysz? Wywołaliśmy własny deszcz! Musisz wrócić i oznaczyć go na nowo! Wiedźmo...? I Wiedźma poruszyła się. Poczuł, jak pod balonem przesuwa się ziemia. Dobra, Wiedźmo, no dalej, nie ma tu nikogo oprócz mnie, to tylko ja, bezimienny chłopiec. Nie potrafisz czytać w moich myślach, ale wiedz, że pluję na ciebie i krzyczę, że cię przechytrzyliśmy, a ty odbierasz moją radość, więc chodź tu, chodź, wyzywam cię! Musisz się odważyć. Wiele mil dalej rozległ się szmer zasysanego powietrza. Coś wielkiego uniosło się w górę. Rany koguta, pomyślał nagle Will, nie chcę, żeby wracała do tego domu. Ściskając w ręku broń zsunął się po ukrytej wśród bluszczu drabince i śmignął po mokrej trawie. Wiedźmo! Tutaj! Biegł naprzód, pozostawiając za sobą wyraźny ślad. Czuł się cudownie, swobodny jak zając, który napoczął nieznany, przepyszny, słodki i trujący korzeń, doprowadzający go do szaleństwa. Jego kolana unosiły się wysoko, podeszwy miażdżyły mokre liście. Jednym susem przeskoczył żywopłot, trzymając w dłoniach pęk zjeżonych strzał. W ustach czuł smak radości i lęku. Obejrzał się za siebie. Balon był bardzo blisko! Z każdym wdechem i wydechem przeskakiwał od drzewa do drzewa, od chmury do chmury. Dokąd właściwie biegnę? - pomyślał Will. Chwileczkę, dom Redmanów! Od lat nikt tam nie mieszka! Jeszcze tylko dwie przecznice! W nocnej ciszy rozległ się miękki szelest kroków na zasypanych liśćmi trawnikach. Odpowiedział mu znacznie głośniejszy szmer istoty na niebie. Księżycowy śnieg pokrywał cały świat, gwiazdy migotały w czarnej otchłani. Po chwili zatrzymał się gwałtownie przed domem Redmanów. Płuca paliły go niczym pochodnie, gdy przygryzając do krwi wargę wykrzyknął bezdźwięcznie: Tutaj! To mój dom! Poczuł, jak wielka rzeka na niebie zmienia gwałtownie swoje koryto. Doskonale, pomyślał. Jego dłoń przekręciła gałkę drzwi starego domu. O Boże, jęknął nagle w duchu. A jeśli oni są w środku i czekają na mnie? Otworzył drzwi i ujrzał ciemność. W mroku unosiły się tylko cząsteczki kurzu, spłoszone pająki grały na swych harfach. Poza tym nic się nie ruszało. Will popędził na górę trzeszczącymi schodami, przeskakując po dwa stopnie na raz. Wypadłszy na dach złożył swą broń obok komina i wyprostował się. Balon, zielony jak śluz, pokryty wielkimi podobiznami skrzydlatych skorpionów, starożytnych feniksów, dymów, ogni i chmur, zbliżał się z charkotem, unosząc rozkołysany wiklinowy kosz. Wiedźmo, pomyślał Will, tutaj. Wilgotny cień uderzył go niczym skrzydło nietoperza