Upokorzenie smakuje tak samo w ustach każdego człowieka.
Januszek poczuł niepokój. - Hej, słuchajcie... Nie siedźcie tak, jak rany... Czyście już obie umarły? Mówię do was! Ruszcie się, rany kota, mam to sam wszystko wykończyć...?! - Na razie to wszystko wykończyło nas... - powiedziała głucho Okrętka. - Tereska oderwała wzrok od przestrzeni i westchnęła głęboko. - Nie załamujmy się - rzekła posępnie. - Owszem, przyznaję, nie wygląda to różowo, ale na litość boską, tylko się nie załamujmy. Mówiłeś coś? - Mówiłem, że w to pudło więcej nie wejdzie, a książek wcale nie ubywa. Co mam robić? Tereska podniosła się z walizki i wolnym krokiem podeszła do progu pokoju. - Jedną szczególną cechę przeprowadzki poznałam już dokładnie - rzekła w zadumie. - Zadziwiająca rzecz, że się pakuje i pakuje, i absolutnie niczego nie ubywa... - Owszem, opakowań! - wtrąciła z goryczą Okrętka. - Nie kraczcie! - zaprotestował z energią Januszek. - Widzę, że już macie puste półki. Co prawda wszystko z tych półek, zdaje się, leży tam pod ścianą, ale zawsze różnica jest. Powiedzcie wreszcie, co mam robić z książkami! - Wyrzucić... -mruknęła Okrętka. - Poważnie? - zainteresował się Januszek. - Poważnie... Nie, nie wygłupiaj się! Zostaw! O Boże, nie wiem, co masz robić... - Jeżeli w pierwszej fazie tak wyglądamy, to jak będziemy wyglądały w ostatniej? - zastanowiła się Tereska, wciąż posępnie zamyślona. - To pudło trzeba okręcić sznurkiem, bo się rozleci. Rzeczywiście, książki nie weszły... Słuchaj, nie ma jakiegoś pudła u sąsiadów? - Oni chyba też mają książki... - Zwariować można... - No dobra, skoro nie chcecie wyrzucać, to może do tego potwora? - zaproponował Januszek, wskazując drugie pudło, zajmujące bez mała pół kuchni. - Tu dużo wejdzie. Tereska oceniła pudło. - Owszem. Możliwe, że nawet wszystkie... - A garnki? - zaprotestowała Okrętka. - To wielkie miało być na garnki! Nasadzimy je sobie na głowę, czy co? - O garnkach pomyślimy później. Nie myślmy o wszystkim razem, bo dostaniemy obłędu. Dobrze, pchaj książki do potwora. Okrętka, rusz się, wywalamy resztę z szafy, trudno, musimy spojrzeć prawdzie w oczy... Zygmunt wrócił do domu śmiertelnie wściekły. Po drodze zdziwił się nieco widokiem ekipy rozbiórkowej, wciąż pracującej z zapałem. Pomyślał, że chyba robią na akord, bo przecież ich godziny pracy już się skończyły. O sytuacji w mieszkaniu nie myślał wcale i wnętrze, do którego wszedł, zaskoczyło go niebotycznie, w najmniejszym stopniu nie poprawiając humoru. Tereska i Okrętka były właśnie w stanie kolejnego przypływu energii, a kuchnia w stanie całkowitej ruiny. Okrętka, widząc brata, porzuciła ugniatanie kolanami poduszki. - Masz samochód? - wykrzyknęła zarazem z nadzieją i niepokojem. - Uważaj, nie rozkopuj tej kupy! - krzyknęła równocześnie Tereska. - To do wyrzucenia! Zygmunt na samym wstępie potknął się i zaplątał w olbrzymią górę jakichś skłębionych łachów. Spojrzał pod nogi i skojarzył widok ze słowami Tereski. - Moje spodnie! - wrzasnął, wyrywając z kupy jeden z łachmanów. - Czyście zwariowały?! Moje spodnie do wyrzucenia...?!!! - Jakie spodnie, stara szmata, a nie spodnie! - zdenerwowała się Okrętka. - W ogóle nie ma w co pakować, stare szmaty trzeba wyrzucać od razu! - Idiotka! To są moje najlepsze spodnie! Mowy nie ma, wyrzucaj sobie swoje łachy! Okrętce opadły ręce. Zygmunt czule oglądał i zwijał wyrwany ze stosu łachman, mamrocząc pod nosem inwektywy. Okrętka nagle wydarła mu to z rąk i zaprezentowała Teresce. - Zgłupiał chyba, najstarsze spodnie, zobacz, ma dziurę na tyłku i zeszył ją żółtą włóczką! I całe w jakichś smarach! Nie dopierze się do końca świata...! - A czy ja ci każe to dopierać?! - rozzłościł się Zygmunt, wyrywając z kolei łach siostrze. - czy ja mówię, że w tych spodniach pójdę do ślubu?! To są moje najlepsze robocze spodnie! - Jeszcze parę razy szarpniecie i będzie z głowy - zauważyła sucho Tereska. - On te spodnie po prostu kocha, zostaw mu, niech ma. Niech się w nie ubierze. Zygmunt, co z samochodem? Załatwiłeś coś? - Kretynki, najlepsze rzeczy wyrzucają - mamrotał gniewnie Zygmunt. - A ty też jesteś dobry! - wrzasnął nagle do wyglądającego z pokoju Januszka. - Widzisz, co robią i słowa nie mówisz!, Januszek szybko cofnął się z powrotem za próg. - Mówiłem im, żeby nie wyrzucały wszystkiego. Odczep się w ogóle, macie tu cztery miliony książek i ja mam to wszystko zapakować! Chyba w siebie... - Na litość boską, powiedz, co z samochodem! - zirytowała się Tereska. Zygmunt rozejrzał się w poszukiwaniu bezpiecznego miejsca dla zwiniętych spodni. Nie znalazł żadnego, wepchnął je zatem sobie za pazuchę. - Co...? A, z samochodem. Chała na razie. - Jak to?! - Tak to. Dokopałem się wreszcie do tego faceta, który składał czarowne obietnice. To kumpel sąsiada. Pół miasta obleciałem, już mi to nosem wyszło. Nie ma go w domu. - Trzeba było na niego zaczekać! - wykrzyknęła z wyrzutem Okrętka. Zygmunt wzruszył ramionami i niechętnie wyjaśnił, że nie wiadomo, kiedy kumpel sąsiada wróci. Zostawił wiadomość jego żonie, która obiecała wszystko mu przekazać. Podobno jutro ma wolne, więc możliwe, że przyjedzie... Relacjonował sprawę z roztargnieniem, mimo woli rozglądając się dookoła. Głodny był potwornie, nogi go bolały, chciał gdzieś usiąść i trochę odpocząć