Upokorzenie smakuje tak samo w ustach każdego człowieka.
Uzyskawszy już raz prędkość stałą, rakieta zużywała bardzo niewiele paliwa na utrzymanie kursu i pokonywanie odchyleń, powstałych skutkiem przyciągania najbliższych ciał niebieskich. Podobnie jak na materiały napędowe, zwrócono specjalną uwagę na ładunki jądrowych materiałów wybuchowych, niezbędnych do rozsadzenia komety Speranskiego — masy ważącej 141 trylionów ton. Owe dokładne dane co do masy komety astronomowie obliczyli na zasadzie nieznacznego odchylenia księżyca Jowisza — Kallisto, wywołanego przez przyciąganie komety. Fakt ten stanowił także olbrzymią satysfakcję dla Duva)a: przeprowadzone inną metodą obliczenia całkowicie potwierdziły jego wyniki. Tuż przed startem rakiety spotkała go jeszcze druga satysfakcja: radiogram przyniósł mu wiadomość, że to samo Societe d'Astronomes, które na jakieś trzy tygodnie przedtem skreśliło go z listy swych członków, teraz — w uznaniu zasług nie tylko dla wiedzy, ale i dla szczęścia ludzkości — mianowało go dożywotnim członkiem honorowym. Tak Duval, jak i cała załoga RM-12 stali się w Zjednoczo nym Świecie ogromnie popularni. Komitet Wykonawczy bowiem doszedł do przekonania, że ludzkość „wieku kosmicznego" — tak określano ostatnie dwa stulecia — jest już dostatecznie dojrzała, by nie robić tajemnicy z faktu, jak odpowiedzialne zadanie czeka załogę RM-12. Warto też nadmienić, że popłoch był minimalny, a ilość mieszkańców Atlantydy, terenu, na którym w wypadku niepowodzenia akcji ratowniczej miało nastąpić zderzenie z kometą Speranskiego, zmniejszyła się tylko o nieznaczny ułamek procentu. Pod jednym tylko względem ludzie wieku kosmicznego nie różnili się zupełnie od ludzi XX wieku: oto domagali się dziennikarskich sensacji. Nieszczęsna załoga RM-12 stała się celem tak niepohamowanych ataków reporterów prasy, radia i telewizji, że trzeba było lotnisko w Himalajach odciąć gęstym kordonem straży i wprowadzić surowe przestrzeganie przepustek, jakie przed wiekami stosowano w „podzielonym" świecie w zakładach atomowych. W odpowiedzi na to zarządzenie do KWZS posypała się lawina skarg, prócz tego związki zawodowe prasy, radia i telewizji przypuściły na Komitet koncentryczny atak, domagając się, by do uczestniczenia w wyprawie dopuszczono chociażby po jednym przedstawicielu każdego z tych działów informacji. Komitet jednak był nieugięty: wszystkie żądania bezapelacyjnie odrzucał argumentując, że wchodzi tu w grę podróż nie dla jakiejś rozrywki Zjednoczonego Świata, ale dla ratowania całej ludzkości, poza tym zaś każdy z członków załogi — nie wyłączając nawet najmłodszej stewardesy — posiada dostateczne przygotowanie, by o przebiegu całej podróży nakręcić film dokumen-tarny wraz z zapisem dźwiękowym. Ostatnie godziny przygotowań załoga RM-12 przeżywała całkowicie niemal odizolowana od tego całego rozgardiaszu. Nie było żadnych pożegnań, a ogarniające ich wzruszenie ukrywali wszyscy starannie. Ten czy ów, przed wejściem w prostokątny otwór przy końcu rampy, spojrzał jeszcze w górę na głęboki błękit nieba ponad przejrzystymi kopułami himalajskiego kosmodromu. Potem wszyscy rozeszli się na swe stanowiska w RM-12. Przewodniczący Komitetu Wykonawczego Zjednoczonego Świata uścisnął rękę dowódcy Bertranda, który jako ostatni wchodził do rakiety. — Gotowi do startu? — spytał Bertrand przez mikrofon z pomostu. — Gotowi do startu! — brzmiała odpowiedź z kabiny dowódcy. Bertrand poznał ciepły, niski sopran Nory Duval. Leciutko zmarszczył brwi: był człowiekiem starej daty i nie lubił, gdy w niebezpiecznych imprezach brały udział kobiety, jakkolwiek nigdy nie negował, że za solidną, rzetelną pracę należy im się pełne uznanie. Ruszając lekko ramionami nacisnął kontakt automatycznego zamknięcia rakiety. Ciężkie drzwi przesunęły się po szynach, zamek zaskoczył, nad drzwiami zapaliło się natychmiast czerwone światełko — sygnał, że rakieta jest szczelnie zamknięta. Bertrand wszedł do windy elektrycznej, wjechał na dziesiąte piętro, wysiadł, przeszedł łukiem korytarza i wszedł do kabiny dowódcy. Zajmowała ona całe dziesiąte piętro, miała kształt pierścienia obiegającego środkową kolistą ścianę, oddzielającą kabinę od korytarza. Szeroka była zaledwie na dwa metry, z jednego stanowiska pracy można było dostrzec inne tylko przy pomocy ekranów telewizyjnych, zmontowanych nad mikrofonami. Wszyscy byli na miejscach: ponury, małomówny pierwszy pilot Vernier, uśmiechnięta Nora Duval, opanowany radarzysta Laennec. Bertrand przywitawszy ich podszedł do środkowego mikrofonu, zapewniającego połączenie z lotniskiem. — Gotowi do startu, proszę wyłączyć pomost — rzucił