Upokorzenie smakuje tak samo w ustach każdego człowieka.
Wszędzie będzie las. Już nie potrzeba było się golić. Łódź naszą pokochałem od pierwszego wejrzenia. Była "wspaniała. Miała przeszło cztery metry długości i mogła udźwignąć podobno dwadzieścia cetnarów. Była tak lekka, że unieść ją mógł jeden człowiek, i tak śmigła, że jedno uderzenie wiosła posuwało ją o trzydzieści kroków. Zbudowano ją z uszczelnionego płótna, ale na kształt łodzi indiańskich. Gdy na nią wsiadałem w Oskelanoe, byłem trochę zdenerwowany. Stanisław ukradkiem się przeżegnał. Na brzegu sta- 99 /Cj puuiqi.ik.Li wiv.'a.i.uw unie ivuiai^,'nat.uj u naa unci^yi i-"-'' jednym wiośle, ale wiosła kłóciły się między sobą. Wiadomo, byłem nowicjuszem na indiańskiej canoe. Nowicjuszem był. także Stanisław, leśny wyga, lecz średni wioślarz. Stwierdziłem, że ja potężniej waliłem wiosłem niż on. Skutek był taki, że po dwóch normalnych uderzeniach trzecim musiałem parować i zamieniać ja aa sterowanie. Poczciwe canoe nie brało nam zbytnio ze złe tej zniewagi, lecz raźno pruło wodę i sunęła naprzód jak sto piorunów. Dobre canoe. Indiańskie canoe to chyba szczyt wytrwałości wśród wszystkich łódek świata: jego nadobna linia, z dziobem i tyłem filuternie (a jak celowo!) wzniesionym, zawsze wzbudzała przyjemny podziw. Indianie stworzyli tu arcydzieło wdzięku i przydatności. I to jakiej przydatności! Trudno wyobrazić sobie żywot człowieka bez canoe w północnych lasach, gdzie nie było żadnych dróg prócz wodnych, a lekką łódź przenosić wypadało często od rzeki do rzeki. Biali przejęli od Indian typ łódki i na swój sposó"b ulepszyli budując ją z materiału trwalszego niż kora brzozowa. Na tej łódce dokonywali wszystkich odkryć w głębi kontynentu. Zrozumiałe więc, że biali stworzyli także dokoła niej całą poezję, a kanadyjscy poeci, opiewający życie wśród przyrody,, dobywali najwyższych tonów na pochwałę canoe. I na cześć wiosłowania. Różni wędrowcy poświęcali sążniste rozprawy zagadnieniu, jak wiosłować. Czynili z tego rodzaj obrzędu, dostępnego tylko dla niewielu wtajemniczonych, a po prawdzie niedostępnego dla nikogo. Autor ciekawej autobio-grafi, Ralph Connor, twierdził, iż od pięćdziesięciu lat pływał na swym canoe we wszystkich możliwych okolicznościach, ale jeszcze wciąż nie znał łodzi, która co dzień płatała mu nowe figle, świadczące o niezbadanych tajemnicach jej natury. — Choćbyś żył i sto lat — przytaczał wypowiedź starego-trapera — nie poznasz jej należycie. Jest pełna kaprysów i pustoty jak każde babskie stworzenie... Rzeka Oskelanoe odznaczała się szczególną osobliwością: 10(3 na północ, ale sami przekonaliśmy się o tym nie wcześniej niż w kilka godzin późrv.ej, na pierwszej bystrzynie. Tam dopiero kierunek spadającego z ]-?.rnieni nurtu potwierdzał slusz-' ność mapy. Podobno pisemni część ¦ -ir. kanadyjskich tak leniwie płynęła, odkąd pobuic^azto na 'i tamy dla ułatwienia spławu drzewa. St^nowi^y one po t. ostu łańcuchy szerszych lub węższych rozlewisk i jezior. Ogr-iwarai tych łańcuchów były bysirsyny i wodospaay. Trudno było ocenić szerokość rzeki GAelanoe; raz miała dwieście kroków szerokości, po drwili sto, z-z pięć minut dwa tysiące. W porównaniu z niezmiernie bystrym, porywającym prądem rzek południowoamerykańskich dziwnie niepokojące wrażenie sprawiała Oskelanoe River, rzeka o stojącej wodzie i stale zmiennej szerokości. Płynęła na razie na północ, jakby uciekając od linii kolejowej, ale nie myśl, włóczęgo, że wody swe wylewała do Zatoki Hudsońskiej. O pięćdziesiąt, sześćdziesiąt mil od stacji Oskelanoe rzeka natrafiała na nieprzebyte łańcuchy skalistych wzgórz — wzniesienia ciągnące się wielkim kręgiem dokoła Zatoki Hudsońskiej — i gubiła się w plątaninie rozlicznych jezior u stóp tych wyżyn. Dziwne to jeziora: wielkie, podłużne, jakby pazurem zwierza wyszarpane, 0 fantastycznie postrzępionych liniach brzegu. Wśród setek najbardziej kapryśnych zatorów, odnóg, półwyspów, ostrowów nagromadziło się uderzające piękno przyrody, a że ludzi tam prawie nie było — dziewiczej przyrody. Z tych jezior, noszących nazwę Rezerwuaru Gouin, a wśród których osad.a Obijuan zdawała się być środkowym jądrem, wypływała rzeka już pod innym mianem: St. Maurice, i już w innym kierunku, południowo-wschodnim. Słowem, wracała na południe. Pod stacją Weymont dochodziła znowu do toru kolejowego i do okolic zaludnionych, dalej tworzyła wspaniały wodospad, Iroąuois Chute (gdzież ci Irokezi nie zapędzali się!), 1 potężnym rozlewiskiem wpadała pod Trois Rivieres do Rzeki Sw. Wawrzyńca — najważniejsza arteria spławu drzewa i roz- 101 becu. Po dwóch mniej więcej godzinach wiosła nasze doszły do porozumienia i jako tako nabrały sprawności. Wymagający mistrz kunsztu wioślarskiego może by sarkał, ale my byliśmy zadowoleni. Rozłożyłem p\rzed sobą na wypukłości worka mapę i patrzałem, dokąd płyniemy. Płynęliśmy na razie do jeziora Obijuan, oddalonego o pięćdziesiąt mil, nad którym mieszkał agent Hudson's Bay Company. Zanim dotrzemy do celu, przepłyniemy przez kilka jezior o egzotycznych nazwach. Obijuan będzie naszym pierwszym ważniejszym etapem. Gdybyśmy — co nie daj Boże! — powzięli w Obijuan szaleńczy pomysł ucieczki na łodzi w nieznane, to stanąłby otworem przed nami cały północny świat