Upokorzenie smakuje tak samo w ustach każdego człowieka.
Kiedy Courion wreszcie zdobył przewagę nad wielką chimerą, było już po północy. Stwór po raz ostatni, raczej bez przekonania, spróbował uciec, potem obrócił się do góry brzuchem i Courion energicznie zaczął nawijać linkę, przyciągając go coraz bliżej do rufy statku, na której stali, wyczerpani. Już prawie od godziny u boku Couriona stał jeden z marynarzy, mocno trzymając w sękatej dłoni długi drąg zakończony hakiem z brązu. – Blisko – odezwał się cicho Courion. – Już bardzo blisko. Trzymał wędkę niemal pionowo, a wyczerpana chimera kołysała się coraz bliżej nich. Kurgan bacznie obserwował stwora, a widok ogromnej paszczy, połyskującej wieloma rzędami trójkątnych, ostrych jak igły zębów, od czasu do czasu bezradnie kłapiących, nie był mu zbyt miły. – No dobrze – rzekł do niego Courion. – Jak już będzie przy burcie, damy ci wędkę. Trzymaj ją dokładnie pod tym kątem, jaki jej nadamy, i nie zdejmuj ręki z kołowrotka, żeby linka się nie poluzowała. – Spojrzał na Kurgana. – To ogromnie ważne, bo jedynie linka trzyma chimerę. – Uśmiechnął się szeroko pomimo wyczerpania. – Nie martw się. Będziesz trzymał wędkę tylko przez chwilkę, żebym mógł stwora wyciągnąć osęką. Chwilę później chimera uderzyła o kadłub i statek zadygotał. Z bliska była tak ogromna, że Kurgan z trudem to pojmował. Jego umysł bardzo chciał zmniejszyć stwora przynajmniej o połowę. – Trzymaj pod takim kątem – odezwał się Courion, podając mu wędkę. – Tak, dokładnie tak. – Troszkę poprawił. – Oprzyj się udami o reling i, na litość Yahe, nie popuść kołowrotka, bo stracimy chimerę. Kurgan kiwnął głową i Courion cofnął dłoń. Chłopak czuł drgawki stwora, jakby to były sejsmiczne wstrząsy przenoszone przez napiętą linkę i wędkę. Chimera wyglądała na spokojną, bardziej martwą niż żywą, sądząc po czerwonym ślepiu z boku długiego zwężającego się łba, zamglonym i nieruchomym, wpatrującym się w przestrzeń. Omywały ją przejrzyste fale i uderzały nią o kadłub. Oko pozostawało nieruchome. Courion wziął od marynarza długą osękę, wychylił się przez reling i machnął osęką ku chimerze. Wprawnym ruchem wbił hak w górę paszczy bestii, żeby lepiej mu było manewrować. W tym czasie marynarze opuścili blok i wyciąg z grubym łańcuchem, nawiniętym na ręczny kołowrót, żeby łatwiej wydobyć chimerę z wody. Courionowi pozostawiono zaczepienie bestii o potężny hak, zamocowany w wyciągu, opuszczanym aż do pienistych grzbietów fal. Kurgan poważnie potraktował swoje zadanie. Wiedział, że nie jest w swoim żywiole, więc zdał się na doświadczenie sarakkońskiego kapitana, ufając, że z każdym wykonanym poleceniem nauczy się czegoś, o czym żaden V’ornn przed nim nie miał pojęcia. Toteż skupił się na utrzymywaniu odpowiedniego kąta nachylenia wędki i dbał, żeby linka się nie poluzowała. Prawa dłoń aż mu zbielała, tak mocno ją zaciskał na kołowrotku. Drżał lekko, ale nie ze strachu, lecz z radości, że uczestniczy w rozstrzygającym momencie tych nadzwyczajnych łowów. Oczy trochę go piekły od przesyconego solą wiatru, nozdrza mu się rozdymały, wciągając woń krwi chimery, cieknącej z miejsca, w które wbił się głęboko hak i które dodatkowo poszarpał zadziorowaty koniec Courionowej osęki. Opuszczono blok i wyciąg, a Courion częściowo wyciągnął z wody łeb chimery. Prawie do połowy wychylał się poza reling. Tę część manewru – biorąc pod uwagę rozmiary stwora i haka – należało wykonać bardzo uważnie. Jeszcze trochę uniósł osękę, wytężając siły i o kilka centymetrów wyciągnął chimerę nad powierzchnię wody. W tej chwili wydarzyło się coś niesłychanego. Kurgan, wpatrzony w bestię, zwijał linkę, w miarę jak Courion wyciągał chimerę z wody, i dostrzegł to, lecz jedynie N’Luuura wie, czy zobaczył to jeszcze ktoś inny. Wielkie czerwone ślepie, mętnawe i nieruchome, znienacka mrugnęło i pojaśniało. Umysł Kurgana pewnie nie zdążył pojąć, jakie to ma znaczenie, za to jego ciało – i tak już nastawione na samoobronę – z całą pewnością zrozumiało. Chimera, dając oszałamiający popis przebiegłości i siły, wyskoczyła ze spienionej wody. Szarpnęła się przy tym w bok od statku, pociągając za sobą osękę i Couriona. Kapitana aż uniosło w powietrze. Uderzył kolanami o górną część relingu i kiedy chimera już opadała do wody, zaczął się przechylać za burtę. Choć bestia dokonała swego podstępnego czynu w czasie nie dłuższym niż jedno uderzenie serc, Kurgan widział to jakby w zwolnionym tempie. Widział wielkie czerwone ślepie płonące wściekłym oburzeniem