They seem to make lots of good flash cms templates that has animation and sound.
Linki

an image

Upokorzenie smakuje tak samo w ustach każdego człowieka.

Na pewno zachowywałem się nietypowo. Weszła jego matka z dwiema filiżankami kawy na pozłacanej tacy z papier-mache, które wydały mi się pocieszającym symbolem mego życia z Lukiem, dowodem swojskiej normalności, który widziałem powtarzający się w pasażu nadchodzących miesięcy niby malejący i w końcu znikający lokaj na butelce Camp. Pani Altidore przez chwilę kosztowała naszej urywanej konwersacji, po czym wycofała się jakby nie całkiem zadowolona z jej barwy i smaku. Kiedy wyszła, podskoczyłem, żeby wziąć cukier z kredensu, mając się na baczności przed jej dogmatyczną kampanią zmuszającą mnie do schudnięcia, co sprawiło, iż poczułem, że jestem przekornie pozbawiony charakteru i że psują mi się zęby. Ale co tam, do diabła. Dostrzegłem swoje odbicie w skośnej szybie jednego z czarniejszych portretów Altidore’ów i wcale nie wyglądałem tak źle: tylko czasami w snach stawałem się prawdziwym dychawicznym tłuściochem. Zaproponowałem cukier Lucowi, który odmówił z nutą sennego lekceważenia; nie było na nim grama zbędnego ciała. Wyobraziłem sobie, jak się brandzluje w łóżku, może pół godziny temu, głęboki wdech i miękkie perły spadające na jego włosy łonowe. Skrupulatnie odstawiłem cukiernicę na miejsce obok srebrnej flaszeczki na ocet, groteskowej patery i butelki ze złocistym calem koniaku. - Opowiedz mi o swoich przyjaciołach. - Cóż, nie ma zbyt dużo do opowiadania. - Spodziewam się, że masz bardzo wielu przyjaciół. - Nie, nie tak znowu wielu. - Opuścił głowę, żeby wziąć pierwszy łyk kawy. - Miałem dobrych przyjaciół u Świętego Narcyza, ale teraz nie widuję ich za często. - Jego głos brzmiał cicho, natarczywie, nieufnie: łamiący serca Brutus ze szkolego przedstawienia; czasami pobrzmiewała w nim poranna chrypka, jakby już nałogowo palił papierosy. - Nie wierzę, że wszyscy cię opuścili, że postanowili nie być już twoimi przyjaciółmi. - Jest paru, niewielu, ludzi, którzy zawsze będą twoimi przyjaciółmi, nawet jeśli nieczęsto ich spotykasz, i są też inni, których widujesz... których widujesz przez cały czas, jasne, oni są przyjaciółmi, ale gdy życie toczy się swoim torem, zaczynasz o nich zapominać i odkrywasz, że nie macie już sobie wiele do powiedzenia. - Jakież to prawdziwe. - Na przykład u Świętego Narcyza miałem przyjaciela Jeroena, wiesz, zwykliśmy spotykać się codziennie, i tak było też przed szkołą. Jego ojciec studiował razem z moim, więc bawiliśmy się z Jeroenem, kiedy byliśmy mali. Obaj jesteśmy, cóż, dosyć dobrymi biegaczami, ale on zaczął biegać szybciej niż ja i pewnie uprzedziłem się do niego - oczywiście nie okazywałem tego, ale wiesz, to tkwiło gdzieś tam w środku. Tak, głęboko. Ale teraz, gdy spotykam go w mieście, jak na przykład wczoraj, zbija mnie to z pantałyku, bo prawie nic do siebie nie mówimy, a może też jestem trochę zażenowany, gdyż nie chodzę już do szkoły, ale potem myślę sobie, że on chciałby być doroślejszy i też nie chodzić do szkoły, mimo że teraz jest jednym z czołowych prymusów - jak wy to mówicie, prefektów, tak - i kapitanem wszystkich drużyn. Śmiejemy się z siebie nawzajem przez chwilę, a potem się rozstajemy. Mój biedny, kochany Lucu! Jakich nienawistnych rzeczy musisz się jeszcze nauczyć. Zrobiłem dobroduszną minę - ale nie nazbyt dobroduszną: wyrozumiały, głupawy uśmiech prawdziwego przyjaciela. Pocieszająca była myśl, że starzy, nie doceniający go przyjaciele odpadają, zostawiając tylko nasze małe grono bałwochwalców, nie niepokojone przez innych pochlebców i próżniaków (choć schizma i zdrada w tak fanatycznej klice stanowi kolejne niebezpieczeństwo, które należy brać pod uwagę). Pomimo to, stawiając następne pytanie, sam sobie wydałem się grubianinem i znowu przez sekundę odczuwałem zamierzone lekceważenie przesłuchującego dla etykiety, odsuniętej na dalszy plan przez niepohamowaną logikę potrzeby, by wiedzieć wszystko. - Zatem kim są teraz twoi główni przyjaciele, twoi najlepsi przyjaciele? - I ręka zadrżała mi tak mocno, że musiałem odstawić filiżankę na spodeczek nie pijąc kawy. Blady uśmiech sugerował zaskoczenie zapewne niewinnym natręctwem, wyzwaniem, by oceniać sprawy tak osobiste i dyskutować o nich w obcym języku. Lecz po chwili, opuszczając wzrok i wpatrując się w ciemne wiry i słoje orzechowego blatu, zdawał się mówić, że chce wyzwań, potrzebuje wyróżniać się, i że mam rację poddając go tak intymnej próbie w trakcie naszej urzędowej godziny. Z ukłuciem pewności i żalu zrozumiałem, że nie odpowiedziałby szczerze, gdyby nie uważał mnie za nieistotnego pracownika, którego traktuje jak równego sobie tylko dlatego, że jest dostatecznie dobrze wychowany. Na chwilę spadłem z pozycji członka straży pretoriańskiej do pozycji ubogiego członka czeladzi w odległym, uwięzionym w czasie szlachetnym domostwie. Pierwszą osobą, którą opisał, był jego przerażająco inteligentny rówieśnik od Świętego Narcyza, Arnold, który zdał egzaminy końcowe rok wcześniej, a teraz studiował na uniwersytecie w Leuven, robiąc około dziesięciu różnych specjalizacji jednocześnie, i obrał sobie za cel ukończenie edukacji w o połowę krótszym czasie niż wszyscy. Nieprawdopodobne, aby był to ten przystojny niski chłopak, którego widziałem w sobotę rano, z włosami przystrzyżonymi na gracza rugby i powierzchownością bystrzaka, ale na pewno nie intelektualisty. Zatem po minucie czy dwóch przerwałem mu panegiryk na cześć fenomenalnego umysłu Arnolda, młodzieńca władającego sześcioma czy siedmioma językami, grającego prawie że z niedbałą wirtuozerią na organach i wiolonczeli, aby podkreślić znaczenie opisu cech fizycznych. - To powinieneś przedstawić mi najpierw. Wyczarować wygląd człowieka, zanim zagłębisz się w te wszystkie historie o jego umyśle. - Cóż, jest dosyć wysoki... - Ach