Upokorzenie smakuje tak samo w ustach każdego człowieka.
Być może tkwił w tej norze ze strachu, nie dlatego, że nie wiedział, co począć. Już podjął decyzję. Wprawdzie gardził towarzystwem swojego klanu, ale ukryty świat oznaczał dalsze życie. Teraz, gdy miał pod opieką dziecko Zeree, przedostanie się na drugą stronę stało się celem nadrzędnym. Zakapturzony Vraad miał nadzieję, że dziewczyna wie więcej, 217 niż mu powiedziała, lecz nie o to chodziło. Wszystkie informacje leżały jak na dłoni, tylko... „Ależ ze mnie głupiec!” - pomyślał. Słysząc głośny i dźwięczny śmiech, Sharissa spojrzała na niego z paniką w oczach. Nie miała pojęcia, co go tak rozbawiło. Nie rozumiała, że śmiech wyrażał ulgę i drwinę z samego siebie. Że też był taki ślepy! Uradowany Gerrod poderwał się, złapał Sharissę w ramiona i przytulił ją mocno. Gdy wreszcie ją puścił, nawet nie drgnęła, skamieniała ze zdumienia. To nie była tak do końca jego wina. Tezerenee przychodzili na świat z klapkami na oczach; była to jedna z wrodzonych i dominujących cech całej rasy. Vraad, który głęboko w coś wierzył albo desperacko czegoś potrzebował, koncentrował się na tej rzeczy tak obsesyjnie, że nie zwracał uwagi na setkę bardziej rozsądnych rozwiązań czy przekonań. Właśnie ta cecha była przyczyną tylu waśni trwających przez całe stulecia. Właśnie dlatego tylko nieliczni Vraadowie utrzymywali kontakty z innymi dłużej niż przez parę lat. Upór ten w końcu miał stać się przyczyną śmierci Nimth i jego mieszkańców, bo ratunek wymagał zapomnienia o dumie i nawiązania współpracy z innymi. - Idziemy! Idziemy! Nawet gdybyśmy musieli wrócić do twojego zamku! - Dlaczego? Co wymyśliłeś? - Sharissa uśmiechała się, zarażona jego entuzjazmem i marzeniem o powrocie do perłowej siedziby. - Oboje nie mieliśmy racji. Ty chciałaś znaleźć sposób na sprowadzenie swojego ojca do Nimth. Ja też. Dlaczego? - Ja... bo on jest moim ojcem! Gerrod westchnął. - I martwiłaś się o niego. Świetnie. Pozwolisz mi ująć to inaczej? Powiedz mi, co miał nadzieję osiągnąć Dru? - Liczył, że znajdzie inną drogę do świata za... aha! - I znalazł! Musi tam być! Po co sprowadzać go tutaj, skoro sami możemy pójść do niego? Jeśli mistrzowi Zeree się udało, dla nas przejście powinno być równie łatwe! Strach zeszpecił jej delikatne rysy. Gerrod wiedział, że dziewczyna nie jest ani brzydka, ani złośliwa, lecz jakimś sposobem zawsze udawało jej się go zirytować. Sam nie umiał tego wyjaśnić. - Jak to było? Sharissa opisała mu odejście ojca, łącznie z jego rozpaczliwą próbą ucieczki. Gerrod natychmiast dostrzegł problem. - W takim razie powinniśmy pilnować się, żeby w czasie przeprawy nie korzystać z teleportacji. W ten sposób zostają tylko dwa problemy. Podniesiona na duchu - i skłonna obdarzyć go zaufaniem, gdy wysunął konkretną propozycję dotyczącą jej ojca - Sharissa odpowiedziała: - Jeden to czas otworzenia się przejścia. Nie wiemy, jak długo będziemy musieli czekać... jeśli w ogóle się otworzy. - Ach, otworzy się. Zaznajomiwszy się z notatkami Dru Zeree i brata, Gerrod zyskał ogromną wiedzę o niestabilnych regionach Nimth. Wiedział, że szybko się powiększają. Śmierć Nimth miała nastąpić znacznie szybciej, niż zakładał jego ojciec. Oczywiście, świat przetrwa dłużej niż wszyscy Vraadowie, bo połączenie rozkiełznanej magii z głupotą mieszkańców uniemożliwi im przetrwanie. - Nie sądzę, abyśmy musieli długo czekać. Ruszył do drzwi, decydując, że położenie jeszcze nie jest tak rozpaczliwe, by uciekać się do czarów. Sharissa zatrzymała go pytaniem: - Jaki jest drugi problem? Gerrod obejrzał się na nią ze zdziwieniem. - Utrzymanie się przy życiu na tyle długo, by tam dotrzeć. Dru pokręcił głową, patrząc na istotę, która stała przy Bramie. Jeśli nie będzie innego wyboru, skoczy na nią z pięściami i zębami. Być może nie zdoła rzucić czaru, ale nie da się bez sprzeciwu zapędzić do Pustki. Golem znów machnął ręką... i wbrew własnej woli Vraad ruszył ku Bramie. 219 Coś błysnęło w komnacie. Idealnie wymierzony metaliczny pocisk mknął w kierunku golema, który dostałby prosto w szyję... gdyby pocisk dotarł do celu. Niecałą stopę od niego nóż, którym Xiri rzuciła w rozpaczliwej próbie ocalenia Dru, zastygł w powietrzu, a potem spadł. Nawet nie zagrzechotał, uderzając w podłogę. Żaden z golemów nie odwrócił się w stronę elfki. Skupiali uwagę na Vraadzie, który już dochodził do Bramy. Dru zatrzymał się dwa czy trzy kroki od nieskończonej nicości. W czasie tego krótkiego, przymusowego spaceru skąpał się we własnym pocie. Gdzieś w Pustce błąkał się Czarny Koń, zapewne szukając drogi powrotnej, chyba że opiekunowie złamali kolejną zasadę i usunęli tę wiedzę z jego umysłu. Nadzieja była nikła, ale jeśli każą mu wejść, być może cienisty rumak znowu go znajdzie. Jeśli nie, będzie unosić się tam przez całą wieczność. Przygotował się, czekając na ostatnie pchnięcie, które wrzuci go w Pustkę