Upokorzenie smakuje tak samo w ustach każdego człowieka.
Oblicze rozjaśnił mu uśmiech, gdy wprowadzał Busha do pokoju potrząsając jego dłonią. Było to poddasze ze stromo opadającym sufitem; stało tu łóżko, stolik nocny i jedno drewniane krzesło; niczego innego Bush nie zauważył obrzuciwszy pomieszczenie pobieżnym spojrzeniem. — A co tam u pana? — spytał siadając na wskazanym mu przez Hornblowera krześle, gdy on sam usiadł na łóżku. — Jakoś idzie — odparł Hornblower, ale odpowiedź poprzedziła niepewna pauza, a może mu się tylko wydawało? Jeśli nawet było coś w tonie Hornblowera, to zatuszował to sam, zadając szybko pytanie. — A u pana? — Tak sobie — odpowiedział Bush. Przez chwilę wymieniali błahe uwagi; Hornblower pytał o domek w Chichester, gdzie Bush mieszkał z siostrami. — Musimy zająć się łóżkiem dla pana na noc — powiedział Hornblower po pierwszej pauzie. — Zejdę na dół i porozumiem się z panią Mason. — Lepiej pójdę razem z panem — rzekł Bush. Pani Mason zastanawiała się przez parę sekund, zanim wyraziła zgodę. — Szyling za łóżko. Nie da się uprać pościeli za mniej przy dzisiejszej cenie mydła. — Bardzo dobrze — powiedział Bush. Pani Mason wyciągnęła dłoń i Bush położył na niej szylinga; nikt nie mógł mieć wątpliwości, że pani Mason będzie sobie kazała płacić z góry wszystkim przyjaciołom Hornblowera. Wsunął on dłoń do kieszeni zauważywszy jej gest, lecz Bush był szybszy. — Na pewno będziecie gadać do późna w nocy — ciągnęła pani Mason. — Pamiętajcie, żeby nie przeszkadzać innym lokatorom. I zgaście przedtem światło, bo gadając wypalilibyście łoju za szylinga. — Oczywiście — zapewnił Hornblower. — Maria! Maria! — zawołała pani Mason. Młoda kobieta, a właściwie nie bardzo młoda — wyszła z pokoju na schody. — Słucham, mamo! Wysłuchała instrukcji pani Mason na temat przygotowania zapasowego łóżka w pokoju pana Hornblowera. — Tak, mamo — powiedziała. — Nie masz dziś zajęć w szkole, Mario? — odezwał się uprzejmie Hornblower. — Nie, sir. — Uśmiech na prostej twarzy mówił, jaką przyjemność sprawiło jej to pytanie. — Czy to rocznica restauracji ? Nie, za wcześnie. A może urodziny króla? Nie? Więc skąd te wakacje? — Świnka, sir — odparła Maria. — Wszyscy, poza Johnnie Bristowem dostali świnki. — To się zgadza z tym, co słyszałem o Johnnie Bristowie — zażartował Hornblower. — Tak, sir — potwierdziła Maria. Uśmiechnęła się znowu, wyraźnie zadowolona nie tylko z tego, że Hornblower dowcipkował z nią, ale że pamiętał jej opowiadania o szkole. Wróciwszy na poddasze Hornblower i Bush podjęli rozmowę, już bardziej serio. Mówili o sytuacji w Europie. — Ten Bonaparte — zagaił Bush — musi być z niego niespokojny duch. — To właściwe określenie dla niego — zgodził się Hornblower. — Czy nie ma dosyć? Pamiętam, w dziewięćdziesiątym szóstym, kiedy służyłem na starym „Superbie” na Morzu Śródziemnym — zostałem wtedy mianowany porucznikiem — on był zwykłym generałem. Przypominam sobie, że pierwszy raz usłyszałem jego nazwisko, gdy blokowaliśmy Tulon. Potem wyprawił się do Egiptu. A teraz jest Pierwszym Konsulem — czy nie tak siebie nazywa? — Tak. Ale jest też Napoleonem. Już nie Bonapartem. Dożywotnim Pierwszym Konsulem. — Śmieszne imię. Nie chciałbym się tak nazywać. — Porucznik Napoleon Bush — powiedział Hornblower. — To nie brzmiałoby dobrze. Roześmieli się, ubawieni tym zabawnym połączeniem. — W „Morning Chronicie” piszą — ciągnął Hornblower — że zamierza pójść dalej. Mówi się, że chce mianować się cesarzem. — Cesarzem? Nawet Bush wyczuwał treść znaczeniową tego tytułu nasuwającą myśl o jakimś uniwersalnym prymacie. — A może to szaleniec? — zastanawiał się Bush. — Jeśli tak, to najniebezpieczniejszy w Europie. — Nie wierzyłbym mu w sprawie Malty. Nie ufam mu ani na jotę — mówił Bush stanowczym głosem. — Niech pan zapamięta moje słowa, w końcu przyjdzie nam bić się z nim znowu. Dać mu lekcję, której nie zapomni. Musi do tego dojść wcześniej czy później — nie może być dalej tak, jak jest. — Chyba ma pan rację — mówił w zadumie Hornblower. — I to wcześniej niż później. — A wtedy… — zaczął Bush. Nie potrafił mówić i myśleć równocześnie, szczególnie w stanie takiego wzburzenia umysłu, jakie wywołał wniosek, do którego doszli obaj przed chwilą; wojna z Francją znaczyła ponowny wzrost floty wojennej. Groźba inwazji i potrzeba organizowania konwojów — to powołanie do służby każdej jednostki pływającej, na której można było zamontować armatkę. Dla niego byłby to koniec wegetacji na połowie gaży; powrót na pokład i prowadzenie okrętu pod żaglami. Jednocześnie oznaczało to nowe zmagania, niebezpieczeństwa, strach i monotonię — wszystkie nieodłączne atrybuty wojny. Myśli przebiegały mu przez mózg tak szybkim i ciągłym strumieniem, że wywołały zamęt, w którym złe i dobre kłębiło się, wypychając się nawzajem i wołając o uwagę dla siebie. — Wojna to paskudna rzecz — odezwał się z powagą Hornblower. — Niech pan sobie przypomni to, co pan widział. — Chyba ma pan rację — potwierdził Bush; nie było potrzeby wchodzić w szczegóły. Mimo to sama uwaga była nieoczekiwana. Hornblower uśmiechnął się i nastrój zelżał. — No cóż — rzekł — Boniuś może się ogłosić cesarzem, jak chce. A ja muszę zarobić swoje pół gwinei w „Long Rooms”. Bush miał już skorzystać z okazji i spytać Hornblowera, jak mu tam idzie, ale zza drzwi dobiegł ich hałas i pukanie. — Idzie pańskie łóżko — oznajmił Hornblower podchodząc do drzwi, aby je otworzyć. Weszła Maria. Uśmiechała się do nich, tocząc przed sobą łóżko na kółkach. — Tutaj czy tam? — zapytała. Hornblower spojrzał na Busha. — Wszystko jedno — powiedział Bush. — Postawię je wobec tego przy ścianie. — Może ja pomogę — odezwał się Hornblower. — O, nie, sir. Bardzo proszę, sir. Dam radę sama. Zmieszała ją ta propozycja — była silnej budowy i Bush widział, że nie potrzebuje pomocy. Aby pokryć konfuzję, podeszła ciężkim krokiem do łóżka i zaczęła składać poduszkę do poszewki. — Ale ty, Mario, przeszłaś już chyba świnkę? — powiedział Hornblower. — O, tak, sir. Jako mała dziewczynka, miałam ją po obu stronach. Wysiłek fizyczny i obecność dwóch mężczyzn zaróżowiły jej policzki. Swymi grubymi, choć zręcznymi dłońmi rozesłała prześcieradło. A potem przerwała, bo pytanie Hornblowera przypomniało jej o czymś. — Niech się pan nie niepokoi, sir. Nie naraziłabym pana, nawet gdybym jej nie przeszła. — Nie myślałem o tym — zdziwił się Hornblower