Upokorzenie smakuje tak samo w ustach każdego człowieka.
Nie był dzieckiem, które skarży się albo narzeka. Wreszcie Al skończył, zsunął się z dachu, złapał za krawędź i zeskoczył na ziemię. - Zimne kurczaki są najlepsze po pracy w taki gorący dzień - powiedział Arthur Stuart głosem Gertie Smith, tyle że po dziecinnemu piskliwym. Alvin uśmiechnął się szeroko i otworzył kosz. Jedli jak marynarze, którzy przez połowę rejsu żyją na głodowych racjach. Niebawem obaj leżeli na plecach z pełnymi brzuchami. Odbijało im się co chwilę. Obserwowali białe obłoki, wędrujące po niebie niczym krowy po łące. Słońce opadało już ku zachodowi. Pora skończyć robotę na dzisiaj. Jednak Alvinowi to się nie podobało. - Lepiej wracaj do domu - powiedział. - Może jeśli odniesiesz Gertie Smith ten pusty koszyk, i już teraz wrócisz do domu, mama nie będzie się na ciebie gniewać. - A co ty będziesz robił? - Muszę oprawić okna i zawiesić je porządnie. - A ja mam jeszcze ściany do czyszczenia - oświadczył Arthur Stuart. Alvin uśmiechnął się. Wolał jednak bez świadków zrobić przy oknach to, co sobie zaplanował. Nie miał zamiaru zajmować się stolarką, zresztą nigdy jeszcze nikomu nie pozwolił patrzeć, jak korzysta ze swojego talentu tak jawnie. - Lepiej już wracaj do domu. Arthur westchnął. - Bardzo mi pomogłeś, ale nie chcę, żebyś miał kłopoty. Ku zdziwieniu Alvina, chłopiec powtórzył jego własnym głosem. - Bardzo mi pomogłeś, ale nie chcę, żebyś miał kłopoty. - Mówię poważnie - rzekł Al. Arthur przekręcił się, wstał, podszedł i usiadł Alvinowi okrakiem na brzuchu. Często tak robił, chociaż w tej chwili nie był to najlepszy pomysł, skoro w tym brzuchu tkwiło półtora kurczaka. - Daj spokój, Arthurze Stuarcie - jęknął Alvin. - Nigdy nikomu nie powiedziałem o droździe - oznajmił chłopiec. Dreszcz przeszył Alvina. Dotąd wierzył, że tamtego dnia, już ponad trzy lata temu, chłopak był zwyczajnie za mały, żeby pamiętać, co się wydarzyło. Chociaż powinien wiedzieć, że jeśli Arthur o czymś nie mówi, to jeszcze nie znaczy, że zapomniał. Arthur nigdy niczego nie zapominał, nawet pełznącej po liściu gąsienicy. Jeśli pamiętał drozda, to na pewno pamiętał ten dzień, kiedy zima nadeszła w niewłaściwym czasie, kiedy Al użył swego daru, żeby wykopać studnię i oczyścić kamień z ziemi, nie dotykając go rękami. A skoro Arthur Stuart wiedział o darze Ala, czy warto się przed nim ukrywać? - No dobrze. Pomożesz mi zawiesić okna. Alvin chciał jeszcze dodać: "tylko nikomu nie mów, co zobaczysz". Ale przecież Arthur Stuart już to wiedział. To była jedna z tych rzeczy, które rozumiał bez słów. Skończyli przed zmrokiem. Alvin gołymi palcami kształtował okienne ramy. To, co było drewnem przybitym do drewna, zamieniał w okna, które można swobodnie przesuwać w górę i w dół. Po bokach zrobił małe otworki i zastrugał kołki, żeby umocować ramę, gdyby ktoś zechciał. Oczywiście, nie strugał jak zwyczajni ludzie. Każde pociągnięcie noża ścinało doskonały łuk. Cały kołek był gotów w sześciu ruchach. Tymczasem Arthur Stuart oczyścił ściany, a potem razem zamietli podłogę. Zamietli miotłą, oczywiście, jednak Alvin pomógł trochę, żeby najmniejszy nawet wiórek, opiłek żelaza, skrawek mchu i drobinka kurzu znalazły się na zewnątrz. Jedyne, czego nie zrobili, to nie próbowali pokryć pasa odkrytej ziemi pośrodku izby, gdzie kiedyś płynął strumień. Musieliby zrąbać drzewo na deski. Zresztą Alvin był już trochę przestraszony, widząc, jak szybko i jak wiele dokonał. A gdyby jeszcze dziś ktoś się tu zjawił i odkrył, że wszystko to stało się w jedno popołudnie? Ludzie zaczęliby pytać. Zaczęliby się domyślać. - Nie mów nikomu, że zrobiliśmy to w jeden dzień - poprosił Alvin. Arthur Stuart uśmiechnął się tylko. Ostatnio wypadł mu przedni ząb, więc w jednym miejscu widać było spory kawałek różowego dziąsła. Różowego jak dziąsła białego dziecka, pomyślał AIvin. A potem przyszedł mu do głowy zwariowany pomysł, że Bóg bierze wszystkich ludzi na świecie, którzy kiedyś umarli, obdziera ze skóry i wiesza ciała jak świńskie tusze u rzeźnika - tylko mięso i kości wiszą sobie za pięty, bez wnętrzności i głów, samo mięso. A potem Bóg pyta takich jak ci z rady szkolnej w Hatrack River, żeby wskazali, który z tych ludzi jest czarny, który czerwony, a który biały. A oni nie potrafią. I wtedy Bóg mówi: "To dlaczego, do diabła, uważaliście, że ten i ten nie mogą chodzić do szkoły, a ten i ten mogą?" Co Mu wtedy odpowiedzą? Nic