They seem to make lots of good flash cms templates that has animation and sound.
Linki

an image

Upokorzenie smakuje tak samo w ustach każdego człowieka.

Lochtkamper otworzył usta, by coś odpowiedzieć, ale w tym momencie rozbrzmiały dzwonki alarmowe. Von Kleine odwrócił się i pobiegł w kierunku mostka. Na drabinie zderzył się z jednym ze swoich poruczników. Objęli się nawzajem, by nie stracić równowagi i młody oficer wykrzyczał w twarz von Kleinego: - Kapitanie, samolot. Leci nisko. Zbliża się z tej strony. Ma barwy portugalskie. - Cholera jasna! - Von Kleine przepchnął się obok młodzieńca i szybko pokonał kilka ostatnich stopni dzielących go od mostka. - Gdzie on jest? - krzyknął. Oficer wachtowy oderwał lornetkę od oczu i odwrócił się do kapitana. - Tam jest, sir - wskazał przez dziurę w siatce maskującej. Von Kleine wyrwał mu z ręki lornetkę, przybliżył ją do oczu i nastawiając ostrość na odległy jeszcze samolot, wydawał rozkazy. - Ostrzec ludzi na brzegu. Wszyscy kryć się. Działka nastawić na maksymalną wysokość. Pom-pomy załadować szrapnelami. Obsługa karabinów maszynowych w gotowości, ale nie otwierać ognia bez mojego rozkazu. Udało mu się złapać wreszcie odpowiednią ostrość. - Portugalski, w porządku - mruknął pod nosem. Zielo-no-czerwony znak odcinał się wyraźnie na tle brązowego kadłuba. - On czegoś szuka... Samolot latał tam i z powrotem, od morza, w głąb lądu i w drugą stronę. Za każdym razem lecąc równolegle do poprzedniego kursu, kreślił na niebie szlak, niczym rolnik orający pole. Von Kleine dostrzegał głowę i ramiona człowieka wychylającego się z przedniej kabiny samolotu. - No to sprawdzimy, jak skuteczne jest nasze maskowanie - powiedział do siebie. „A więc nieprzyjaciel połapał się w końcu. Musieli dowiedzieć się o konwoju z blachami albo zaalarmowało ich wyrąbywanie lasu - myślał patrząc, jak samolot powoli skręca w jego stronę. - Nie mogliśmy spodziewać się, że nigdy nas nie odkryją, ale nie oczekiwałem, że wyślą samolot”. Nagła myśl zelektryzowała go. Podbiegł do przedniego relingu i spojrzał przez siatkę maskującą przed dziób okrętu. W odległości pół mili płynęła łódź z drewnem, zostawiając za sobą biały kilwater. Pękata niczym brzemienna hipopotamica, płynęła wprost w kierunku „Bluchera”. Z powietrza będzie widoczna niczym opity kleszcz na białym prześcieradle. - Łódź! - krzyknął von Kleine. - Zawróćcie ją, każcie jej płynąć do brzegu i ukryć się. Wiedział jednak, że to bezcelowe. Kiedy łódź znajdzie się w zasięgu głosu, będzie za późno. Pomyślał, by rozkazać obsłudze pierwszej wieży zatopienie jej, ale zarzucił ten pomysł natychmiast - wybuch pocisku od razu zwróci uwagę nieprzyjaciela. Stał ściskając reling i miotał ciche przekleństwa w kierunku zbliżającej się łodzi. 61 Sebastian wychylał się przez krawędź kokpitu. Wiatr targał nim niemiłosiernie, przyklejając koszulę do ciała i rozwiewając ciemne loki. Z właściwą sobie zręcznością młodzieniec nie omieszkał wypuścić poza samolot lornetki. Była ona własnością Flynna Patricka O’Flynna. Sebastian wiedział, że teść będzie oczekiwał zapłaty. Ta myśl trochę zepsuła mu przyjemność lotu, gdyż dotychczas był mu winny nieco ponad trzysta funtów. Rosa też będzie miała coś do powiedzenia. Strata lornetki była jednak nieistotna dla osiągnięcia celu wyprawy. Samolot leciał tak nisko i był tak niestabilny, że nie uzbrojone oko było o wiele bardziej przydatne. Z wysokości stu pięćdziesięciu metrów las namorzynowy wyglądał jak stary powypychany materac w kolorze zgniłej zieleni, a odnogi rzeki miały barwę ciemnej stali, niczym lufy karabinu. Stada białych czapli, które podrywały się spłoszone pracą silnika, wyglądały jak strzępy podartych kartek rzucone w powietrze. Orzeł rybołów, powoli i dostojnie lecący nad nimi, zorientował się bardzo późno w niebezpieczeństwie i w ostatniej chwili zrobił unik, niewiele mijając się ze skrzydłem samolotu. Był tak blisko, że Sebastian widział strach w bystrym żółtym oku i zaśmiał się głośno, ale po chwili musiał chwycić się mocno, gdyż maszyna dziko się zakoły-sała. Był to sposób stosowany przez pilota na zwrócenie uwagi Sebastiana ku właściwym sprawom. Sebastian wolałby, żeby da Silva wymyślił inny sposób na osiągnięcie tego celu. Spojrzał ze złością do tyłu. - Uważaj sobie! Ty głupi dago. - Próbował przekrzyczeć wiatr i odgłos silnika. Da Silva, dziko gestykulując, paplając coś i przewracając oczyma, wskazał w prawo. Sebastian dostrzegł to natychmiast. Szeroką odnogą płynęła łódź, a była tak dobrze widoczna, że Sebastian zastanowił się, dlaczego nie dostrzegł jej wcześniej. Szybko jednak przypomniał sobie, że skupiał się na tym, co było przed samolotem, wszystko więc sobie wybaczył. Pomyślał, że poruszenie da Silvy było niepotrzebne. To nie był krążownik, to była licha łódź, niespełna dziesięciometrowa. Szybko pobiegł wzrokiem w dół rzeki, aż do otwartego oceanu. Nie było nic. Obejrzał się na pilota i pokręcił głową. Ale podniecenie da Silvy wzrosło jeszcze bardziej. Dawał jakieś nowe gwałtowne znaki, z których Sebastian nic nie mógł zrozumieć, więc aby oszczędzić sobie fatygi, nie próbował wdawać się w wymianę argumentów na migi. Skinął głową potakująco i w tym samym momencie maszyna zanurkowała tak gwałtownie, że brzuch Sebastiana przykleił się do oparcia fotela. Po chwili wyrównała lot, muskając niemal kołami korony mangrowców